Warto zastanowić się nad stworzeniem struktur zajmujących się przestępstwami farmaceutycznymi w internecie, które miałyby możliwość blokowania stron z ofertami sprzedaży leków– mówi główny inspektor farmaceutyczny Łukasz Pietrzak.
Dwa tygodnie temu CBŚP z Polską Agencją Antydopingową zatrzymały w Wielkopolsce przestępców podrabiających leki, w tym stosowany w cukrzycy i odchudzaniu ozempic, którego brakuje na polskim rynku. Niepokoi to pana?
ikona lupy />
Łukasz Pietrzak, szef Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego / Materiały prasowe / fot. Piotr Waniorek/Materiały prasowe

Nielegalna sprzedaż leków przez internet oczywiście jest niepokojącym zjawiskiem, jednakże nasz urząd aktywnie śledzi tego typu aktywności i wdraża narzędzia, aby temu przeciwdziałać. Przekazujemy wiele zgłoszeń do organów ścigania. Co więcej, w Głównym Inspektoracie Farmaceutycznym funkcjonuje oficer łącznikowy, dzięki któremu informacje o takich przestępstwach błyskawicznie trafiają do odpowiednich komórek w CBŚP oraz policji. Zatrzymana w tamtym tygodniu grupa podrabiała i sprzedawała nie tylko analogi GLP-1 (środek przeciwcukrzycowy i na odchudzanie – przyp. red.), lecz także środki anaboliczne, leki przeciwbólowe i nawet substancje psychotropowe. Za wcześnie jeszcze, aby ocenić skalę tego procederu, a tym bardziej dokładny skład podrabianych produktów. Nie wiemy, czy były to rozcieńczone oryginalne leki, sól fizjologiczna czy może woda z kranu, jak to się niejednokrotnie w takich przypadkach zdarza. Czasem przestępcom wystarcza tylko podrobienie opakowania i nie silą się już na fałszowanie produktu i zdarza się, że do fiolki trafia na przykład płyn, którego czystość mikrobiologiczna jest bardzo wątpliwa. W wyniku wstrzyknięcia pod skórę takiej mikstury może dojść do zakażenia i poważnych konsekwencji zdrowotnych. Grupa z Wielkopolski sprzedawała leki przez stronę internetową i mimo że taka działalność jest nielegalna, o dziwo znajdowała kupców.

Co stoi za popularnością leków sprzedawanych przez sklepy internetowe czy w serwisach społecznościowych?

Można tu wymienić minimum dwa kanały dystrybucji. Z jednej strony mamy indywidualnych sprzedawców, którzy oferują własne, niepotrzebne leki, lub po zmarłym bliskim i nie mają świadomości, że łamią prawo. Z drugiej strony są zorganizowane grupy przestępcze, które uznały, że na takim procederze można zrobić dobry interes. Mimo różnic w obu przypadkach sprzedający kierują się jedynie chęcią zysku. Kupujący cenią sobie łatwy dostęp – w takich transakcjach nie jest wymagana recepta. Zdarza się, że ceny są niższe niż w aptece i lek wart kilkaset złotych, jak w przypadku analogów GLP-1, można kupić taniej. Wówczas ryzyko fałszerstwa jest największe. Nielegalni sprzedawcy analizują trendy farmakologiczne oraz zbierają informacje o lekach deficytowych, aby dostosować oferty do potencjalnych odbiorców. Warto przypomnieć, że tylko legalne łańcuchy dystrybucji leków gwarantują ich jakość i bezpieczeństwo. Praktycznie wszystkie leki dostępne na receptę oferowane w aptekach podlegają szeregowi kontroli, łącznie z serializacją, polegającą na tym, że każde opakowanie leku ma swój unikalny numer.

Podrabianie leków jest naprawdę tak opłacalne?

