W ciągu dwóch lat zmieniło się sporo – zatrucie wody nie ma takiego potencjału politycznego jak wcześniej, konsultacje ze środowiskiem naukowym i stroną społeczną odbywają się na bieżąco, wiadomo gdzie jest ulokowane zarządzanie kryzysowe i jak zapadają decyzje, minister klimatu, a także wojewoda są na miejscu, a nie na urlopie. Ale jednocześnie zmieniło się też niewiele – ryby umierają, woda jest zasolona, na Kanale Gliwickim alga mnoży się na potęgę. Bo niby co miałoby się zmienić? Oprócz martwych ryb w jeziorze Dzierżno Duże jest też wysokie zasolenie, metale ciężkie, zaawansowana eutrofizacja, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne i zanieczyszczenia organiczne. Nic dziwnego, bo sam zbiornik jest starym osadnikiem wód poprzemysłowych, zaś Kłodnica jest odbiornikiem ścieków silnie uprzemysłowionej części Śląska. Do tej pory algi mnożyły się w Kanale Gliwickim, ale udawało się tak manewrować śluzami, by nie przedostawały się do kolejnych sekcji. Do czasu.
O tym, że ryby w jeziorze umierają, wiadomo od początku sierpnia, bo alarmowali o tym wędkarze, dopominając się m.in. objęcia zbiornika stałym monitoringiem, którego się nie doczekali. Od 5 sierpnia obowiązuje zakaz korzystania z jeziora, a od 12 sierpnia wody Kłodnicy są przedmiotem eksperymentu polegającego na tym, że perhydrol (H2O2) w ilości mniejszej niż po katastrofie 2022 r. dodaje się do wody płynącej, a nie wód stojących. Ministerstwo Klimatu zapewnia, że wcześniej zostały wykonane testy laboratoryjne i inwentaryzacja przyrodnicza oraz że to bezpieczne dla ryb i części bezkręgowców, przy tym słowo „części” wydaje się tutaj kluczowe. Jednocześnie Ministerstwo Infrastruktury 16 sierpnia postanowiło ogłosić, że polscy naukowcy dokonali „przełomu na skalę światową”, wynajdując koagulat na bazie krzemu, który eliminuje rozwój złotej algi.
To dobrze, że eksperymenty oraz badania naukowe są prowadzone i że przynoszą wyniki, a także, że w sytuacji awaryjnej jesteśmy w stanie jakoś zareagować. Ale taki bój ze złotą algą jest jak plasterek przylepiony na ranę postrzałową. Problemem w gruncie rzeczy nie jest ona sama, tylko przekształcone i zanieczyszczone środowisko wodne. Odpowiedzią PiS na sytuację na Odrze była specustawa, która miała ułatwić inwestycje hydrotechniczne. Odpowiedzią KO jest zapowiedź renaturyzacji Odry, co jest kierunkiem sensowniejszym w kontekście algi, jednak nie zmienia podstawowego problemu: cichego przyzwolenia na to, żeby ścieków przemysłowych pozbywać się za pomocą rzek. To jasne, że stacji odsalania nie da się wybudować z dnia na dzień. Ale nie jest jasne to, dlaczego opłaty za odprowadzanie solanki do rzek wciąż są śmiesznie niskie i nie są żadnym motywatorem dla zakładów przemysłowych, by starać się swoją politykę zmieniać. Tajemnicą poliszynela jest, że zupełnie inne zdanie niż Ministerstwo Klimatu na temat potrzebnych zmian ma Ministerstwo Przemysłu. A rzekami w dalszym ciągu zajmuje się Ministerstwo Infrastruktury, zaś monitoringiem rzek zajmowała się dotąd jednostka podległa ministrowi rolnictwa. Widać więc, że zmieniło się dużo, ale nie dość dużo. To, kiedy ryby znów zaczną umierać, jest pytaniem otwartym. ©℗