Izabela Leszczyna nie radzi sobie z systemem ochrony zdrowia, który jeszcze zanim przyszła do ministerstwa, chwiał się w posadach. Ale jednego nie można jej odmówić – przywróciła osobom niepłodnym nadzieję na bycie rodzicami, a ich dzieciom godność.
Dziś mija 133. dzień po terminie, w którym minister finansów powinien zatwierdzić plan finansowy Narodowego Funduszu Zdrowia. Do końca roku zostało 19 dni i obserwatorzy, a także uczestnicy systemu tracą nadzieję, że w ogóle zostanie zatwierdzony. Spośród uwag resortu finansów najważniejsza jest jedna – brak możliwości sfinansowania w 2025 r. zaplanowanych zadań, w tym corocznych podwyżek minimalnego wynagrodzenia pracowników ochrony zdrowia (16 mld zł) i zapłaty za nadwykonania świadczeń, które uwolnił z limitów rząd PiS (np. operacje zaćmy, badania obrazowe, tj. metodą rezonansu magnetycznego i tomografii komputerowej). Konflikt na linii MF–MZ najlepiej obrazuje obecny stan systemu ochrony zdrowia, który, choć w znacznej części odziedziczony po poprzednikach, pozostawia jednak wiele do życzenia.
Prezes NFZ Filip Nowak uspokaja w dzisiejszym wywiadzie dla DGP (na str. 6–7), że plan zostanie zatwierdzony, a w razie czego fundusz może bez problemu działać bez aprobaty ministra finansów, jednak do rozwiązania pozostaje kwestia sfinansowania zadań na kolejny rok. A to, jak pokazały opóźnienia w zapłacie nadwykonań w 2024 r. (pieniądze za nadwykonania nielimitowane za III kw. szpitale mają otrzymać 23 grudnia), stoi pod znakiem zapytania.
Żeby budżet się spiął, minister Leszczyna musiałaby odwrócić tak krytykowane przez nią posunięcia poprzedników – zatrzymać lub spowolnić ustawowe podwyżki płacy minimalnej dla medyków oraz przywrócić limitowanie świadczeń, do których przed uwolnieniem tworzyły się długie kolejki. Oba rozwiązania są tyleż niepopularne, co szkodliwe – zatrzymanie podwyżek pensji minimalnej zaowocuje exodusem pielęgniarek, ratowników, diagnostów i fizjoterapeutów do systemu prywatnego, a powrót limitów – przywróci kolejki.
Minister nie ma wyjścia, jak tylko wołać o większe finansowanie ochrony zdrowia, na co, sądząc po ostatniej obniżce składki zdrowotnej, nie ma minimalnych szans.
Mimo szumnych zapowiedzi „odwrócenia piramidy świadczeń”, czyli ograniczenia liczby hospitalizacji na rzecz leczenia jednodniowego i w poradniach, ustawa o reformie szpitali, która jest jednym z warunków uzyskania pieniędzy z KPO, dwukrotnie spadała z posiedzenia rządu. Leszczyna nie dotrzymała też obietnicy w ramach 100 konkretów KO na 100 dni – wciąż nie mamy centralnej rejestracji elektronicznej na wizyty w ramach NFZ.
To wszystko poważne zarzuty. Ale jednej obietnicy spośród 100 konkretów KO na 100 dni Izabela Leszczyna dotrzymała w stu procentach – wprowadziła finansowanie leczenia niepłodności metodą in vitro z budżetu państwa. Przeznaczy na nie rocznie 500 mln zł, a dotychczas do programu zakwalifikowano ponad 20 tys. par i uzyskano 6752 ciąże, dzięki czemu w Europejskim atlasie polityk leczenia niepłodności Polska awansowała z 42. miejsca w 2021 r. na 19. w 2024 r. Ktoś powie – co to za zmiana, już wcześniej niektóre samorządy dofinansowywały in vitro mieszkańcom. No właśnie – niektóre. Osoby spoza nie miały na nie szans. Mało tego! W państwie, w którym in vitro zrównywano z aborcją, wielu nie miało na nie odwagi w strachu przed ostracyzmem. Kolejną barierą były koszty – często nie do przeskoczenia. Dzięki refundacji wiele osób zyskało szansę na rodzicielstwo. I tego pary borykające się z niepłodnością i ich rodziny Izabeli Leszczynie nie zapomną. Podobnie jak rodzice dzieci z in vitro, o których w poprzednich latach w przestrzeni publicznej wygadywano odzierające z godności brednie. A to całkiem spora grupa wyborców. Jeśli wziąć pod uwagę, że niepłodność dotyka ok. 1,5 mln par, i dodać do każdej ok. 10-osobową najbliższą rodzinę, mamy 10,5 mln wyborców. Trudno się więc dziwić, że Donald Tusk nadal wierzy w Izabelę Leszczynę i cierpliwie czeka na wyniki jej niespiesznych reform. ©℗