Od początku drugiej kadencji na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych Donald Trump wykorzystywał potęgę gospodarczą i militarną USA, aby skłonić strony różnych konfliktów międzynarodowych do zawierania porozumień pokojowych. Według republikanina działania te przyniosły znaczące rezultaty, bo - jak twierdzi - udało mu się zakończyć osiem konfliktów, które wcześniej określał mianem „niekończących się”. - Dziś osiągamy to, w czym tak wielu innych poniosło porażkę – powiedział 4 grudnia podczas ceremonii podpisania porozumienia pokojowego między Demokratyczną Republiką Konga a Rwandą, której był gospodarzem.

Problem w tym, że porozumienia, w których zawarciu pośredniczył, w dużej mierze nie usuwały kluczowych przyczyn napędzających przemoc i nie zawierały jasnych mechanizmów nadzoru gwarantujących ich wdrożenie.

Dlatego z podniosłych uroczystości często niewiele wynikało. Zaledwie kilka dni po wydarzeniu z udziałem prezydentów DRK i Rwandy bojownicy rebelianckiej grupy M23, wspieranej przez Rwandę, nasilili ofensywę we wschodnim Kongu, próbując przejąć kontrolę nad kolejnymi terenami. ONZ podała, że w jej wyniku przesiedlonych zostało 200 tys. osób, a co najmniej kilkadziesiąt straciło życie. - Rwanda prowadzi region w stronę rosnącej niestabilności i wojny – przyznał później Mike Waltz, ambasador USA przy ONZ.

W grudniu doszło również do eskalacji napięć między Tajlandią a Kambodżą. Walki między sąsiadującymi krajami Azji Południowo-Wschodniej, prowadzone m.in. z użyciem czołgów, dronów i artylerii, doprowadziły do śmierci co najmniej 22 osób w Tajlandii i 19 w Kambodży.

Starcie zagroziło zerwaniem kruchego rozejmu, uzgodnionego w lipcu, kiedy co najmniej 38 osób, głównie cywilów, zostało zabitych, a setki tysięcy zmuszono do opuszczenia swoich domów w wyniku kryzysu na granicy. Obie strony zgodziły się wówczas na zawieszenie broni wyłącznie pod presją gospodarczą. Trump ostrzegł bowiem, że rozmowy dotyczące obniżenia wysokich ceł dla Tajlandii i Kambodży mogą zostać wstrzymane, jeśli oba kraje będą kontynuować walki o sporną granicę.

Być może najbardziej niestabilna sytuacja panuje jednak na Bliskim Wschodzie, gdzie Trumpowi udało się jesienią wynegocjować porozumienie między Izraelem a Hamasem, jedno ze swoich najważniejszych osiągnięć. Od samego początku jest ono jednak regularnie łamane. Od października Izrael zabił co najmniej 400 Palestyńczyków, a nad eksklawą nadal wisi groźba wznowienia działań wojennych. Izraelskie media coraz częściej wskazują na narastający rozdźwięk między prezydentem USA Donaldem Trumpem a premierem Binjaminem Netanjahu, który zdaje się stawiać w Gazie na “kontrolowaną eskalację”.

W ostatnich tygodniach pojawiły się doniesienia, że Netanjahu dąży do wznowienia działań o zasięgu regionalnym i próbuje przekonać prezydenta USA do wyrażenia zgody na nowe operacje militarne przeciwko Iranowi.

Teraz Netanjahu - według doniesień NBC News - ma naciskać na wznowienie ataków w związku z rozbudową irańskiego programu pocisków balistycznych. Obaj przywódcy spotkają się jeszcze w tym miesiącu w klubie Mar-a-Lago w Miami na Florydzie, gdzie przedyskutują propozycje Izraelczyka.

Większym sukcesem administracja republikańska może pochwalić się w sporze między Armenią a Azerbejdżanem, gdzie proaktywne zaangażowanie USA doprowadziło do – przynajmniej tymczasowego – zakończenia napięć o Górski Karabach trwających prawie 40 lat. Trump gościł w Białym Domu przywódców obu państw w sierpniu, gdzie sfinalizowali porozumienie pokojowe. Choć niewątpliwie był to krok naprzód, porozumienie nie zostało jeszcze ratyfikowane przez żaden z krajów. Na drodze do pełnej realizacji porozumienia wciąż stoją poważne przeszkody – przede wszystkim Azerbejdżan domaga się zmiany konstytucji Armenii, co najprawdopodobniej zostałoby odrzucone przez ormiańskich wyborców w referendum.