Luźne podejście administracji Donalda Trumpa do wieloletnich sojuszy Stanów Zjednoczonych budzi narastającą frustrację nie tylko w Europie. Coraz wyraźniej odczuwa ją również Japonia. Jej władze uważają, że przedstawiciele USA nie okazali Tokio wystarczającego wsparcia w eskalującym sporze dyplomatycznym z Chinami. Kryzys wybuchł po tym, jak premier Sanae Takaichi stwierdziła, że potencjalny atak Chin na Tajwan mógłby stanowić „zagrożenie egzystencjalne”, uzasadniające użycie japońskich sił zbrojnych.

Pekin zareagował ostro: skrytykował Takaichi, zagroził odwetem gospodarczym i ostrzegł chińskich obywateli przed podróżami do Japonii. W niedzielę polityczka poinformowała, że chińskie samoloty bojowe namierzyły radarami kierowania ogniem japońskie myśliwce na południowy wschód od Okinawy, co określiła jako „wysoce godny ubolewania incydent”. – Japonia stanowczo zaprotestowała wobec strony chińskiej i zażądaliśmy podjęcia działań zapobiegających powtórzeniu się takiej sytuacji – powiedziała w rozmowie z dziennikarzami. – Będziemy reagować spokojnie i zdecydowanie – dodała.

Jak informuje „Financial Times”, Shigeo Yamada, ambasador Japonii, poprosił administrację Trumpa o zwiększenie publicznego wsparcia dla Tokio. Problem w tym, że kryzys w relacjach Japonia–Chiny wybuchł akurat wtedy, gdy Trump polecił swojemu zespołowi unikać działań mogących zagrozić umowie handlowej z Chińczykami. Być może dlatego Japończycy musieli zadowolić się jedynie wpisem na platformie X opublikowanym przez zastępcę rzecznika Departamentu Stanu. Sam Trump nie zabrał publicznie głosu, mimo jego dotychczas przyjaznych relacji z Takaichi. Zawiódł ją nie po raz pierwszy.

W wywiadzie dla Fox News w zeszłym miesiącu został zapytany o wpis chińskiego konsula generalnego w Osace, który zasugerował, że Takaichi powinna zostać zabita za swoje komentarze. „Jeśli jakaś plugawa szyja wsadzi się tam nieproszona, odetniemy ją bez wahania” – napisał konsul w mediach społecznościowych (wpis później usunięto). Amerykański prezydent nie udzielił Takaichi żadnego wsparcia, mimo że jej mentor i bliski sojusznik Trumpa, były premier Shinzo Abe, został zamordowany w 2022 r.

W Tokio, a także w Seulu – Korea Południowa to kolejny kluczowy sojusznik USA – narastają obawy, że podejście amerykańskiego prezydenta do Ukrainy i Chin wpisuje się w transakcyjną wizję polityki zagranicznej, która może w dłuższej perspektywie podważyć struktury sojuszy w Azji Północno-Wschodniej. Obserwatorzy w Japonii i Korei Południowej interpretują działania USA jako opowiedzenie się przez Trumpa po stronie dyktatora próbującego podporządkować sobie mniejszego sąsiada w Europie. To pogłębia obawy, że podobny scenariusz mógłby powtórzyć się w relacjach z Chinami na Pacyfiku, gdzie najbardziej oczywistym celem stałby się Tajwan.

Nowa strategia bezpieczeństwa USA, która w bardzo krytyczny sposób odnosi się do Europy, tych obaw nie potwierdza. Wynika z niej, że Trump dąży do zapobieżenia konfliktowi z Chinami o Tajwan i Morze Południowochińskie poprzez wzmocnienie potencjału militarnego Stanów Zjednoczonych oraz ich sojuszników w regionie.

Na Tajwanie nowy dokument został odebrany pozytywnie. Prezydent Lai Ching-te napisał na portalu X: „Ogromnie doceniam, że amerykańska strategia bezpieczeństwa narodowego priorytetowo traktuje odstraszanie konfliktu o Tajwan”. W Państwie Środka reakcja była odwrotna. – Tajwan jest pierwszą czerwoną linią, której nie wolno przekraczać w relacjach Chin i USA, a Chiny nie tolerują żadnej zewnętrznej ingerencji – powiedział rzecznik chińskiego MSZ Guo Jiakun, zapytany o nową strategię bezpieczeństwa USA.

Temat zostanie najpewniej poruszony podczas jednego z zaplanowanych na przyszły rok spotkań między Donaldem Trumpem a Xi Jinpingiem. Scott Bessent, sekretarz skarbu USA, poinformował, że Trump zamierza spotkać się z chińskim przywódcą nawet cztery razy w 2026 r., w tym podczas wizyty państwowej w Pekinie w kwietniu oraz podczas podróży Xi do USA. ©℗