Na francuskich uniwersytetach walka ras zastąpiła walkę klas. Jedni widzą w tym naturalne dla lewicy upomnienie się o aktualnie najsłabszych, inni zamach na wartości Republiki

Często prowokująca i zasłonięta hidżabem Mélanie Luce, przewodnicząca największej i najbardziej wpływowej organizacji studenckiej Union nationale des étudiants de France (UNEF), przyznała niedawno, że stowarzyszenie organizuje spotkania „niezmieszane rasowo”. Chodzi o zajęcia o dyskryminacji i rasizmie, podczas których uczestnicy dzielą się swoimi negatywnymi doświadczeniami. – Obecność białych studentów czy wykładowców przeszkadzałaby im w swobodnej wymianie myśli i wyrażaniu emocji – mówi nam jedna z uczestniczek takiego spotkania. Od kiedy sprawa wypłynęła, Mélanie Luce tłumaczy w mediach, że to tak jak na spotkaniach grup kobiet – ofiar molestowania. Czy byłyby w stanie opowiedzieć o swoich przejściach, gdyby na sali był potencjalny sprawca? I twierdzi, że nie nikt nie zakazuje białym wstępu na spotkania przeciw rasizmowi, tylko ich po prostu nie zaprasza.
Kandydaci do obrony
Informacja o kryterium rasowym wykluczającym z pewnych aktywności na uniwersytetach zelektryzowała środowisko akademickie i opinię publiczną. Minister edukacji Jean-Michel Blanquer zastanawia się nad „zmianami legislacyjnymi”, które zapobiegłyby takim spotkaniom. A konserwatywny dziennik „Le Figaro” apeluje o odcięcie UNEF od publicznego finansowania. Wszędzie powtarza się przy tym termin „islamo-lewica” (islamo-gauchisme), który nie jest nowy. Stworzył go już wiele lat temu politolog Pierre-André Taguieff, kiedy Palestyńczycy rozpoczęli drugą intifadę, a polityka Izraela wywołała falę lewicowego antysemityzmu m.in. we Francji.
Radykalizacja UNEF sprawia, że jej „starzy bojownicy” odcinają się od organizacji. Jean-Christoph Cambadélis, jeden z jej byłych przewodniczących, w ostatnich „ekscesach” widzi powrót „maoistycznych Chin Czerwonej Gwardii”, tyle że zamiast na walce klas, koncentrującej się na walce ras. Tak naprawdę UNEF podąża tą drogą od lat, jednocześnie oddalając się coraz bardziej od Partii Socjalistycznej (PS), która opowiada się za rozwiązaniami lewicowymi, ale nie radykalnymi, co sprawia, że w środowiskach studenckich raczej przegrywa wybory.
Prawica oskarża lewicę o ciche przyzwolenie na ten proces. „Lewico, co zrobiłaś ze swoimi dziećmi? Chcieliście, żeby byli uniwersalistami, a teraz wygłaszają rasistowskie przemówienia. Życzyliście ich aktywistom różnorodności, teraz domagają się prawa do wykluczenia. Spodziewałaś się, że będą wierni wartościom równości, teraz pogrążają się w aktywizmie tożsamości” – rozdziera szaty na łamach „Le Figaro” wiceszef dziennika Yves Threrad. „Ojciec francuskiej lewicy Jean Jaurès musi się przewracać w grobie! Jean-Luc Mélenchon nie widzi w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Nie jest to zaskakujące, ponieważ UNEF jest dziś częścią lewicy, która dogoniła lewicowy islam” – kontynuuje w swoich edytorialach Threrad. „Podupadający trockiści sądzą, że znaleźli razem z mniejszościami nowy proletariat do obrony” – podsumowuje publicysta. W wywiadach natomiast otwarcie przyznaje, że zdarza mu się wysiadać ze środków transportu, gdy widzi, że wchodzą do niego podróżujący z zasłoniętymi twarzami. – Burka, abaya czy hidżaby to bojowe znaki ideologii – powtarza. Zespół naukowców i badaczy, w tym m.in. historyk Pierre Nora, socjolog Nathalie Heinich i politolog Gilles Kepel, domaga się raportu w sprawie infiltracji uniwersytetów i chce stworzenia „systemu wczesnego ostrzegania przed islamskimi odchyleniami” na uniwersytetach.