Czasami na pojedynczym opakowaniu przestępcy są w stanie zarobić nawet kilkaset złotych, więc przy odpowiedniej skali zarobki idą w miliony. Zarabiają także na rynku wtórnym. W aptece pełnopłatne opakowanie fentanylu w plastrach kosztuje 80–90 zł i zawiera pięć plastrów, a na czarnym rynku za jeden plaster płaci się 180 zł, co daje 800 zł czystego zysku na opakowaniu. Duża część takiego handlu odbywa się w sprzedaży bezpośredniej, ale część także w internecie, gdzie policji łatwiej namierzyć handlarzy i podjąć czynności operacyjne, dzięki którym niejednokrotnie są likwidowane całe wytwórnie.

Zanim został pan głównym inspektorem, mówił pan o potrzebie utworzenia w Polsce agencji na wzór amerykańskiej Agencji do Walki z Narkotykami DEA. Proponował pan to?

GIF nie jest instytucją tworzącą prawo, możemy jedynie podpowiadać pewne rozwiązania. Jednak z perspektywy blisko trzech miesięcy w urzędzie myślę, że w Polsce na chwilę obecną nie potrzebujemy odpowiednika DEA, która powstała w latach 70. i była odpowiedzią na o wiele szerszy problem z narkotykami. CBŚP, policja i KAS mogą skutecznie ścigać takie przestępstwa i nie jest potrzebna osobna policja farmaceutyczna. Warto za to rozpocząć pracę nad stworzeniem struktur, które będą bardzo szeroko zajmowały się przestępstwami farmaceutycznymi w internecie i będą miały możliwość łatwego blokowania stron z takimi ofertami. Dziś takich uprawnień nie ma nawet policja, gdyż wymaga to odpowiednich zmian prawnych. Dobrym wzorem może być ustawa antyhazardowa, która wprowadziła możliwość podjęcia takich działań.

Nim objął pan urząd, rozmawialiśmy o potrzebie zablokowania receptomatów, z których część pozwala uzyskać receptę na leki narkotyczne bez wskazań i bez kontaktu z lekarzem. Projekt rozporządzenia ograniczający recepty na opioidy i marihuanę przez teleporadę miał wejść w życie we wrześniu. Skąd zwłoka?

Rozmawiamy w Ministerstwie Zdrowia o konieczności odpowiednich regulacji i podpowiadamy, jak uszczelnić niektóre przepisy lub stworzyć mechanizmy systemowo przeciwdziałające tego typu nadużyciom, choć jako urząd nie mamy mocy prawodawczej. Myślę, że zwłoka wynika wyłącznie z tego, że resort chce kompleksowo uporządkować kwestie telemedycyny, a nie wprowadzać rozwiązań fasadowych. Telemedycyna jest bardzo dobrym rozwiązaniem, jednak pod warunkiem że będą odpowiednie mechanizmy, które będą eliminowały i przeciwdziałały nadużyciom, w których ktoś właściwie w sposób niekontrolowany sprzedaje recepty na leki, które przez nabywców w dużej mierze stosowane są w celach pozamedycznych. Można oczywiście założyć, że nadużywanie leków jest decyzją danej osoby, jednak skutki zdrowotne, zwłaszcza działań niepożądanych czy też przedawkowania tych leków, są ogromnym kosztem dla systemu. W 2023 r. tylko według oficjalnych danych NFZ leczenie działań niepożądanych leków kosztowało nas blisko 80 mln zł. Ta kwota nie oddaje pełnej skali problemu, gdyż wielokrotnie zdarza się, że lekarze nie mają możliwości zidentyfikowania, że powodem poszczególnych dolegliwości zdrowotnych była jakaś substancja lecznicza czy niepoprawna farmakoterapia.

Mówi się, że rozporządzenie zatrzymała marihuana, która nie powoduje tylu skutków ubocznych i dlatego nie znalazła się w pierwszej wersji projektu. Czy w Polsce mamy z nią problem?

Tak, ponieważ różne podmioty szacują, że ponad 90 proc. recept wypisywane jest w celach pozamedycznych, niewynikających ze wskazań terapeutycznych. Zarówno organizacje związane z rynkiem aptek, jak i zrzeszające lekarzy podnosiły, że regulacja w obrębie marihuany musi zaistnieć.

