Jest szansa na unijne sankcje wobec Rosji za działania ws. Aleksieja Nawalnego - mówi w rozmowie z PAP minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. Jak ocenia, ze strony Moskwy nie widać oznak woli przestrzegania praw człowieka czy ochrony niezależnych środowisk społeczeństwa obywatelskiego.

PAP: W poniedziałek spotkał się Pan w Brukseli z szefem unijnej dyplomacji Josepem Borrellem. Czego dotyczyły rozmowy?

Zbigniew Rau: Tematem numer jeden było oczywiście aresztowanie Aleksieja Nawalnego. Rozmawialiśmy o tym, jak ta sprawa wpisuje się w kontekst relacji UE-Rosja. Podkreślałem, że spośród pięciu unijnych priorytetów dotyczących stosunków UE-Rosja uważamy, że najważniejszy jest piąty, dotyczący ochrony praw człowieka i wspierania społeczeństwa obywatelskiego. Ta kwestia, zdaniem Polski, powinna mieć pierwszeństwo przed innymi, ale niektóre państwa UE nie podzielają tej opinii. Wcześniejsza próba otrucia Nawalnego pokazuje, że Rosja nie przestrzega reguł, które dla nas, ludzi Zachodu, są ważne. Innym dowodem na to, że Rosja nie stosuje tych reguł, jest sytuacja niektórych krajów Partnerstwa Wschodniego. Trzy państwa należące do tego formatu nie posiadają integralności terytorialnej ze względu na interwencje Rosji. Mam na myśli Gruzję, Mołdawię i Ukrainę.

PAP: Czy po aresztowaniu Nawalnego jest szansa na jakieś konkretne działania, takie jak sankcje wobec Rosji, a nie tylko wyrazy oburzenia ze strony UE? Unia od niedawna dysponuje reżimem sankcyjnym za łamanie praw człowieka.

Z.R.: Myślę, że jest na to szansa. Polska zgłosiła propozycje dotyczące tego, w jakich sytuacjach reżim sankcyjny za łamanie praw człowieka powinien być stosowany. Sprawa Nawalnego nie jest w tym kontekście jedyna. Polska poruszyła wcześniej na forum unijnym m.in. sprawę Jurija Dmitriewa, rosyjskiego historyka, który postawiony przed sądem został pozbawiony prawa do obrony. Obecnie ze strony Rosji nie widać znaku woli przestrzegania praw człowieka czy ochrony niezależnych środowisk społeczeństwa obywatelskiego. Docierają też do nas informacje, że w Rosji ma powstać legislacja jeszcze bardziej restrykcyjna, jeśli chodzi o te kwestie.

PAP: Czy sprawa Nawalnego może wpłynąć na zmianę podejścia części krajów UE do budowy gazociągu Nord Stream 2?

Z.R.: W tej kwestii nie jestem już takim optymistą. Otrucie Nawalnego, które było szokiem dla zachodniej opinii publicznej i elit politycznych Zachodu, wywołało dyskusję w Niemczech na temat tego, czy można ufać Rosjanom. Widzimy jednak, że zwolennicy kontynuacji tej inwestycji ewidentnie zwyciężyli. Widać wolę kontynuowania projektu w gospodarczym interesie niemieckim, bez uwzględnienia interesów innych krajów, nie tylko w UE, ale też np. Ukrainy. Ta inwestycja dzieli nie tylko państwa UE, ale też NATO. Prezydent USA Donald Trump nałożył sankcje na firmy zaangażowane w budowę Nord Stream 2.

PAP: Czy nowa administracja USA będzie kontynuowała ten kierunek?

Z.R.: Sądzę, że tak. Odchodząca administracja uważała, że jest rzeczą naganną pozwolenie Rosji na zarabianie na Nord Stream 2 pieniędzy, które później będą przeznaczone na zbrojenia, a to przełoży się na zwiększenie zagrożenia dla NATO. Ten argument nie zniknął. Należy zakładać, że w nowej konstelacji politycznej w Waszyngtonie ta polityka będzie kontynuowana.

PAP: Jakie nadzieje i obawy wiążą się z nową administracją amerykańską dla Polski?

Z.R.: Mamy bardziej przekonania niż nadzieje, że przy postępującej rywalizacji chińsko-amerykańskiej, w której po stronie Chin sytuuje się Rosja, miejsce Polski jest oczywiste. Nasze interesy są absolutnie zbieżne z interesami amerykańskimi. Jesteśmy wschodnią flanką NATO, również wschodnią flanką UE. Trudno nie spodziewać się kontynuacji polityki amerykańskiej w tym zakresie. Amerykanie wspierają inicjatywę Trójmorza. W ubiegłym roku Izba Reprezentantów USA podjęła uchwałę, w której wezwała rząd amerykański i firmy amerykańskie do zaangażowania się w projekt Trójmorza. Poparli ją tak Republikanie, jak i Demokraci, więc trudno zakładać, że to się zmieni.

PAP: Czy administracja prezydenta Joe Bidena znajdzie wspólny język z Brukselą?

Z.R.: Na pewno relacje będą lepsze, a to dlatego, że nowa administracja amerykańska zmieni podejście do polityki klimatycznej poprzedniej ekipy i powróci do porozumienia paryskiego. Zapewne USA wrócą też pod pewnym warunkami do WHO (Światowej Organizacji Zdrowia). Nowa administracja zapowiada też działania w oparciu o instytucje międzynarodowe. Pytanie, na ile Europejczycy są w stanie wyjść naprzeciw amerykańskim oczekiwaniom. Zdziwiło mnie bardzo, że porozumienie polityczne dotyczące umowy inwestycyjnej UE-Chiny, która była negocjowana siedem lat, nabrało takiego przyspieszania między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem ubiegłego roku. Jeśli oczekuje się teraz zbliżenia w stosunkach z USA, które były określane jako niesatysfakcjonujące pod rządami Donalda Trumpa, należałoby się spodziewać, że Bruksela poczeka, by porozumieć się z nową administracją USA w tej kwestii. Zwłaszcza jest to dziwne biorąc pod uwagę, że strona unijna krytykowała brak konsultacji z Brukselą podczas zawierania wcześniej porozumienia handlowego USA-Chiny.

PAP: Czy umowa inwestycyjna Chiny-UE będzie korzystna dla Unii?

Z.R.: Dla jednych bardziej, dla innych mniej. Wszystko, co jest negocjowane szybko, w formule wzajemnego zaskakiwania się, nie rokuje najlepiej. Można zapytać, dlaczego nie konsultowano tego we właściwy sposób. Jeśli to ma być zrównoważona umowa, która waży interesy wszystkich, to rzecz wymaga głębokiej analizy i starannego określenia interesów wszystkich krajów. Jeśli udałoby się to zrobić, to można się spodziewać, że akceptacja dla umowy będzie powszechna. Chiny są naszym gospodarczym partnerem, ale też rywalem. Nie można o tym zapominać.

PAP: Czy rozmowy z Josepem Borrellem dotyczyły też Białorusi?

Z.R.: Sporo o tym rozmawialiśmy. Josep Borrell przekazał, że jest zirytowany patem w tej kwestii. Mówiłem o potrzebie szybkiego przedstawienia przez Komisję Europejską planu gospodarczego dla demokratycznej Białorusi, który został przygotowany z polskiej inicjatywy przez Grupę Wyszehradzką.