Pekin, podobnie jak Waszyngton i Bruksela, zaczyna się obawiać rosnącej potęgi big techów i gwałtownie przyspiesza regulowanie sektora.

Dociskanie gigantów technologicznych przez władze Państwa Środka zaczęło się spektakularnie – od blokady przez regulatorów wejścia na giełdę biznesu należącego do chińskiego miliardera Jacka Ma w listopadzie ubiegłego roku. Debiut Ant Group miał być rekordowym w skali świata – jego wartość szacowano na 37 mld dol.
Rządzący Chinami Xi Jinping dał wyraźny sygnał tamtejszym nadzorcom i regulatorom rynku, aby odważniej zaczęli przyglądać się biznesowi koncernów technologicznych. To zaś uruchomiło trwającą do chwili obecnej serię ciosów, które spadają na big techy w postaci kar finansowych czy decyzji regulatorów wstrzymujących wejścia na giełdowe parkiety. Kierunek, jaki obrał Pekin, jest podobny do drogi, którą z rosnącą determinacją próbują iść Stany Zjednoczone czy Unia Europejska.
– Czasami nawet rządy autorytarne mają rację, zwiększając regulacje gospodarcze – komentuje to, co dzieje się w chińskiej branży technologicznej Martin Chorzempa z Peterson Institute for International Economics w Waszyngtonie dla serwisu Nikkei Asia. Jego zdaniem ruchy chińskich władz są jedynie korektą polityki wobec big techów. Ta zaś przez lata uchodziła za łagodną, co pozwalało się temu sektorowi szybko rozwijać, a chińskie spółki sukcesywnie awansowały do globalnego topu giełdowych podmiotów i plasowały się także na liście największych firm w kraju. Nic dziwnego, bo ambicją Pekinu jest zostanie światowym liderem gospodarki cyfrowej.
Chorzempa nie przeczy, że za ofensywą regulacyjną chińskich władz stoi też chęć rozszerzenia wpływów Komunistycznej Partii Chin na branżę technologiczną. – Wiele z celów Chin w tym sektorze jest takich samych, jak te, które przyciągają uwagę decydentów w krajach demokratycznych, takich jak mniejsza koncentracja władzy i większa prywatność – podkreśla analityk z waszyngtońskiego think tanku. – Z pewnością wiele narzędzi Pekinu byłoby nie do zaakceptowania w społeczeństwach demokratycznych. Mimo to postęp Chin w rozwiązywaniu rzeczywistych problemów będących przedmiotem wspólnego zainteresowania wart jest rzeczowej oceny, zamiast odrzucenia ich jako zwykłego przejęcia władzy – dodaje.
To, co dzieje się z chińskimi big techami, jest w centrum zainteresowania inwestorów i mediów od wielu miesięcy. Firma zajmująca się zarządzania aktywami Aviva Investors na początku lipca br. opublikowała raport na temat rynkowych implikacji zwrotu w podejściu do cyfrowych gigantów, który dokonuje się w Chińskiej Republice Ludowej (ChRL). Jego autorzy zwracają uwagę, że regulacje spółek z tego sektora to trend, który widać także w innych dużych gospodarkach na świecie. Alistair Way, szef ds. akcji w Aviva Investors, podkreśla, że władze ChRL lubią podejmować zdecydowane działania. – W praktyce chińskie firmy technologiczne były już pod znacznie większym wpływem państwa niż ich odpowiedniki w USA czy Europie. To, co obserwujemy, to przesunięcie nacisku ze strony władz – podkreśla i przypomina, że Pekin chce zrównoważyć interesy cyfrowych gigantów ze swoimi priorytetami politycznymi.
– Czynniki stojące za zaostrzeniem przepisów są trojakie: pierwszy jest polityczny, dotyczący potwierdzenia, kto rządzi; drugi ma charakter ekonomiczny i wiąże się ze stabilizacją systemu finansowego, a trzeci dotyczy elementu antymonopolowego i jest motywowany troską o konkurencję – uważa Way.
Ekonomiczne implikacje ofensywy regulacyjnej w Chinach zostały także zauważone przez polskich ekonomistów. Analitycy Banku Pekao uważają, że prawdopodobnie obserwujemy „punkt zwrotny w polityce przemysłowej Chin”. Reakcje inwestorów na próby ograniczenia rynkowej, ekonomicznej i politycznej siły big techów są wyraźne. Eksperci zwracają uwagę, że główne indeksy giełdowe z Chin i Hongkongu spadły w połowie ubiegłego miesiąca nawet o 10 proc. i pozostają w tyle za światowymi odpowiednikami o kilkanaście punktów procentowych.
Chińczycy działaniami wokół sektora technologicznego mogą upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Z jednej strony władze Państwa Środka dają sygnał, że okres preferencji dla branży big techów dobiegł końca i teraz chcą, aby te respektowały przepisy dotyczące konkurencji, bezpieczeństwa danych, które ściśle łączy się z bezpieczeństwem narodowym czy praw pracowniczych. To zaś byłoby zbieżne z celami, jakie mają Waszyngton, Bruksela czy najważniejsze europejskie stolice. Z drugiej strony przykłady big techów z Zachodu pokazują, że ich biznes stanowi też potężną siłę polityczną z ogromnym wpływem na procesy, jakie przebiegają w coraz bardziej cyfrowym społeczeństwie i gospodarce. To zaś dla komunistycznych władz w Chinach zbyt duże ryzyko.
– Chiny w rzeczywistości przodują w wyznaczaniu granic wokół potęgi big techów – mówi cytowany przez agencję Bloomberg Thomas Tsao, współzałożyciel Gobi Partners, firmy venture capital z Szanghaju.
„The Wall Street Journal” zwraca uwagę, że inwestorzy, analitycy i biznes uważają, że rząd dopiero rozpoczął proces nacisku, który ma doprowadzić do nowego ułożenia relacji pomiędzy technologicznymi gigantami a państwem, aby te pierwsze mogły służyć jego celom społecznym, gospodarczym i tym związanym z bezpieczeństwem narodowym.