Tysiące Afgańczyków, którzy pracowali dla niemieckich sił zbrojnych, liczą na loty ewakuacyjne z Kabulu do Niemiec. Ale niemiecka biurokracja im to utrudnia, a talibowie blokują drogę na lotnisko - pisze "Spiegel". "Niemcy nie dbają o mnie. Nie obchodzi ich moje życie!" - cytuje tygodnik jednego z pomocników.
Młody Afgańczyk Hussain stoi przed murem otaczającym lotnisko w Kabulu. Hussain pracował jako tłumacz dla niemieckich sił zbrojnych, jego prawdziwe nazwisko jest inne. Wraz z około 50 innymi byłymi pomocnikami Niemców i ich rodzinami, Hussain próbuje we wtorek dotrzeć na płytę lotniska - relacjonuje w środę "Spiegel". Tam, w wojskowej części lotniska, startują Airbusy A400M Bundeswehry. Samoloty ratunkowe są dla Hussaina jedyną realną szansą na opuszczenie kraju. "W przeciwnym razie czeka go zemsta talibów" - konstatuje tygodnik.
W podobnej sytuacji są tysiące byłych pomocników Bundeswehry. "Siły lokalne" - tak nazywają ich władze niemieckie.
Przez wiele miesięcy istniała biurokratyczna procedura, w ramach której Afgańczycy mogli ubiegać się o ochronę. Ministerstwo Obrony obiecało szybką pomoc. Ale urzędnicy postępowali ściśle według przepisów. Procedura ciągnęła się i ciągnęła - aż było za późno.
"Obecnie, po upadku Kabulu, (...) większość pracowników organizacji pomocowych utknęła na miejscu" - podkreśla 'Spiegel".
W Kabulu rządzą talibowie; w drodze na lotnisko ustawili punkty kontrolne. "Islamiści kontrolują samochody i przepuszczają tylko obcokrajowców. Afgańczycy, ich zdaniem, powinni pozostać w kraju. Rzekomo talibowie obawiają się +drenażu mózgów+, odpływu dobrze wykształconych ludzi. A może chcą się zemścić?" - pisze tygodnik.
Aby dostać się na pokład samolotu do Niemiec, trzeba mieć przy sobie dokumenty z pracy. "Nawet rząd niemiecki obawia się, że talibowie mogą w ten sposób rozpoznać pomocników Bundeswehry" - zauważa "Spiegel".
Dlatego siostra Hussaina, która pojechała z nim na lotnisko, ukrywa dokumenty poświadczające, że w latach 2006-2008 pracował dla Bundeswehry, podpisane przez niemieckiego generała brygady. Kobiety nie będą przeszukiwane - mówi Hussain.
W desperacji rząd niemiecki chce teraz negocjować bezpośrednio z talibami w sprawie ewakuacji lokalnych sił. Ambasador Markus Potzel ma negocjować porozumienie w Dausze, gdzie talibowie mają swoje oficjalne przedstawicielstwo.
"Od dawna wiadomo, że rząd niemiecki obudził się o wiele za późno, że miesiące wahania będą prawdopodobnie kosztować życie" - podkreśla tygodnik.
"Człowiekiem, który przewidział nadchodzącą katastrofę, jest Marcus Grotian" - zauważa "Spiegel". Żołnierz Bundeswehry założył przed kilkoma miesiącami "Sieć sponsorowania lokalnego personelu Afgańskiego". "Kilkakrotnie pisał bezpośrednio do pani kanclerz, prosząc o wywiezienie pomocników, gdy było to jeszcze możliwe bez większych niedogodności. W zasadzie wszyscy od kwietnia zdają sobie sprawę z odpowiedzialności - mówi. Niestety, nic się nie wydarzyło" - przekazuje tygodnik.
Grotian nie wierzy już w dobre zakończenie. "Jeśli uda nam się tu kogoś uratować, to będziemy mieli wielkie szczęście" - mówi. "Krew każdego zabitego lokalnego pomocnika jest na rękach odpowiedzialnych polityków". W każdej minucie docierają do niego wiadomości od zdesperowanych Afgańczyków. "Nigdy nie zapomni wołania o pomoc".
Jednym z mężczyzn, który od kilku dni "najgłośniej jak potrafi woła o pomoc, jest Samim Dżabari" - podaje "Spiegel". 28-latek pracował kiedyś jako dziennikarz i pomagał Bundeswehrze przedstawiać afgańską armię w pozytywnym świetle. Talibów natomiast obrażał w swoich filmikach. "Te filmy uczyniły go sławnym - mówi Dżabari. Talibowie mogą wybaczyć niektórym pomocnikom Bundeswehry. Ale na pewno nie jemu".
Dżabari zaznacza, że dzwonił pod wszystkie numery, jakie miał w Bundeswehrze. Ale to wszystko nie pomogło. W 2016 roku jego kontrakt z Bundeswehrą został zmieniony na afgańską firmę. Według Niemców Dżabari powinien był wtedy napisać raport o zagrożeniu, ale tego nie zrobił. Teraz, jak wynika z maila od Niemców, niestety nie mogą go już przyjąć.
"Bardzo niemieckie doświadczenie: w pewnym momencie nie złożyć poprawnie wniosku. Tyle, że tutaj może się to skończyć fatalnie" - zauważa tygodnik.
W ostatnich tygodniach przed pospiesznym wycofaniem się pod koniec czerwca Bundeswehra rozdała około 2 tys. wiz dla byłych pracowników organizacji pomocowych i członków ich najbliższych rodzin.
"Ale wielu Afgańczyków, którzy pracowali dla Niemców, nie pasowało do katalogu kryteriów opracowanych w Berlinie: niektórzy z nich pełnili służbę na rzecz wojska jeszcze przed pierwotnie podaną datą graniczną. Inni nie mogli przedstawić dokumentów potrzebnych do złożenia wniosków o wyjazd" - informuje tygodnik.
"Niemcy są tak niesamowicie zafiksowani na punkcie papierkowej roboty" - mówi Dżabari. W kontaktach z nim, mówi, stracili swoje człowieczeństwo. "Nie dbają o mnie. Nie obchodzi ich moje życie!".
Były pomocnik Bundeswehry Hussain, który we wtorek godzinami bezskutecznie czekał pod północną bramą (lotniska), jest podobnie rozczarowany. "To wstyd, że niemiecki rząd nas zdradził" - stwierdza. Wieczorem wraca samochodem do centrum Kabulu. Po drodze mija trzy punkty kontrolne Talibów. "Chcieli tylko wiedzieć, dokąd idziemy" - mówi mi Hussain, "ale byliśmy przerażeni".
Prawdopodobnie "nie będzie próbował już dostać się na lotnisko. Uważa, że podróż jest zbyt niebezpieczna. Hussain chce teraz czekać, aż zadzwonią do niego Niemcy" - pisze tygodnik "Spiegel".