Konflikt z Polską interesuje głównie mieszkańców pogranicza. W Pradze w trakcie kampanii nikt tego tematu nie poruszał, a dla czeskich polityków to nie jest priorytet.

Konflikt z Polską o Turów praktycznie nie był poruszany w czeskiej kampanii wyborczej. Z jednej strony stanowiska opozycji i rządzących w tej sprawie co do zasady się nie różniły. Z drugiej strony temat kopalni jest uznawany za zbyt lokalny i techniczny, by wciągać go na kampanijne sztandary. Także po zmianie władzy w Pradze nie należy się spodziewać rewolucji w podejściu do sporu.
Podczas przedwyborczych debat telewizyjnych słowo „Turów” nie padło ani razu. Dziennik „Mladá fronta Dnes” publikował całostronicowe rozmowy z liderami siedmiu ugrupowań liczących się w walce o 200 miejsc w Izbie Poselskiej. Dziennikarze ani razu nie zadali pytania o odkrywkę. O Turowie wspomniał tylko premier Andrej Babiš, lider ANO, wymieniając go wśród wielu zadań, z jakimi musiał się mierzyć jego gabinet w ostatnim czasie.
– Mało kto sobie uświadamia skalę wyzwań: ewakuacja z Afganistanu, tornado, Vrbětice (upublicznienie roli rosyjskich służb w wysadzeniu składu amunicji – red.), ulewne deszcze, cyfryzacja ochrony zdrowia albo kopalnia w Turowie. Najważniejsze, że poradziliśmy sobie z COVID-19, lockdownami, szczepieniami. Nasz rząd mierzył się z większą liczbą sytuacji kryzysowych niż wszystkie inne od powstania samodzielnej Republiki Czeskiej – przekonywał Babiš.
Żeby znaleźć ludzi zainteresowanych Turowem, trzeba się wybrać do kraju libereckiego graniczącego z gminą Bogatynia od południa. To tam kampanię prowadził Petr Beitl, nr 1 na libereckiej liście bloku Razem, który najpewniej stworzy kolejny rząd, kolega partyjny kandydata na premiera Petra Fiali. Trafiliśmy do Liberca w czwartek. Na centralnym placu, nazwanym imieniem prezydenta Czechosłowacji Edvarda Beneša, pod imponującym, XIX-wiecznym ratuszem, Razem postawiło namiot i kilka stolików, przy których chętni mogli porozmawiać z kandydatami. Wolontariusze rozdawali ulotki i zachęcali do rozmów, ale frekwencja nie powalała. Choć Czesi szli do urn chętniej niż zwykle, trudno powiedzieć, by emocjonowali się kampanią. Wśród kandydatów obecnych na náměstí Beneše był Beitl, dotychczas zasiadający w parlamentarnej komisji spraw zagranicznych. To on odpowiada za linię Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) wobec Turowa. Zapytaliśmy, czy jego wyborcy pytają go o odkrywkę.
– To dla nas ważny temat. Strona czeska już przed czterema laty poruszała problemy, jakie stwarza kopalnia. Polacy zaczęli z nami rozmawiać dopiero wtedy, gdy Praga poszła do Trybunału Sprawiedliwości UE – mówi Beitl. – My się sądzić nie chcieliśmy, to nasi sąsiedzi nas do tego zmusili. Wierzymy jednak, że po dojściu do władzy uda nam się porozumieć. Kompromis już leżał na stole – przekonuje. Polityk wymienia, jakie jego zdaniem powinny być oczekiwania Czech. – Takie, żebyśmy mogli tolerować dalsze wydobycie węgla w Turowie. Chodzi o finansową rekompensatę, by móc zagwarantować dostęp do źródeł wody, dokończenie oceny oddziaływania kopalni na środowisko, sfinansowanie monitoringu poziomu wód gruntowych, hałasu i jakości powietrza oraz powołanie polsko-czeskiego funduszu finansującego prace retencyjne – wylicza poseł. Nie są to warunki odbiegające od pozycji Babiša. Aktywną rolę w rozmowach poza rządem odgrywał także kierujący liberecką administracją Martin Půta, reprezentujący ruch Starostów i Niezależnych (STAN).
Po wyborach STAN jest drugim pod względem liczby mandatów podmiotem potencjalnej nowej koalicji. Największa będzie ODS Petra Fiali. Dlatego nie należy się spodziewać rewolucji w sprawie Turowa. Z drugiej strony potencjalny rząd obu głównych bloków (Razem oraz PirSTAN, czyli Piraci i Starostowie) zapowiadał zbliżenie z krajami UE, a Razem dodatkowo podkreślało znaczenie współpracy w ramach Trójmorza. – W szeregach opozycji jest kilku posłów, którzy promują Trójmorze, choć trudno to uznać za stanowisko ich partii. Mam na myśli niektórych polityków Razem i Jana Lipavskiego z Piratów – mówi nam historyk Jan Škvrňák. Lipávsky ostatecznie jednak nie wszedł nawet do parlamentu. Raczej nie należy się za to spodziewać, że Czesi w najbliższym czasie zainicjują szybkie wznowienie rozmów o kopalni.
