Polska zakupi 180 kolejnych czołgów K2 Black Panther i 80 wozów wsparcia. Zamiar podpisania w lipcu kontraktu opiewającego na kwotę 24 mld zł wyjawił wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz. Czołgi te dołączą do już kupionych 180 południowokoreańskich maszyn tego typu. Nowością jednak jest to, że część z nich będzie już produkowana w Polsce.
180 nowych czołgów dla Wojska Polskiego
Produkcją zajmie się firma Bumar-Łabędy, z której linii produkcyjnych ma zjechać 60 zakupionych maszyn, już w spolonizowanej wersji K2PL. Pierwsze czołgi dotrą do nas za rok, a ostatnie w 2031 r. Ten największy kontrakt zbrojeniowy I poł. 2025 r. spowoduje, że Wojsko Polskie będzie posiadać 360 czołgów rodem z Korei Płd. To jedynie część większej całości; jeszcze w 2022 r. minister Mariusz Błaszczak zapewniał, że nasz kraj potrzebuje aż 1000 maszyn. Jego następca nie potwierdza oficjalnie, czy umowa ramowa z Koreą Płd. z 2022 r. będzie dalej realizowana ani skąd weźmiemy pozostałe brakujące czołgi. W ocenie ekspertów pancerna dziura w wojsku nadal jest potężna.
– Po zrealizowaniu wszystkich kontraktów zakupowych będziemy dysponować ok. 1200 czołgami. Moim zdaniem to za mało. Plan upancernienia Wojska Polskiego jest ogromny. Nawet w brygadach zmotoryzowanych, a docelowo każda dywizja ma taką mieć, ma być batalion czołgów – mówi DGP Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.
Zgodnie z podpisanymi wcześniej umowami, oprócz 360 czołgów K2, polska armia dostanie jeszcze 250 najnowszych abramsów. Pierwszych kilkadziesiąt już trafiło na wyposażenie 18 Dywizji. Do tego w służbie jest 116 sztuk starszej wersji Abramsa oraz ok. 240 leopardów A2. Po wszystkich zakupach nasza armia ma posiadać ok. 800 nowoczesnych czołgów. Do tego można doliczyć ok. 170 PT-91 i ok. 110 T-72.
Polsce nadal brakuje masy czołgów
W ocenie specjalistów liczba ta nie pokryje zapotrzebowania wszystkich pięciu rozbudowujących się dywizji. Jak ustalił DGP, w ministerialnych kuluarach mówi się co prawda o kolejnych zakupach, ale wojskowi nie są już takimi optymistami.
– Ja bym się nie przywiązywał do wcześniejszych liczb i planów rozwoju Sił Zbrojnych. Dziś świat kroczy tak szybko, że właściwie z miesiąca na miesiąc dokonuje się rewolucja na polu walki. A gdybyśmy nawet mieli te plany zrealizować w 100 proc., to kosztem czegoś. Nawet przy 5 proc. PKB na obronność nie wszystko da się kupić, przeszkolić ludzi, a potem utrzymać i użytkować – mówi DGP gen. Roman Polko, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Ogłaszając rozpoczęcie w Polsce produkcji czołgów, wiceminister obrony Paweł Bejda wyraził nadzieję, że ten krok pozwoli Polsce stać się ich eksporterem „na całą Europę i całe NATO”. Polityczne zapowiedzi eksportowe, choć brzmią optymistycznie, mogą być jednak trudne do zrealizowania. Konkurencja jest potężna, i to nie tylko w postaci Niemiec (czołgi Leopard), Francji (Leclerc Evolution) i Wielkiej Brytanii (Challenger 3).
Europa chce robić swoje własne czołgi
Opracowanie własnego czołgu przyszłości (projekt MARTE) ogłosiło na początku lipca 11 państw Unii Europejskiej i Norwegia. Na rynku pojawił się też nowiutki włosko-niemiecki Panther KF51, a chęć jego nabycia już wyrazili Ukraińcy, Węgrzy i Włosi. Jakby tego było mało, do wyścigu stanęło francusko-niemieckie konsorcjum Rheinmetall-KNDS ze swoim MGCS.
Polskie władze zapewniają, że chęć kupienia naszej maszyny wyrazili Słowacy, jednak w ich przypadku mowa o jednym batalionie czołgów (40–58 sztuk). Nawet tu z polską ofertą może wygrać polityka. – Norwegowie, Litwini i Czesi już wybrali czołgi niemieckie. Pomijam kwestie techniczne, ale pod względem geopolitycznym jest im po prostu bliżej do Niemców. Litwini mają u siebie niemiecką brygadę zmechanizowaną, a wojska lądowe Czech operacyjnie są podporządkowane niemieckiej dywizji pancernej – mówi Mariusz Cielma.
Czy nasz przemysł może liczyć na kontrakty poza Europą? Kilka krajów, jak Egipt czy Peru, interesuje się południowokoreańską produkcją. Nic nie wskazuje jednak na to, by kupowały one czołgi produkowane nad Wisłą. Obecny w Warszawie w trakcie ogłaszania nowej umowy Lee Yong-bae, prezes Hyundai Rotem, dał do zrozumienia, że mowa jedynie o uczynieniu z Polski „centrum europejskiego rynku obronnego”.