W Polsce działa około 70 rad kobiet i oto przyszedł czas na pomysł, żeby sprawę instytucjonalnie rozwiązać. Broń Boże, żeby od razu przyjrzeć się tym obszarom, gdzie wcześniej stworzyliśmy warunki do pogłębiania nierówności społecznych, których katalizatorem jest płeć. Co to, to nie.
Jaki jest pomysł na funkcjonowanie rad kobiet?
Propozycja jest taka, żeby do samorządowych przepisów ustrojowych dopisać i taki, który rady kobiet formalnie ukonstytuuje – tak jak wcześniej stało się z radami seniorów i radami młodzieżowymi. I tak jak fakt, że miasto ma radę młodzieżową, nie spowoduje automatycznie, że będzie prowadziło ono sensowną politykę młodzieżową, tak samo rada kobiet nie sprawi, że te obszary, w których płeć (ale tylko jedna) jest czynnikiem dyskryminacyjnym, nagle magicznie znikną. Bo większość bolączek mieszkańców i mieszkanek gmin jest wspólna dla obu płci. Ale skoro uznajemy, że są jakieś charakterystyczne dla kobiet, to logicznym wnioskiem będzie to, że są też obszary charakterystyczne dla mężczyzn. Idąc za tym tokiem rozumowania, ustawowe umocowanie rad kobiet to krok w tył, który cementuje myślenie o równości jako oddzielnej, dodatkowej agendzie. A taka narracja jest niezwykle polaryzująca.
Karina Bosak, a oprócz niej sami mężczyźni. Czyli zespół parlamentarny ds. opieki okołoporodowej
Przy okazji okazało się też, że rady kobiet mogą zdominować mężczyźni, bo takiej ewentualności nie wykluczają przepisy. Absurd?
No to obejrzyjmy sobie parlamentarny zespół ds. opieki okołoporodowej, w którym przewodniczącą jest Karina Bosak, a reszta to panowie z Konfederacji.
Ale żarty na bok. Panie są reprezentowane na listach wyborczych do samorządów, w korpusie urzędniczym i w radach gmin. Są również prezydentami i burmistrzami w części miast. Jeśli mamy problem z nieuwzględnieniem perspektywy płci w miejskich politykach (a przecież to możliwe), to w pierwszej kolejności od nich i od ich kolegów można oczekiwać, że te problemy dostrzegą, podejmą i zaproponują rozwiązania. Dlaczego? Bo, po pierwsze, mają do tego narzędzia. A po drugie, za to im jest płacone. Co istotne: w odróżnieniu od rad kobiet, które mają nie dość, że tylko radzić gminom, to jeszcze w czynie społecznym. Czyli za przysłowiowe kawę i ciasteczka. I w sumie to są te dwie rzeczy, o których można powiedzieć z całą pewnością, że w realia samorządów coś wniosą. Ustawowe rady kobiet mają za to dużą szansę stać się symboliczną pułapką, która stereotypy utrwali, a problemy ośmieszy.