Rozpoczynają się prace nad prawem klimatycznym, które zweryfikują zdolność nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych do przeforsowania swojej wersji zielonego ładu

Redukcja emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 50 proc. do 2030 r. w porównaniu do 2005 r., nowe normy dotyczące wytwarzania prądu, które wymuszą na operatorach korzystanie wyłącznie z bezemisyjnych źródeł już od 2035 r. oraz ponad 500 mld dol. na ochronę klimatu do końca dekady. Tak wyglądają założenia projektu złożonego do Izby Reprezentantów przez kongresmenów Partii Demokratycznej. Do półwiecza USA miałyby być neutralne klimatycznie. Główne elementy projektu były zarazem filarami programu Joego Bidena.
To pierwszy projekt klimatyczny, którym zajmie się Kongres wybrany w ubiegłorocznych wyborach. I potencjalnie najważniejszy przedmiot jego prac po przyjęciu w ostatni weekend pakietu antykryzysowego. Jeśli ustawa wejdzie w życie, operatorzy elektrowni będą musieli od 2023 r. stopniowo zwiększać udział czystych źródeł w miksie. Do końca dekady miałby on wynieść 80 proc. Za niezmieszczenie się w ustalonych limitach operatorzy będą musieli kupować zielone certyfikaty, których ceny będą stopniowo podnoszone.
Poszczególne urzędy federalne będą musiały przygotować plany realizacji tych celów w swoich dziedzinach. Nad wdrażaniem amerykańskich planów klimatycznych ma czuwać Agencja Ochrony Środowiska (EPA), która co roku będzie przedstawiać Kongresowi raporty z postępów w dążeniu do neutralności klimatycznej. EPA ma też wydać ostateczną rekomendację co do celu redukcyjnego na 2030 r. Liczący prawie 1000 stron projekt demokratów reguluje też wszystkie inne ważne sfery od sektora mieszkaniowego przez przemysł i transport po gospodarkę odpadami.
– Musimy działać w sposób zdecydowany. Czas na ostrożne, niewielkie zmiany już dawno minął. Jeśli nie podejmiemy znaczących wysiłków teraz, nasze dzieci odziedziczą gospodarkę i świat, które będą już nie do naprawienia – mówił Frank Pallone, szef komisji energii i handlu Izby Reprezentantów, jeden z inicjatorów projektu. Krytyczni wobec niego deputowani republikańscy odpowiadają, że skutkiem zaproponowanych przepisów będzie wzrost cen energii oraz zależność od Chin w zakresie dostaw kluczowych surowców.
Do uchwalenia prawa daleka droga. Najpierw będą nad nim pracować komisje, następnie musi go poprzeć cała Izba Reprezentantów i Senat. W tym ostatnim demokraci i republikanie mają po 50 głosów, a w przypadku remisu decydujący głos ma wiceprezydent USA. W praktyce do przeforsowania najbardziej kontrowersyjnych ustaw często konieczna jest większość 60 głosów, bo tylu senatorów musi opowiedzieć się za zakończeniem debaty, uniemożliwiając tym samym opozycji obstrukcję. Autorzy projektu sygnalizują jednak, że w grę wchodzi zastosowanie specjalnej procedury zarezerwowanej dla przepisów budżetowych, co obniżyłoby wymagany próg w Senacie do 51 głosów. Swój dystans wobec tego rozwiązania wyraził jednak wpływowy demokratyczny senator Joe Manchin, szef komisji energii izby wyższej.
Przebieg prac nad ustawą zweryfikuje możliwości Białego Domu forsowania ambitnych regulacji klimatycznych i może określić dalszą strategię Białego Domu. Gwarancji uzyskania nawet 51 głosów za ustawą w kształcie tożsamym z obietnicami wyborczymi Bidena nie ma. Można się spodziewać, że na ich rozmiękczenie będą napierać lobbyści związani z przemysłem wydobywczym, a także senatorowie ze stanów z silnym udziałem sektora paliw kopalnych. Silna będzie jednak także presja Białego Domu, dla którego ambitny program klimatyczny jest jednym z priorytetów. W przypadku odrzucenia projektu przez Senat lub zablokowania prac Biden będzie skazany na realizowanie kluczowych elementów swojego programu poprzez akty wykonawcze. To zaś narazi go na batalie sądowe.
Na korzyść administracji przemawiają sukcesy w Kongresie. W weekend, mimo sporów wśród demokratów, Senat zaakceptował flagowy, wart prawie 2 bln dol. pakiet antykryzysowy. Jego istotną częścią będą zielone inwestycje. Centryści wymusili obniżenie progu dochodowego uprawniającego do wsparcia finansowego oraz wyrzucenie z ustawy proponowanej podwyżki płacy minimalnej. Prezydent ogłosił jednak triumf: konieczne kompromisy nie wypaczyły – według niego – esencji projektu. Ostateczny kształt ustawy chwalił nawet lewicowy Bernie Sanders, który nazwał ją najbardziej postępowym prawem, jakie uchwalono w całej jego senackiej karierze.
Pozytywnym prognostykiem dla Białego Domu jest też pomyślne przejście pierwszego etapu procedury nominacyjnej przez Deb Haaland i coraz bardziej prawdopodobne uzyskanie przez nią teki sekretarza spraw wewnętrznych. Była to jedna z tych kandydatur w gabinecie Bidena, które budziły największe kontrowersje, a głównym punktem zapalnym były jej poglądy na politykę energetyczną i klimatyczną. Kongresmenka z Nowego Meksyku może liczyć na poparcie kilku republikanów, mimo faktu, że jest znana z jastrzębiego stosunku do paliw kopalnych i poparcia dla ograniczeń ich wydobycia. Tymczasem to właśnie jej przyszły departament odpowiada za wydawanie pozwoleń dla wielu podobnych inwestycji.
Jednym ze sposobów, w jaki Biden może starać się pozyskać poparcie dla klimatycznych rozwiązań w podzielonym Senacie, jest polityka wobec Nord Stream 2. Niemała część deputowanych obu partii popiera zaostrzenie sankcji na rosyjsko-niemiecki gazociąg. Jednym z naczelnych krytyków projektu jest republikański senator z Teksasu Ted Cruz, który blokuje powołanie nowego szefa Centralnej Agencji Wywiadowczej, domagając się nowych restrykcji wobec projektu.