Ponad siedem lat po wybuchu tzw. afery GetBack, w której posiadacze akcji i obligacji czołowej wówczas spółki działającej na rynku windykacyjnym stracili niemal 5 mld zł, do prokuratury trafiło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożone przez Najwyższą Izbę Kontroli. Według NIK prokuratorzy, urzędnicy Komisji Nadzoru Finansowego, sędzia Sądu Rejonowego we Wrocławiu, a także członkowie rządu Zjednoczonej Prawicy (Mateusz Morawiecki, Mariusz Kamiński, Zbigniew Ziobro, Maciej Wąsik) mieli w sprawie GetBack nie dopełnić obowiązków lub przekroczyć uprawnień, co pozwoliło na rozwinięcie się afery i doprowadziło do strat inwestorów. Zawiadomienie jest następstwem opublikowanego kilka tygodni wcześniej raportu NIK na temat nadzoru KNF nad GetBack i współpracującymi z nim firmami.
Jedyny taki raport NIK
To prawdopodobnie jedyny raport NIK powstały z inspiracji osób, na których ciążą oskarżenia w badanej sprawie, a zawarte w nim wnioski są zbieżne z ich linią obrony. O nadanie sprawie politycznego charakteru i wpisanie jej w spór między dwoma zwalczającymi się obozami, oskarżeni zabiegają od dawna. Żeby pokazać, jak w tych okolicznościach wygląda raport NIK, przyjrzyjmy się dwóm jego wątkom.
Pierwszy – według NIK afera GetBack pozostaje do dziś niewyjaśniona i właściwie to nie wiadomo, co stało się z pieniędzmi spółki. GetBack, obecnie działający pod nazwą Capitea, od 2019 roku realizuje układ z wierzycielami, na mocy którego posiadacze obligacji spółki mają odzyskać w ratach wypłacanych do 2027 roku 25 proc. wartości nominalnej posiadanych papierów. Tymczasem według NIK w sprawozdaniu GetBack z działalności za 2017 rok, sporządzonym już po usunięciu z firmy menedżerów, którzy doprowadzili ją do upadku, pada kwota 5,7 mld zł jako możliwe do egzekucji pieniądze z posiadanych portfeli wierzytelności. A to powinno wystarczyć do spłaty wszystkich wyemitowanych przez spółkę obligacji.
Problem w tym, że ta kwota jest nieprawdziwa. Po pierwsze, to suma brutto, nieuwzględniająca kosztów działalności. Przede wszystkim jednak to tylko papierowy zapis, wytworzony poprzez żonglowanie przez spółkę portfelami wierzytelności, dzięki czemu ich wartość wydawała się wyższa niż była w rzeczywistości. To była część oszukańczej księgowości, prowadzonej przez zarząd pod kierownictwem Konrada K. Jej celem było ukrywanie faktu, że GetBack traci pieniądze na podstawowym biznesie.
GetBack ukrywał straty
Spółka licytowała wysoko, kupując na przykład portfele przeterminowanych kredytów od banków, a następnie udając, że skuteczniej niż inne podmioty w branży egzekwuje nabyte należności. W rzeczywistości – jak wynika to na przykład z korespondencji między ówczesnymi członkami zarządu – budżet po stronie przychodów był realizowany na poziomie 60 proc., a koszty wynosiły 130-140 proc. planu. Im GetBack był większy – a urósł do poziomu największej firmy w branży - tym więcej tracił pieniędzy.
NIK musi sobie zdawać sprawę, że istnieją sprawozdania finansowe samej spółki, dokumenty sporządzone na potrzeby postępowania układowego, analiza firmy Morison Finansista, w oparciu o którą toczy się główny proces w sprawie GetBack, zadające kłam tezie, że upadająca firma dysponowała wielkim majątkiem. Wynika z nich, że na koniec 2017 roku łączna wartość aktywów windykacyjnych, które mogły służyć do wypełnienia układu, wynosiła 1,4 mld zł i była 2,5-krotnie niższa od zobowiązań GetBack.
Twierdzenie NIK, że spółka dysponowała wartościowymi aktywami, jest zbieżne z podejmowanymi przez Konrada K. próbami przekonania opinii publicznej i sądu, jakoby GetBack miał przed upadkiem ponad 8 mld zł pieniędzy. Jednak w czasie, gdy zarządzał firmą, nie potrafił do tej koncepcji przekonać żadnego profesjonalnego inwestora. Dyrektor finansowa GetBack pisała w mailach, że „nikt z instytucjonalnych i zagranicznych (inwestorów – przyp. red.) nie da nam finansowania”, ostrzegając jednocześnie, że „teraz nie ma kurtuazji, tylko napierdalanka o przetrwanie”.
Równolegle spółka publikowała raporty, które miały dowodzić jej dobrej sytuacji finansowej. Twierdzenia o wielkich pieniądzach ukrytych w GetBack zostały już wielokrotnie negatywnie zweryfikowane przez sądy, w trakcie podejmowanych prób – w tym przez Konrada K. – podważenia obecnego układu z wierzycielami.
Manipulacja akcjami, której według NIK nie było. A jednak są winni
Inny wątek z raportu NIK dotyczy manipulacji akcjami EGB. To spółka, którą GetBack kupił za 207 mln zł w 2017 roku od funduszy zarządzanych przez firmę Altus. Według prokuratury transakcja została przeprowadzona po zawyżonej cenie, w wyniku czego GetBack stracił niemal 140 mln zł. Zarzuty prokuratorskie w związku z tą transakcją ciążą na Piotrze Osieckim, głównym akcjonariuszu Altusa.
Z analizy biegłych wynika, że nim GetBack kupił konkurenta, doszło do manipulacji akcjami EGB notowanymi na giełdzie, w wyniku której ich cena podskoczyła z 5 do 16 zł. Jedną z okoliczności umożliwiających manipulację – w ocenie biegłych – były wzajemne powiązania osób w niej uczestniczących, w tym ich biznesowe i rodzinne związki z Altusem. Eksperci postawili tezę, że prawdopodobnie nadrzędnym celem osób uczestniczących w manipulacji było podwyższenie kursu akcji EGB na potrzeby transakcji między Altusem i GetBack.
Co na to NIK? Według Izby KNF pochopnie dopatrzyła się manipulacji kursem EGB i niesłusznie powiązała notowania giełdowe spółki z transakcją na linii Altus-GetBack. Gdy publikowany był raport NIK, znane były już wyniki prokuratorskiego śledztwa w sprawie manipulacji. Dwie osoby przyznały się do zarzucanego czynu, a akt oskarżenia wobec kolejnej trafił do sądu. Z kolei twierdzenie, że giełdowy kurs EGB nie miał związku z transakcją na akcjach spółki, to jedna z linii obrony Piotra Osieckiego. Dla niego sprawa GetBacku ma określony wymiar finansowy. W związku z toczącymi się postępowaniami karnymi i cywilnymi Osiecki może stracić przynajmniej 250 mln zł. Jak wynika z komunikatu prasowego z września zeszłego roku zamieszczonego na stronie internetowej NIK, Piotr Osiecki był jedną z osób wnioskujących o ponowne przeprowadzenie kontroli przez Izbę w sprawie afery GetBack.