Babiš może rządzić jeszcze wiele miesięcy – prezydent Miloš Zeman deklarował, że to jemu powierzy misję tworzenia rządu, bo ANO będzie miało największy klub parlamentarny. Głowa państwa może nominować Babiša dwukrotnie. ANO ma 72 posłów, a próbując konstruować gabinet, może liczyć na 20 posłów skrajnej prawicy. W Pradze mówi się, że premier zechce przeciągać na swoją stronę niektórych posłów Razem i PirSTAN (w sumie mają 108 mandatów), ale politycy obu koalicji deklarują, że na to nie pozwolą. Po dwóch nieudanych próbach inicjatywę przejmie parlament – i wówczas Fiala ma zostać premierem. Niewiadomy pozostaje przy tym stan zdrowia prezydenta, który w niedzielę trafił do szpitala. Jeśli nie zdoła pełnić funkcji, procedura się zmieni. W pierwszym kroku misję także może otrzymać Babiš, tyle że od dotychczasowego szefa parlamentu, polityka ANO. W drugim kroku zdecyduje nowy przewodniczący, a ten ma się wywodzić z Razem lub PirSTAN.
– Turów wymaga zainwestowania kapitału dyplomatycznego, więc nie sądzę, by Babiš chciał się w to teraz angażować – mówi Pavel Havlíček, ekspert Stowarzyszenia Spraw Zagranicznych. – Premier będzie się interesował sprawami dotyczącymi przyszłości ANO, skoro deklarował, że jeśli trafi do opozycji, wycofa się z życia politycznego. Nie sądzę, by dotrzymał tej obietnicy, ale polityka zagraniczna nie będzie wchodzić teraz w sferę jego zainteresowań – przekonuje. Nasi czescy rozmówcy dodają, że z tego punktu widzenia Polska popełniła błąd, utwardzając pozycję negocjacyjną przed wyborami. Zgodnie z tą wersją Babiš zerwał negocjacje, bo przestraszył się, że kompromis zostanie wykorzystany przez opozycję do ataku za nie dość zdecydowaną obronę interesów narodowych.
Bardziej zainteresowany sprawą jest Hrádek nad Nisou, zadbana miejscowość leżąca u czesko-niemiecko-polskiego trójstyku granic. Nawet tu nie jest to sprawa życia i śmierci. Na problemy z wodą skarżą się przede wszystkim mieszkańcy trzech wsi na polskiej granicy: Oldřichova na Hranicích, Uhelnej i Václavic. – Mocno spadł tam poziom wód gruntowych. Mieszkańcy skarżą się na hałas i pył dochodzący z Turowa. Oldřichov na Hranicích i polski Kopaczów to w zasadzie jedna miejscowość rozdzielona granicą. Mieszkańcy Kopaczowa dostają rekompensaty, a Oldřichova nie – tłumaczy nam Pavel Farský, wicestarosta Hrádka. – W Oldřichovie wysechł potok, znika woda ze studni. Tam akurat jest wodociąg, ale w Václavicach nie ma. Nie chcemy wam zamykać kopalni, bo rozumiemy, jakie ma ona znaczenie dla polskiej energetyki i mieszkańców okolic Bogatyni. Chcemy tylko mieć za co zbudować wodociągi – dodaje.
Farský mówi, że problemy z wodami gruntowymi trwają od lat, ale początkowo nikt – także władze w Pradze – nie reagował na apele samorządowców. To się zmieniło po polskiej decyzji o rozbudowie kopalni. Nasz rozmówca dodaje jednak, że o przebiegu negocjacji dowiaduje się z gazet. Skarży się, że Polacy patrzą na czeskich sąsiadów z góry. – Ludzie z PGE mówili nam, że kopalnia nie powoduje żadnych szkód, a poziom wód gruntowych spada przez globalne ocieplenie. Gdyby polska strona od początku prowadziła z nami partnerski dialog, spór nie doszedłby do takiej fazy – mówi Farský i opowiada o bliskiej współpracy z Bogatynią i niemiecką Żytawą. Na ostatnim festynie była nawet polsko-czeska piosenkarka Ewa Farna, mieszkańcy trzech miast wspólnie uczestniczą we własnych świętach. Pytany jednak, czy odwiedza Polskę w celach prywatnych, zaprzecza. Hrádkowi bliżej do Żytawy, dokąd co godzinę odjeżdża pociąg, którym w 10 minut dociera się do niemieckiego miasteczka.
Do Polski Czesi jeżdżą najwyżej na zakupy, i to własnymi samochodami, bo połączenia publiczne są znacznie gorsze. Niedawno na łamach „MF Dnes” pojawił się reportaż o tym, że po polskiej stronie narasta nienawiść do Czechów. – Ja tego nie odczuwam. Ale skoro Polakom opowiada się, że Czesi chcą im zamknąć kopalnię, że to spisek, żeby sprzedawać wam nasz prąd, to nie dziwię się frustracji mniej krytycznie myślących ludzi. W latach 90. w Czechach istniał negatywny stereotyp Polaków. Gdy komuś coś zginęło, mówiono, że pewnie Polacy ukradli. Z drugiej strony w niemieckich sklepach pojawiały się komunikaty „Češi, prosím nekraďte” (Czesi, prosimy, nie kradnijcie). Trzeba z tym walczyć, bo na 100 Czechów czy Polaków jest pewnie 98 fajnych ludzi. Przez pryzmat pozostałych dwóch nie ocenia się narodu i nie kształtuje relacji – podsumowuje wicestarosta.
Michał Potocki, korespondencja z Czech