Do wojny z Hezbollahem Tel Awiw przygotowywał się od zakończenia poprzedniej rundy walk w 2006 r. Dziś świętuje sukces swojej strategii: w piątkowym nalocie na Bejrut zginął przywódca bojówki Hassan Nasrallah. Negocjacjami z Libanem władze kraju nie są na razie zainteresowane.

Na południowych obrzeżach Bejrutu najpierw rozległ się huk. Libańczycy relacjonowali, że można było go usłyszeć nawet w nadmorskich miejscowościach oddalonych o ok. 20 km od stolicy kraju. Piątkowy nalot był kolejnym z serii izraelskich ataków na kluczowych przedstawicieli Hezbollahu. Został zaplanowany jako wisienka na torcie: na celowniku znalazł się przywódca organizacji Hassan Nasrallah. „Nie będzie już mógł terroryzować świata” – poinformowały w sobotę rano na portalu X Siły Obronne Izraela (IDF), wskazując, że uderzyły w podziemne centrum zarządzania Hezbollahu.

Cisza informacyjna po stronie bojówki trwała znacznie dłużej. Podczas gdy mieszkańcy kontrolowanej przez Hezbollah szyickiej dzielnicy Dahje uciekali przed dalszym ostrzałem do oddalonego o kilka kilometrów zamożnego centrum Bejrutu, spędzając noc w parkach i na chodnikach, członkowie Hezbollahu próbowali nawiązać kontakt ze swoim przywódcą. Jego śmierć potwierdzili dopiero w sobotę po południu. „Sekretarz generalny Hezbollahu dołączył do swoich wielkich, nieśmiertelnych towarzyszy męczenników, którym przewodził przez ok. 30 lat” – poinformowali w oświadczeniu.

Szyici w żałobie

Do ataku doszło na chwilę po przemowie premiera Binjamina Netanjahu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w której mówił o wyborze między „przekleństwem nieustającej agresji Iranu i błogosławieństwem historycznego pojednania między Arabami i Żydami”. Przekonywał też, że Izrael będzie kontynuować „degradację Hezbollahu, dopóki wszystkie nasze cele nie zostaną osiągnięte”.

Według źródeł dziennika „Ha-Arec” Netanjahu nie był jednak największym orędownikiem planowanej operacji. Do działania przekonywać miał go przede wszystkim minister obrony Jo’aw Galant. Fakt, że atak zatwierdził z Nowego Jorku – przez wielu odczytywany jako wyraz pogardy dla światowego systemu bezpieczeństwa i prawa międzynarodowego – miał być przypadkiem. Netanjahu rzekomo chciał wstrzymać się z decyzją do zakończenia wizyty w Stanach Zjednoczonych, ale wywiad poinformował go w piątek, że Nasrallah pojawił się na terenie swojej siedziby. Miał to być najlepszy moment na uderzenie.

Przygotowania do tej operacji rozpoczęły się jednak na długo przed uformowaniem obecnego rządu, bo aż 18 lat wcześniej. Izrael bezskutecznie próbował zamordować Nasrallaha już podczas wojny w 2006 r., a następnie poświęcił większość swoich zasobów wywiadowczych na penetrację Hezbollahu i jego komunikacji z Iranem.

Efekty tej strategii są dziś doskonale widoczne. Ofensywa „Strzały Północy”, która rozpoczęła się na dobre niemal dwa tygodnie wcześniej, kiedy Tel Awiw doprowadził do symultanicznej eksplozji tysięcy wykorzystywanych przez Hezbollah do codziennej komunikacji pagerów i krótkofalówek, doprowadziła do śmierci większości elit bojówki. W nalotach zginęli m.in. dowódca operacyjny Ibrahim Akil, szef programu rakietowego Ibrahim Muhammad Qabisi czy dowódca południowego frontu Ali Karaki.

Dla Izraelczyków „Strzały Północy” są sukcesem, który pomaga w odbudowie zaufania do państwa po niepowodzeniach wojny w Strefie Gazy. Dla Libańczyków to kolejna tragedia, która spotkała ich państwo. Uderzenia, w których zginął Nasrallah, zrównały z ziemią wiele budynków mieszkalnych. Jak podało w sobotę tamtejsze ministerstwo zdrowia, w wyniku izraelskich bombardowań zginęły co najmniej 33 osoby, a 195 zostało rannych. W sumie na przestrzeni ostatniego tygodnia w Libanie zabitych zostało ponad 700 osób, a co najmniej 250 tys. zostało zmuszonych do ucieczki z domów.

Chodzi przede wszystkim o mieszkańców graniczącego z Syrią regionu Bekaa na północy, miejscowości położonych na południowej granicy z Izraelem, a także wspomnianej wcześniej dzielnicy Dahje. Wszystkie te miejsca są uznawane za bastiony Hezbollahu. Bojówka, która działa również jako partia polityczna, przez lata wzmacniała tam swoją pozycję, budując system opiekuńczy. Podczas gdy w Bejrucie prąd pojawia się zwykle na kilka godzin dziennie, dla szyitów zamieszkujących jego południowe obrzeża jest on nie tylko dostępny przez całą dobę, lecz także darmowy. Libańczycy z Dahje okazywali wdzięczność, ozdabiając gęsto zabudowane ulice żółto-zielonymi flagami. Nasrallah sprawiał tam wrażenie idola: przed niektórymi sklepami były wystawione nawet jego kartonowe podobizny.

