Problem polega na tym, że forma szyta pod wymogi starć trolli w serwisie X coraz częściej dominuje nad treścią, a charakterologiczne uwarunkowania prezydenta i szefa MSZ mogą sprawić, że ten koguci teatr może im się wymknąć spod kontroli. Trudno zaś sobie wyobrazić gorszy moment na to, by przez kompetencyjne ambicje polityków miały cierpieć nasze interesy na arenie międzynarodowej.
Nawrocki, Tusk, Sikorski: optymalny podział ról
Umiejętnie zarządzana kohabitacja mogłaby nam wręcz pomóc. Niech Karol Nawrocki pozyskuje w naszych interesach Donalda Trumpa i jego ruch MAGA, Donald Tusk – przywódców europejskich, a Radosław Sikorski – dajmy na to – amerykański Kongres i co bardziej tradycyjnych, postreaganowskich republikanów. I w zasadzie w zeszłym tygodniu do pewnego stopnia to zagrało. Gdy Sikorski nagrodą dla kubańskiej dysydentki Berty Soler przekonywał amerykańskiego sekretarza stanu Marco Rubio, dla którego florydzcy Kubańczycy to istotna część elektoratu, że Polsce należy się miejsce w G20, Nawrocki uzyskiwał od Trumpa ważną deklarację, że amerykańskie wojska nie tylko nie opuszczą naszego terytorium, ale wręcz skala ich obecności może zostać zwiększona.
Ta ostatnia opcja wybrzmiała w półżartobliwym tonie, ale Warszawa złapała za słowo i – jeśli wierzyć zapewnieniom Pałacu Prezydenckiego – uzgodniono już, że o jej realizacji sekretarz wojny Pete Hegseth ma rozmawiać z naszymi urzędnikami. Zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20 na prezydenckim polu golfowym pod Miami, uzasadniane faktem osiągnięcia przez polską gospodarkę poziomu 1 bln dol. PKB, co tak skutecznie wykorzystywał rząd Tuska w zeszłotygodniowej autoreklamie, zostało nieco przyćmione późniejszym doprecyzowaniem przez Trumpa, że chodzi o zaproszenie w roli obserwatora, a nie stałego uczestnika. W dodatku prezydent Stanów Zjednoczonych przyznał później, że chętnie widziałby na szczycie także innego obserwatora w postaci Władimira Putina, choć dodał, że nie jest pewien, czy Putin chciałby być tylko obserwatorem. No ale nie od razu Kraków zbudowano.
Sikorski i Nawrocki w twitterowym teatrze
Gorzej, że spory o to, ile może prezydent, na ile wiążące są dla niego rządowe stanowiska i kto ma dłuższy kijek do selfie, odbijają się na naszych dyplomatycznych możliwościach. Pal sześć, jeśli politycy dobrowolnie ośmieszają się na platformie X – zwłaszcza że najczęściej robią to po polsku, a i ich fani zwykle nie uważają, żeby akurat ich idole się ośmieszali – o ile nie wpływa to na codzienną, niepubliczną pracę. Za czasów Andrzeja Dudy jakieś niezbędne minimum udało się wypracować, czego dowodem były wizyty ówczesnego prezydenta w Trump Tower przed wyborami i w Pekinie. Nawrocki i Sikorski mogą jednak ze względów charakterologicznych przestać panować nad retorycznym teatrem. Przedsmak widzieliśmy przy okazji wizyty prezydenta w USA. Dwa dni później premier Tusk był w Paryżu na szczycie koalicji chętnych. O ile wiadomo, nie dostał do tego czasu notatki ze spotkań w Białym Domu (szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz w czwartek o 9.24 rano pisał o niej na X w czasie przyszłym). Z polityką zagraniczną wygrała chęć ustawienia sobie drugiej strony. Tusk mógłby dostać notatkę z innego źródła, gdyby w wizycie uczestniczył, zgodnie z dobrą tradycją, wiceszef dyplomacji. Ale go nie było.
Polska, jak ostatnio sprawdzałem, od swojego geograficznego położenia nie zdołała w międzyczasie uciec i wciąż nie znajduje się między Islandią a Nową Fundlandią. Klimat międzynarodowy się pogarsza. Coraz częściej rozbijają się u nas rosyjskie drony (ten ostatni był podobno przemytniczy; skąd w takim razie rosyjskie napisy kontrolne na jego kadłubie?), Kijów jest bombardowany w coraz bardziej wyzywający sposób (w niedzielę rano płonęła siedziba ukraińskiego rządu), relacje polsko-ukraińskie są rozkładane przez hejt. Rosja dała się właśnie zhołdować przez Chiny na szczycie w Tiencinie. Putin demonstracyjnie płaszczył się na nim przed Xi Jinpingiem, podpisał się pod chińskimi ambicjami infrastrukturalnymi, a nawet zgodził się, by utworzyć w Taszkencie w Uzbekistanie instytucję mającą koordynować współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa, co jest krokiem do przejęcia przez Pekin kontroli nad Azją Centralną, dotychczas uważaną przez Kreml za własną strefę wpływów. Moskwa przecież nie zrobiła tego za darmo, więc chińskie wsparcie dla Putina w zimnej wojnie z Zachodem zapewne ulegnie wzmocnieniu. To nie jest dobry czas na walki kogutów. Prawdziwe walki trwają zbyt blisko nas.