To prawda, że przez takie rekreacyjne stosowanie w pół roku wyczerpaliśmy zapas medycznej marihuany na rok i GIF nie wydaje kolejnych zgód na import?

Z perspektywy Prawa farmaceutycznego to GIF wydaje zgody na import substancji kontrolowanych, ale jako kraj podlegamy pod Międzynarodową Radę Kontroli Środków Odurzających (International Narcotics Control Board, INCB), do której wnioskujemy o przyznanie rocznych limitów na środki kontrolowane. INCB ma świadomość, że Polska jest dla medycznej marihuany dość młodym i szybko rozwijającym się rynkiem, ponieważ w ciągu czterech–pięciu lat zanotowaliśmy 140-krotny wzrost sprzedaży suszu. Podczas negocjacji trudno ten wzrost obronić, ponieważ nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu, w którym moglibyśmy mówić o jakiejkolwiek stabilizacji rynku. INCB ocenia nie tylko skokowy wzrost sprzedaży, lecz także zabezpieczenia w dostępie do recept i również w jej ocenie nie są one wystarczające. W wielu krajach susz również jest na receptę, ale może go wypisać tylko grupa lekarzy o konkretnej specjalizacji.

Można powiedzieć, że INCB broni nas przed zalewem marihuany, która miałaby być używana rekreacyjnie?

Można tak powiedzieć. Choć duża część rynku, który skupia importerów suszu, uważa, że to GIF jest największym hamulcowym.

Czy są pomysły na zmiany w inspektoracie? Od lat mówi się o potrzebie zwiększenia liczby inspektorów. Dziś jest ich za mało.

W Polsce mamy ok. 140 inspektorów farmaceutycznych zajmujących się inspekcjami aptek, aptek szpitalnych, punktów aptecznych, aptek zakładowych i działów farmacji szpitalnej. Gdyby wziąć same apteki, to przy ok. 3,6 tys. kontroli rocznie każdy podmiot zostałby skontrolowany w ciągu trzech–czterech lat.

Leki sprzedawane są też w sklepach i na stacjach benzynowych, gdzie, jak pokazuje ostatnia sprawa wstrzymanych w obrocie, choć nadal dostępnych w wielu sklepach, tabletek na gardło, takie kontrole by się przydały.

Z pewnością, jednak liczba takich podmiotów szacowana jest od 80 tys. do 300 tys. Kontrola sprzedaży leków w sklepach wymaga właściwych rozwiązań legislacyjnych. Nie możemy jej zabronić choćby ze względu na niewystarczającą liczbę aptek i potrzebę łatwiejszej dostępności do podstawowych leków. Ale warto się zastanawiać nad rejestrem podmiotów sprzedających leki i tym, aby skutecznie wymóc na nich przestrzeganie prawa farmaceutycznego, jak chociażby właściwego przechowywania leków.

Od kilku miesięcy farmaceuci na portalu X oznaczają GIF w postach na temat aptek, które, zgodnie z wyrokiem sądu, powinny mieć cofnięte zezwolenie na prowadzenie działalności, a wciąż działają...

…a powinni oznaczać wojewódzkie inspekcje farmaceutyczne, ponieważ, niestety, GIF nie ma na to wpływu. Decyzje o cofnięciu zezwolenia egzekwuje WIF.

I tu wraca odwieczna dyskusja o pionizacji inspekcji i podporządkowania WIF-ów, które dziś podlegają także wojewodom, GIF-owi.

Ustawa pionizacyjna dwa lata temu została przekazana do konsultacji. Mam nadzieję, że mimo braku jakichkolwiek działań w tej sprawie to za jakiś czas uda się ją odkurzyć i po wymaganej aktualizacji ponownie przekazać do prac legislacyjnych. ©℗

Rozmawiała Karolina Kowalska