Minister upomniana
Idąc tym samym tropem, śledztwa w sprawie indoktrynacji lewicowo-islamskiej na francuskich uniwersytetach domagała się minister ds. szkolnictwa wyższego prof. Frédérique Vidal. Jej zdaniem islamo-lewica rozprzestrzenia się w całej sferze edukacyjnej. Prestiżowy Instytut Nauk Politycznych (Sciences Po) w Paryżu obchodzi co roku dzień hidżabu jako elementu różnorodności kulturowej i tolerancji. Zdaniem prof. Vidal wykładowcy, którzy nie są lewicowi i proislamistyczni, są poddawani środowiskowemu ostracyzmowi. Islamo-lewica ma być również promowana na kierunkach gender studies i studiach postkolonialnych czy też w badaniach nawiązujących do amerykańskiego nurtu akademickiego określanego jako „woke” (przebudzenie) obecnego w USA już od 20 lat.
Jak podały francuskie media, prezydent Emmanuel Macron upomniał prof. Vidal w zaciszu gabinetu. Śledztwo, którego domagała się prof. Vidal, nie zostało wszczęte.
Ponad 600 profesorów uniwersyteckich (m.in. najbardziej obecnie znany francuski ekonomista o lewicowych poglądach Thomas Piketty) podpisało petycję wzywającą prof. Vidal do rezygnacji, a szef radykalnej lewicy Jean-Luc Mélenchon nazwał zapędy prof. Vidal tworzeniem „policji myśli”.
Faktem jest, że aktywizm mniejszości narodowych i narracja tożsamościowa coraz częściej pojawiają się na francuskich uniwersytetach. Nie chodzi jedynie o wykluczenie białych ze spotkań studenckich, ale o sposób argumentacji i mówienia o historii i współczesności na wykładach czy w wystąpieniach radykalnych studentów i aktywistów. Silne akcentowanie tradycji francuskich protestów studenckich, wolność seksualna, walka z wykluczeniem i biedą, powszechna równość (égalité) i dobrobyt dla klas niższych zostały teraz zastąpione narracją tożsamościowo-rasową, która domaga się polepszenia losów emigrantów i oskarża białą część społeczeństwa o złą sytuację materialną i społeczną osób czarnoskórych czy o pochodzeniu arabskim (czyli głównie mieszkańców przedmieść). Takie wystąpienia rozlały się na francuską ulicę w czasie masowych protestów przeciwko brutalności policji w związku ze śmiercią „francuskiego George’a Floyda”. Gdy Adama Traoré, z pochodzenia Malijczyk, zmarł w lipcu 2020 r. w policyjnym areszcie, w demonstracjach bardzo mocno reprezentowani byli francuscy studenci. Do tego dochodzą żądania rozebrania kojarzonych z kolonializmem i dominacją kulturowo-społeczną białych pomników francuskich bohaterów, królów czy filozofów.
Przedmieścia miast i tzw. trudne dzielnice to potencjalny elektorat francuskiej radykalnej lewicy, która od co najmniej dekady puszcza oko do biednych środowisk imigranckich, rezygnując z walki o neutralność religijną państwa czy o prawa kobiet.
– Na uniwersytetach i wśród francuskich intelektualistów fascynacja filozofią marksistowsko-leninowską czy wręcz stalinowsko-maoistowską obecna była od zakończenia II wojny światowej. „Kto nie jest komunistą, jest psem”, jak mawiał przecież nasz ukochany filozof i noblista z 1964 r. Jean-Paul Sartre – mówi nam były szef magazynu „Le Figaro” i autor książek historycznych Christian Giraud. – Dziś mamy coraz częściej do czynienia z podziałem tożsamościowo-rasowym. Kto nie jest z nami w naszej narracji o białym mężczyźnie, potencjalnym gwałcicielu, winowajcy, spadkobiercy kolonializmu, seksizmu, chrześcijańskiego i kapitalistycznego ucisku, jest przeciwko nam, młodym buntownikom, budowniczym nowego, lepszego świata – tłumaczy.
Na francuskich uniwersytetach często dochodzi do gwałtownych manifestacji poglądów lewicowych oraz proislamskich. Najnowsza pochodzi z marca, kiedy w Grenoble dwóch wykładowców uniwersyteckich zostało oskarżonych o islamofobię. Na budynku przed ich instytutem wypisywano groźby pod ich adresem. Szef MSW Gérald Darmanin przydzielił im ochronę policyjną, a prawica orzekła, że przez „niepoprawne” poglądy we Francji ginie kilkaset osób rocznie (wszyscy mają w pamięci śmierć Samuela Paty’ego w październiku 2020 r.).
