ikona lupy />
dr Konrad Ciesiołkiewicz, przewodniczący rady Fundacji Dorastaj z Nami, były prezes Fundacji Orange, nowo powołany członek komisji 
ds. przeciwdziałania pedofilii / Materiały prasowe / fot. Wojtek Górski

Przez lata był pan blisko polityki – pełnił pan funkcję dyrektora biura prasowego Prawa i Sprawiedliwości, a następnie rzecznika rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Teraz został pan członkiem komisji ds. przeciwdziałania pedofilii (PKDP). Wraca pan do polityki?

Wracam raczej do polityk publicznych, które zawsze były moją pasją. Byłem związany z nimi zarówno w sektorze gospodarczym, jak i społecznym – to z tego środowiska się wywodzę. Choć przez pewien krótki czas, 20 lat temu, byłem w polityce, zawsze bardziej fascynowały mnie polityki publiczne niż sama polityka przez duże „p”.

Obecnie jest pan prezesem Fundacji Orange. W związku z członkostwem w PKDP idzie pan na urlop bezpłatny czy złożył pan rezygnację z pracy?

Złożyłem rezygnację. Uważam, że nie powinienem łączyć tych dwóch stanowisk w żaden sposób.

W ubiegłym roku ubiegał się pan bezskutecznie o stanowisko rzecznika praw dziecka. Praca w PKDP to „nagroda pocieszenia”?

W najmniejszym stopniu. To, co mnie interesuje, to wyzwania związane z ochroną dzieci i młodzieży. Już wcześniej monitorowałem Krajowy Plan Przeciwdziałania Krzywdzeniu Małoletnich. Od pierwszych chwil chcę wspierać PKDP w aspektach związanych z bezpieczeństwem i prewencją wobec przemocy seksualnej. Te zagadnienia są ściśle ze sobą powiązane, prewencja ma tu kluczowe znaczenie.

Jakie cele chciałby pan zrealizować w PKDP?

Przede wszystkim takie, które uzgodnię z zespołem PKDP. To wciąż młoda instytucja, więc jednym z kluczowych obszarów jest wzmacnianie jej reputacji. Nie chodzi o to, aby zaczynać wszystko od zera. Myślę bardziej o świadomym budowaniu zaufania społecznego do tej instytucji. W mojej opinii PKDP mogłaby się stać pewnego rodzaju centrum kompetencji, szczególnie w kontekście tworzenia wytycznych dla różnych sektorów w zakresie ochrony dzieci. Nie myślę tylko o sektorze publicznym, ale także gospodarczym i społecznym. Ważne jest, aby takie standardy były opracowywane we współpracy z regulatorami, takimi jak UOKiK, UODO, Biuro Rzecznika Praw Dziecka, RPO czy Urząd Komunikacji Elektronicznej. Zwłaszcza teraz, gdy w Polsce implementowany jest Digital Services Act (rozporządzenie UE, w którym znajdują się przepisy dot. moderacji nielegalnych treści, przejrzystej reklamy i dezinformacji – red.), PKDP powinna głośno i wyraźnie mówić o znaczeniu tych przepisów i prowadzić publiczną dyskusję w tym temacie.

Coś jeszcze?

Obecnie w Europie trwa dyskusja nad nową regulacją dotyczącą przeciwdziałania krzywdzeniu seksualnemu dzieci, w ramach której ma powstać Europejskie Centrum, wzorowane na amerykańskiej organizacji zajmującej się monitorowaniem materiałów wykorzystywanych w przestępstwach seksualnych wobec dzieci. To centrum będzie działać zarówno online, jak i offline, a jego celem będzie m.in. automatyczne informowanie o przypadkach krzywdzenia dzieci w sieci i szybkie reagowanie. Dyskusja nad tą regulacją trwa już od kilku lat w Unii Europejskiej, przed nami polska prezydencja, co czyni ten moment kluczowym. PKDP mogłaby wnieść swoją perspektywę, także tę z wydanych dotychczas trzech bardzo rzetelnych raportów, i uczestniczyć w tej debacie. Chętnie włączyłbym się w te prace. To część strategii unijnej z 2020 roku dotyczącej niegodziwego traktowania dzieci w celach seksualnych, i jest to przykład rozwiązania, które może być przełomowe w walce o ochronę dzieci.