Dziś wyludnione Dahje jest pogrążone w żałobie. Mieszkańcy boją się wracać do swoich mieszkań w obawie przed dalszym ostrzałem. Izrael do niedawna utrzymywał co prawda, że operacja w Libanie to „eskalacja w celu deeskalacji”, która ma zmusić przeciwnika do dyplomatycznego rozwiązania konfliktu. – Jeszcze kilka dni temu powiedziałbym, że Izraelczycy faktycznie chcą doprowadzić do przywrócenia Rezolucji ONZ nr 1701, w ramach której Hezbollah musiałby się wycofać z terenów przygranicznych aż za rzekę Litani – tłumaczy nam Yossi Mekelberg z think tanku Chatham House. Dziś taki scenariusz uważa za mało prawdopodobny. Zdaniem Mekelberga, głównym celem Tel Awiwu jest obecnie osłabienie bojówki i potencjalnie również przygotowanie gruntu pod inwazję lądową na południe Libanu. Nie wierzy jednak, że Izrael będzie w stanie całkowicie zniszczyć organizację. – Hezbollah wciąż jest w stanie wystrzeliwać pociski w kierunku Izraela. Pytanie, czy obrona powietrzna będzie je w stanie przechwycić. Najbliższe dni i godziny zadecydują, w jakim kierunku rozwinie się ten konflikt – wskazuje.

Teheran na wojnę się nie wybiera

W DGP już wiosną informowaliśmy, że Tel Awiw rozważa wojnę lądową z sąsiadem. W maju sugerował to na naszych łamach m.in. Amiad Cohen, szef izraelskiej organizacji Tikvah Fund i zaufany człowiek Netanjahu. – Według mnie musimy przesunąć granicę z Libanem za rzekę Litani. Potrzebujemy prawdziwej, fizycznej granicy – komentował. Cohen przekonywał, że jedynym sposobem na osiągnięcie tego celu jest „siła wojskowa”.

Takie rozwiązanie miałoby umożliwić powrót do domów Izraelczyków wysiedlonych z północy w wyniku trwającej od 8 października 2023 r. wymiany ognia z Hezbollahem. We wrześniu Izrael oficjalnie ogłosił, że jest to nowy cel trwającej od roku wojny w regionie.

Ale Eldad Szawit, były pracownik służby wywiadowczej Sił Obronnych Izraela i Mosadu oraz analityk w Instytucie Narodowych Studiów Strategicznych, mówi DGP, że niezbędne do osiągnięcia tego celu byłoby porozumienie polityczne. – Na razie nie widzę na to szansy. Izrael kontynuuje działania militarne. Zwykle wygląda to tak, że sukces prowadzi nas do rozpoczęcia kolejnych operacji. Nie wykluczam więc, że dojdzie do eskalacji – tłumaczy. Szawit uważa jednak, że osłabienie zdolności militarnych Hezbollahu przybliży Izraelczyków do uspokojenia sytuacji na północy kraju.

Na ten moment region wyczekuje jednak przede wszystkim reakcji Teheranu, kluczowego sojusznika Hezbollahu. To ona może zaważyć na dalszych losach wojny. Iran przez 40 lat wspierał rozwój Hezbollahu jako głównego ramienia Osi Oporu, sieci bliskowschodnich milicji, która miała stanowić zabezpieczenie przed – ich zdaniem – ekspansywną polityką Tel Awiwu. Hezbollah przy wsparciu Irańczyków wyrósł na najlepiej uzbrojoną grupę niepaństwową na świecie. Od 2006 r., kiedy obie strony starły się po raz ostatni, Hezbollah znacznie rozszerzył swój arsenał. Według ekspertów bojownicy zgromadzili od 120 tys. do 200 tys. sztuk broni, w tym drony i pociski balistyczne.

Choć Hezbollah jest oczkiem w głowie ajatollahów, niewiele wskazuje na to, by byli oni skłonni ruszyć do walki z Izraelem. W irańskim rządzie brakuje jedności co do tego, jak zareagować na zabójstwo Nasrallaha. Konserwatyści opowiadają się za zdecydowanym odwetem, a umiarkowani politycy, na czele z nowym prezydentem Masudem Pezeszkianem, wzywają do powściągliwości. Najwyższy Przywódca Islamskiej Republiki Ali Chamenei skłania się raczej ku opinii tych drugich. Zamiast zaatakować Izrael po zabójstwie kluczowego sojusznika, wydał on bowiem dwa zwięzłe oświadczenia, określając Libańczyka jako wiodącą postać w świecie muzułmańskim. Podkreślił, że Iran będzie wspierał Hezbollah, ale jednocześnie zasygnalizował, że to libańska bojówka, a nie Iran, będzie przewodzić jakiejkolwiek odpowiedzi. Teheran ma odgrywać wyłącznie rolę wspierającą. „Wszystkie siły w ruchu oporu stoją po stronie Hezbollahu. To Hezbollah, stojący na jego czele, zadecyduje o losie regionu” – powiedział Chamenei.

Już podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ Iran wyraźnie zasygnalizował zachodnim dyplomatom, że nie chce eskalacji. Niektórzy w Teheranie uważają, że nie powinni przeszkadzać swojemu wrogowi w popełnianiu błędów. Argumentują bowiem, że Netanjahu doprowadził do upadku pozycji państwa żydowskiego na świecie i sprawił, że nieuniknione stało się powstanie państwa palestyńskiego. Teraz muszą jednak znaleźć następcę Nasrallaha, który odbuduje bojówkę po ciosach zadanych przez Izrael. ©℗

Osłabienie Hezbollahu to sukces Binjamina Netanjahu