We wtorek Andrej Babiš dopiął swego i został mianowany premierem Czech. Prezydent Petr Pavel, zgłaszający poważne wątpliwości wobec tej kandydatury, musiał dać za wygraną?

Zanim odpowiem, wspomnę jedynie, że w tym momencie Czechy mają dwóch premierów.

Jak to?

Nasza konstytucja pozwala na mianowanie premiera przed pozostałymi członkami jego gabinetu. Tak więc teraz premierowską tekę dzierżą zarówno Babiš, którego najważniejszym zadaniem jest przedłożenie prezydentowi listy przyszłych ministrów, jak i ustępujący ze stanowiska Petr Fiala. Ten stan dychotomii utrzymuje się zwykle przez dwa tygodnie, do chwili zaprzysiężenia pełnego składu kolejnego rządu. Liderowi ANO bardzo zależy na czasie, ponieważ chciałby reprezentować Czechy podczas najbliższego szczytu Rady Europejskiej 18 i 19 grudnia.

Babiš obiecał, że w najbliższych dniach przestanie być właścicielem pobierającego publiczne dotacje holdingu Agrofert. Rozwiązanie kwestii konfliktu interesów było kluczem do przekonania Pavla?

Agrofert ma zostać przejęty przez blind trust, czyli rodzaj funduszu powierniczego, do którego fundator przekazuje swoje aktywa, nie mając prawa do decydowania, w co konkretnie są one później inwestowane. Tyle teoria, bo rzeczywistość jest dużo mniej klarowna. Złożona publicznie obietnica zakłada, że Babiš nie odzyska udziałów w firmie nawet po odejściu z polityki – te powrócą do rodziny dopiero po jego śmierci. Skoro prędzej czy później na czele Agrofertu staną dzieci Babiša, trudno się spodziewać, by dalszy los spółki i jej jak najlepsza kondycja nie leżały mu w tym momencie na sercu. Pamiętajmy też, że lider ANO działa nie tylko w branży spożywczo-chemicznej – posiada również spory zespół klinik medycyny reprodukcyjnej i nic nie wskazuje na to, by musiał zrezygnować z tej części biznesu.

Czy Czechy pod nowymi rządami zapiszą się do eurosceptycznego i protrumpowskiego obozu, w którym zadomowiły się Węgry i Słowacja, czy też chłodny biznesmen Babiš wcale na to nie pójdzie?

Szef ANO był już premierem w latach 2017–2021 i Praga nie wykonała wówczas żadnego prorosyjskiego skrętu – sądzę, że ten scenariusz powtórzy się i teraz. Babiš zapowiedział, że chce poprawy stosunków ze Słowacją, zepsutych jego zdaniem przez ekipę Fiali, natomiast Węgry ani go ziębią, ani grzeją. Poza tym nie jest tak bardzo skupiony na ideologii jak Viktor Orbán czy Jarosław Kaczyński i Karol Nawrocki. Nie zamierza rechrystianizować Czech i toczyć wojen kulturowych z Zachodem. Po pierwsze dlatego, że właśnie tam leży jego interes biznesowy – fabryki wybudował nie w Rosji, tylko w Austrii, Niemczech czy Francji. A po drugie jest uczulony na punkcie własnego wizerunku i chce być lubiany w sondażach, dlatego nie będzie wchodził w realne konflikty zarówno na krajowym podwórku, jak i arenie międzynarodowej.

Czyli zdanie daleko bardziej radykalnych koalicjantów nie będzie się specjalnie liczyć? Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD) i Kierowcy dla Siebie pozwolą na taką marginalizację?

Formacje Tomia Okamury i Petra Macinki nie uzyskały w październikowych wyborach nadzwyczajnych wyników, a ich słabość przełoży się na dominację Babiša w rządzie i na całej prawicy. SPD i Kierowcy będą z pewnością głosić skrajne poglądy na temat UE czy wojny w Ukrainie, ale będzie to jedynie retoryka – Babiš da im się wyszumieć, samemu pociągając za sznurki. ©℗

Rozmawiał Michał Litorowicz