Do tej pory PKDP była organem dość zamkniętym na media i społeczeństwo. Poza nielicznymi konferencjami prasowymi i wydawanymi raportami niewiele mówiono o jej działaniach.

To, że komisja nie była widoczna na zewnątrz, mogło wynikać z trudnej sytuacji, która panowała wewnątrz i w otoczeniu politycznym też. Ja muszę uczciwie powiedzieć, że akurat kierownictwo PKDP – Karolinę Bućko, Justynę Kotowską czy Błażeja Kmieciaka – poznałem właśnie w ramach zewnętrznych inicjatyw edukacyjnych, więc chyba nie do końca był to aż tak zamknięty organ.

Pana zdaniem ustawa o PKDP powinna zostać znowelizowana? Nasi rozmówcy z Sejmu wielokrotnie podkreślali konieczność zmiany przepisów, m.in. w kontekście kryteriów doboru członków komisji. Obecnie można nie mieć wyższego wykształcenia kierunkowego, ale posiadać odpowiednie order lub odznaczenie, aby zostać powołanym w skład komisji.

Uważam, że to powinno być rozważone. To stosunkowo prosta modyfikacja, która może mieć duże znaczenie. Jeśli ktoś poświęcił całe życie pracy nad problematyką pomocy osobom poszkodowanym, jego doświadczenie powinno być równie ważnym kryterium jak wykształcenie.

Zdaniem szefowej PKDP należałoby również wzmocnić rolę i kompetencje przewodniczącego. Karolina Bućko w rozmowie z DGP wskazywała też, że komisja powinna funkcjonować „wzorem rzecznikowskim”.

Wydaje mi się, że to jest bardzo dobry pomysł. Wiem, że pojawiały się też argumenty o lukach kompetencyjnych - wskazywano, że przewodniczący ma ograniczoną moc decyzyjną. Trudno mi stwierdzić, czy tak jest, bo przecież przewodniczący zawsze jest primus inter pares, więc ma władzę. Ale odpowiedzialność w takim ciele jak komisja jest zawsze kolegialna.

Wróćmy do kwestii ochrony dzieci. Ostatnio szerokim echem odbiła się kwestia 11-letniej Sary, „najmłodszej korespondentki sejmowej”. Ojciec wykorzystywał wizerunek dziewczynki i publikował nagrania z jej udziałem w mediach społecznościowych. Czy pana zdaniem władze publiczne zachowały się odpowiednio w tej sytuacji?

W mojej ocenie Kancelaria Sejmu zachowała się odpowiednio, gdy problem został nagłośniony. Przygotowano i wdrożono odpowiednie standardy. Ojca poinformowano o potrzebie unikania sytuacji niewłaściwych dla dziecka, bo trudno tę aktywność nazywać „pracą dziennikarską”. Wydaje się jednak, że niektórym z nas zabrakło pewnej wyobraźni.

To znaczy?

To sprawa, której istoty niestety nie dostrzegliśmy na początku, a głos instytucji zajmujących się prawami człowieka, dziecka, bezpieczeństwem czy zdrowiem powinien zaistnieć mocniej. Mamy tu do czynienia z wykorzystywaniem wizerunku i innych danych osobowych dziecka, instrumentalizacją w mediach społecznościowych, gdzie posiadanie konta poniżej 13 roku życia jest niedozwolone, a także z czymś, co dla mnie wygląda jak używanie dziecka do pewnej formy prowokowania polityków. Na szczęście szefowa komisji ds. dzieci i młodzieży Monika Rosa, zapowiedziała, że będzie to kwestia, która zostanie poruszona podczas prac komisji.

