Podczas środowej narady kryzysowej, wywołanej zagrożeniem powodziowym, gen. Marek Sokołowski, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych, przyznał, że na terenie 10 zagrożonych województw w gotowości jest już 3,5 tys. żołnierzy. Dodatkowe 3 tys. w razie konieczności ma się pojawić w ciągu 6 godzin. Gotowość do stawiennictwa ogłoszono też w Wojskach Obrony Terytorialnej na terenie 10 województw. Zaledwie kilka dni wcześniej decyzją wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza na granice z Niemcami i Litwą wysłano 5 tys. wojskowych. Ich zadaniem ma być pomaganie służbom w opanowaniu kryzysu migracyjnego. Tym samym dołączyli oni do ok. 6 tys. żołnierzy, którzy od trzech lat pilnują granicy z Białorusią.
Dlaczego wojsko musi ratować system obrony cywilnej?
Masowe zaangażowanie wojska zaskakuje część ekspertów, zawodowo zajmujących się bezpieczeństwem. Jak zauważa prof. Maciej Milczanowski z Uniwersytetu Rzeszowskiego, były żołnierz, sięganie w czasie kryzysu od razu po armię wskazuje na słabość polskiego systemu obrony cywilnej. – Nie powinno być tak, że WOT zastępują obronę cywilną. Powinny jedynie ją wspierać. U nas wszystko stoi na głowie, bo w sytuacjach zagrożenia najpierw działa sama straż pożarna, potem dołączają samorządowcy, a w razie problemów od razu wysyłane jest wojsko. Nie działa to systemowo. Od 30 lat w tym zakresie mamy doraźność – mówi DGP prof. Milczanowski.
System obrony cywilnej w Polsce rzeczywiście na razie jest w rozsypce. Ustawa o obronie cywilnej weszła w życie na początku 2025 r., a dopiero pod koniec maja rząd przyjął Program Ochrony Ludności i Obrony Cywilnej na lata 2025–2026. W jego założeniach, w tym roku na rozpoczęcie organizowania systemu obrony cywilnej ma pójść 16,7 mld zł. Priorytetem jest zinwentaryzowanie istniejących schronów oraz ich modernizacja i budowa magazynów ze sprzętem koniecznym do użycia w razie kryzysu. Powstać ma też nowa formacja: Korpus Obrony Cywilnej. W jego skład wchodzić będą osoby, którym nadano przydział mobilizacyjny obrony cywilnej, oraz strażacy. Siły te mają być gotowe do natychmiastowego użycia w razie wystąpienia sytuacji nadzwyczajnych. Utworzona ma być też centralna ewidencja obrony cywilnej obejmująca personel, pojazdy, sprzęt i obiekty ochronne.
Politycy mają prawo wysłać wojsko tam, gdzie chcą
Fakt, że na razie jednak w sytuacjach kryzysowych pierwszym wyborem jest wojsko, nie podoba się doświadczonym żołnierzom. Mundurowi, zamiast szkolić się na nowoczesnym sprzęcie, muszą pilnować granic bądź walczyć z powodzią.
– Czy to jest dobre dla funkcjonowania sił zbrojnych? Na pewno nie. Gdybyśmy dysponowali właściwym potencjałem, to zapewne ta sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale z drugiej strony państwo to jest jedność i jeżeli istnieje zagrożenie bezpieczeństwa, to uważam, że politycy mają prawo użyć wszelkich dostępnych środków, by je zapewnić – mówi DGP gen. Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego. Wskazuje też na fakt, że WOT w zakresie swych obowiązków ma między innymi reagowanie kryzysowe.
Armia już rok temu pokazała, że potrafi pomagać. W szczytowym momencie w operacji „Feniks”, usuwającej skutki powodzi na południowym zachodzie kraju, udział brało nawet 26 tys. wojskowych. Jak podkreśla gen. Mieczysław Bieniek, doradca ministra obrony narodowej, tylko armia dysponuje dziś specjalistycznym sprzętem. – Wojska operacyjne mają łodzie, motorówki, pontony, śmigłowce i w wypadkach wewnętrznego zagrożenia państwa mogą to robić i powinny to robić. Ale nie jest to działanie systemowe – zastrzega generał Bieniek.
Mniej szkoleń, bo wojsko stoi na granicach
Tworzenie systemu obrony cywilnej na razie utknęło na etapie samorządów. Prowadzone są szkolenia urzędników, którzy mają odpowiadać za powstanie nowej jakości. Potem, jak radzi Maciej Milczanowski, stworzone powinny być zautomatyzowane systemy powiadamiania ludzi na szczeblu regionalnym. Tu wzorce moglibyśmy czerpać od naszych wschodnich sąsiadów. – Przykład Ukrainy bardzo dobrze pokazuje, że takie rzeczy można zorganizować bardzo szybko. Tam działa system powiadamiania, który daje obywatelom świadomość sytuacyjną, a zorganizowano go pod rosyjskimi bombami – mówi prof. Milczanowski.
Wysłanie wojsk na granice, jak przyznaje gen. Bieniek, doprowadziło do zmniejszenia liczby szkoleń taktycznych. Ratunkiem ma być dość częsta rotacja jednostek wspomagających policję i Straż Graniczną, a także nauka działania na samej granicy. – Wojsko uczy się, co to znaczy rozwinięcie operacyjne na granicy, współdziałanie z innymi służbami, przejęcie od nich odpowiedzialności. To też jest jakaś wartość dodana – pociesza generał Gocuł. ©℗