Ale też coraz częściej władze uniwersyteckie boją się opinii islamofobów. Jesienią 2019 r. na Sorbonie odwołano seminarium na temat radykalizacji wśród muzułmanów, ponieważ grupa studentów rozpoczęła nagonkę na wykładowcę, który miał to seminarium prowadzić. Również w 2019 r. zbojkotowana została inscenizacja sztuki „Błagalnice” Ajschylosa, ponieważ reżyser kazał pomalować twarze aktorów na czarno, co zostało potępione przez studenckich aktywistów jako „kolonialne i rasistowskie”, a inscenizację tej liczącej ponad 2 tys. lat greckiej tragedii studenci określili jako „kolonialną propagandę”.
Przebudzenie demonów
Historyk nauki Jean-Baptiste Fressoz podkreśla, że debata na temat wpływów islamo-lewicy na uniwersytetach reaktywuje zagrożenia powstałe 50 lat temu, w czasie wojny algierskiej i kryzysu gospodarczego lat 70. Skrajnie lewicowe grupy i intelektualiści byli wówczas krytykowani za wsparcie dla algierskich robotników, którzy stali się kozłami ofiarnymi rosnącego bezrobocia we Francji, a ataki terrorystyczne wywołały polaryzację postaw społecznych. „W tym kontekście Francja przeżywała prawdziwy wybuch rasizmu w 1973 r.” – uważa Fressoz, przywołując przykład zamachu pewnego Algierczyka na kierowcę autobusu w Marsylii. Pismo „Le Méridional” opublikowało wówczas antyimigrancki wstępniak Gabriela Domenecha (późniejszy zastępca przewodniczącego Frontu Narodowego), który pisał m.in.: „Dość algierskich złodziei, algierskich alfonsów, algierskich syfilityków, algierskich gwałcicieli, algierskich szaleńców. Mamy już dość tej szumowiny z całego Morza Śródziemnego”. W następnych dniach w Marsylii znaleziono martwych sześciu Algierczyków. W konsulacie Algierii w centrum Marsylii wybuchła bomba – efektem było czterech zabitych i 12 ciężko rannych. W swoich badaniach na temat rasistowskich zbrodni we Francji w latach 1960–2000 historyk Rachida Brahim wskazuje, że w Marsylii w 1973 r. zamordowanych zostało 17 Algierczyków. Około 50 zostało pobitych.
Migrantów broniły wówczas ruchy chrześcijańskie, takie jak Cimade, oraz skrajna lewica, m.in. Liga Komunistyczna czy LCR, która została zdelegalizowana po starciach między jej aktywistami a działaczami prawicowego Nowego Porządku. Po zamordowaniu młodego Algierczyka w paryskiej dzielnicy Goutte d’Or utworzono z kolei Komitet Djellali, który miał bronić pracowników-imigrantów. Uczestniczyli w nim m.in. Michel Foucault, Gilles Deleuze, Jean-Claude Passeron i Jean-Paul Sartre.
W obliczu mobilizacji lewicy przeciwko rasizmowi francuska skrajna prawica lat 70. nie mówiła jeszcze o „islamo-lewactwie”, ale o „arabskiej lewicy”. „50 lat później «islamo-lewica» wraca do problemów z czasów wojny algierskiej i kryzysu gospodarczego lat 70. Modernizuje jednak swój dyskurs, wprowadzając do niego po 11 września elementy religijne” – pisze Fressoz na łamach dziennika „Le Monde”. Zdaniem badacza wobec braku konkretnych i znanych wrogów skrajna prawica atakuje obecnie uniwersytety, w których mniejszości etniczne i religijne są wciąż niedostatecznie reprezentowane. I to tym problemem powinna się zająć minister Vidal, zamiast żądać dochodzenia na temat „islamo-lewactwa” – konstatuje Fressoz. Inni badacze o lewicowych poglądach postulują utworzenie dodatkowych ułatwień w przyjęciu na studia dla studentów z emigranckim pochodzeniem. – Od tego zaledwie krok do kryteriów rasistowskich i tożsamościowych – odpowiada na tę propozycję prawicowa część francuskich publicystów i wykładowców.