"Odzyskaliśmy kontrolę nad prawami i naszym losem. Odzyskaliśmy kontrolę nad każdą jotą i każdą kreską naszych regulacji”. Tak Boris Johnson określił sfinalizowanie negocjacji brexitowych i zawarcie brytyjsko-unijnej umowy.

Godzina zero wybiła. Po 47 latach w Unii Europejskiej i 4,5 roku od referendum, Zjednoczone Królestwo opuściło Wspólnotę. Czy to oznacza, że już więcej nie usłyszymy słowo „brexit”, zapomnimy o tzw. okresie przejściowym i nie będziemy więcej czytać o negocjacjach na linii Londyn-Bruksela? Wydawałoby się, że maraton brexitowy się skończył, porozumienie handlowe wynegocjowane, możemy odetchnąć z ulgą.

„To jest cienka umowa. Ma wiele wad, ale cienka umowa jest lepsza niż brak umowy.” Tak podczas głosowania w Izbie Gmin lider Partii Pracy Keir Starmer określił porozumienie brexitowe.

Brytyjska prasa w sprawie umowy jest podzielona. Jedni uznają Johnsona za super bohatera, bowiem mimo tak wielu kwestii spornych i kryzysu związanego z koronawirusem udało mu się osiągnąć porozumienie z UE. Drudzy twierdzą, że brexit bez umowy nigdy nie był możliwy. Pojęcie to stało się jednym z największych oszustw w brytyjskiej historii politycznej, a twierdzenie, że „każda umowa jest lepsza niż jej brak” jest błędnym.

Suwerenność kosztuje

Umowa między Unią Europejska a Zjednoczonym Królestwem liczy ponad 1200 stron, ma dodatkowe protokoły i aneksy i jest warta 660 miliardów funtów.

W okresie przejściowym, tj. między lutym a grudniem 2020 roku negocjacje utrudniały trzy tematy: rybołówstwo, tzw. level playing field, czyli równe warunki dla wszystkich oraz kwestia rozstrzygnięcia przyszłych sporów.

Węzłem gordyjskim stał się dostęp do brytyjskich łowisk i unijne kwoty połowowe. Obie strony negocjowały w sprawie okresu przejściowego. UE chciała, żeby wynosił on 14 lat, na co Brytyjczycy nigdy by się nie zgodzili, z kolei Johnson prowadził rozmowy o trzyletnim okresie przejściowym, co nie leży w interesie niektórych państw członkowskich.

Koniec końców obie strony uznały, że 5,5-letni termin będzie dobrym rozwiązaniem problemu rybołówstwa. Od 2026 roku Londyn i Bruksela będą co roku negocjować kwoty połowowe. Czy to oznacza, że po zakończeniu okresu przejściowego Wielka Brytania zamknie swoje wody dla rybaków unijnych? Tego jeszcze nie wiemy.

W tym całym maratonie brexitowym zapomnieliśmy o tzw. backstopie, o kwestii Irlandii Północnej. Ta część Zjednoczonego Królestwa pozostaje w jednolitym rynku unijnym w zakresie obrotu towarami. Co więcej, w październiku 2019 roku zapadło porozumienie, zgodnie z którym na Morzu Irlandzkim powstawanie granica. W teorii oznacza to, że przepływ towarów i handel miedzy Irlandią Północną a Anglią, Szkocją i Walią podlegałby kontroli. Jak to będzie wyglądało w praktyce? Tego jeszcze nie wiemy.

Więcej pytań niż odpowiedzi

Cała historia z brexitem przypominała brytyjską telenowelę. Mnożyliśmy scenariusze i poznawaliśmy nowych bohaterów. Zastanawialiśmy się czy będzie to twardy brexit, czy miękki, a może brexit al dente. Boris Johnson stał się symbolem triumfu, symbolem hasła „Get Brexit Done” i „uczyńmy Anglię znów wielką”.

Po czyjej stronie jest wygrana i która ze stron wynegocjowała więcej, nad tym będziemy się zastanawiać przez najbliższe parę lat. Podpisana przez obie strony umowa, jeszcze nie ratyfikowana przez wszystkie państwa członkowskie, to tylko początek relacji post-brexitowych. Naiwnym będzie stwierdzenie, że to już koniec, prawdziwe problemy dopiero się zaczną.

Do tej pory jest więcej pytań niż odpowiedzi. Co dalej z Irlandią Północną, z dążeniem Szkocji do niepodległości, z biznesem i rynkiem finansowym, z pracownikami, z konkurencją na obu rynkach, z równymi warunkami gry. Tych „co dalej” można by mnożyć.

Czy brexit to jest historia o wyjściu z jednej Unii, żeby uratować drugą unię? Patrząc na doniesienia brytyjskich mediów wygląda odwrotnie. Czy po rozwodzie można zostać przyjaciółmi? Tak, ale nad każdą relacją trzeba pracować.

Ta historia dopiero się zaczyna. Nowy rok może być pełen postbrexitowych niespodzianek.