W kontekście ochrony dzieci - istotnym problemem jest ich praca w internecie, ale również sharenting, czyli nadmierne udostępnianie ich wizerunku przez rodziców w mediach społecznościowych.

Tak i musimy radykalnie zmienić zachowania dorosłych w tym zakresie. Zanim jednak zaczniemy dyskusję o sharentingu, powinniśmy skupić się na działaniach instytucji publicznych, nie tylko rodziców i opiekunów. Mam tu na myśli kluby sportowe, domy kultury, szkoły i przedszkola, które dzisiaj funkcjonują w trybie promocyjno-marketingowym i potrzebują tego do swojej działalności. Wiem z doświadczenia, bo pracujemy z nauczycielami – wielu z nich regularnie otrzymuje polecenia od dyrekcji, by dostarczać zdjęcia, które są publikowane m.in. Facebooku, bo to jest sposób na podtrzymywanie widoczności szkoły lub innej placówki. A przecież wiemy, że algorytmy uwielbiają zdjęcia, zwłaszcza te, na których są dzieci i ich twarze.

Nie tylko algorytmy.

To prawda. Jako dorośli zapominamy często o prawie dziecka do prywatności i kształtowania własnej tożsamości. Niestety, to prawo jest odbierane kolejnym pokoleniom. Badania pokazują, że około 11 proc. dzieci w Polsce ma swój cyfrowy ślad jeszcze przed narodzinami, na przykład poprzez udostępniane zdjęcia USG. Publikując zdjęcia dzieci, nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele danych osobowych ujawniamy. To nie tylko wizerunek – to informacje o ich codziennych zajęciach, miejscach pobytu czy zainteresowaniach. Dane te mogą być łatwo wykorzystane przez komercyjne podmioty, co jest niezgodne z prawem, bo profilowanie dzieci pod kątem reklam jest zakazane. Mimo to, takie praktyki mają miejsce, co zauważyła już Komisja Europejska, wszczynając postępowania wobec platform cyfrowych.

Nie mamy również kontroli nad tym, jak te dane będą używane w przyszłości. Wiele z nich trafia do baz sztucznej inteligencji, która korzysta z nich do nauki. Co więcej, zdjęcia najmłodszych stają się walutą, wykorzystywaną nie tylko w celach komercyjnych, ale niestety także przez osoby o złych intencjach. Wbrew pozorom, nie muszą to być zdjęcia nagich dzieci – każda nowa fotografia może stanowić dla nich wartość.

Czy powinny pojawić się regulacje prawne w tym zakresie?

Chyba tak, ale zmiany musimy wprowadzać stopniowo, edukując i uświadamiając, że już w obecnym porządku prawnym takie praktyki nie powinny mieć miejsca. Jest to po prostu niedozwolone. Prawo, w tym przepisy dotyczące praw autorskich oraz RODO, w wystarczają. RODO podkreśla potrzebę szczególnej ochrony danych osobowych dzieci. Czy jednak tak jest w praktyce? Nie. Paradoksalnie dane dorosłych są lepiej chronione niż dane dzieci. Mimo że prawo istnieje, nie jest ono skutecznie egzekwowane. Aby egzekwować przepisy, w pierwszym etapie powinniśmy uświadamiać i wywierać presję, np. poprzez nadzór instytucji regulujących, a także nadzór pedagogiczny. Mówimy tu o szkołach, ale również o innych placówkach i organizacjach. Tego rodzaju nacisk powinien być stosowany przez pewien czas, aby stopniowo wpływać na zachowania opiekunów i rodziców. Ważne jest zrozumienie, że uczymy się społecznie – to nie jest wina rodziców, że postępują w ten sposób. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które mierzy się z taką rzeczywistością i często nie wiemy, jak właściwie postępować, więc naśladujemy innych.

Rozmawiali Karina Strzelińska i Marek Mikołajczyk