Z Katarzyną Czarnotą rozmawia Karolina Wójcicka
Organizacje humanitarne wielokrotnie informowały o zaginięciach migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Istnieją dane, które pokazują, jaka jest skala tego zjawiska?

Właściwie od początku kryzysu na granicy, czyli od 2021 r., nie ma żadnej instytucji państwowej, która monitorowałaby zaginięcia i ich skalę jako jednego z negatywnych skutków obowiązującego rozporządzenia o strefie buforowej. Ludzie przekraczają granicę w sposób nieregularny, czyli poza oficjalnymi punktami granicznymi i bez dokumentów. Odstawienie do linii granicy – push back – też często odbywa się w sposób nieudokumentowany. W praktyce oznacza to, że nikt nie jest w stanie stwierdzić, ile osób cofnięto na Białoruś, kim one są, kiedy to miało miejsce i czy przypadkiem ten sam człowiek nie był zawracany kilkukrotnie. My rozpatrujemy push backi jako czynnik, który może doprowadzić do wymuszonego zaginięcia. Dochodzi do niego w sytuacji, kiedy jakaś osoba zostaje zatrzymana lub aresztowana przez przedstawiciela państwa lub ludzi działających z jego upoważnienia, z jego pomocą albo za milczącą zgodą. W tej sytuacji są to funkcjonariusze Straży Granicznej i policji. Wymuszone zaginięcie dzieje się wtedy, gdy np. po zatrzymaniu ukrywane jest miejsce pobytu danej osoby i znajduje się ona poza ochroną prawną. Zdarza się, że tacy ludzie są przewożeni do szpitali, a po wyjściu z powrotem trafiają na stronę białoruską. Dla mnie ciekawe jest to, że często niemożliwe jest ustalenie w czasie rzeczywistym, że dana osoba przebywa w placówce i czy podejmowane są wobec niej jakiekolwiek czynności prawne. Wielu pełnomocników mówiło nam, że byli informowani o wszczęciu procedury na terytorium Polski wobec swoich klientów, a później otrzymywali od nich wiadomości, że są znowu na Białorusi.

Czyli nie wiemy, ile osób zaginęło?

My słyszeliśmy o ok. 400 przypadkach. Oczywiście liczba ta nie odzwierciedla realnej skali zjawiska. W wyniku chaosu prawnego na granicy powstała szara strefa. Funkcjonariusze państwa polskiego mają tam możliwość prowadzenia nieudokumentowanych działań, a ciężar udzielania pomocy spadł na społeczeństwo obywatelskie. W rezultacie wszystkie dane, w tym te o potencjalnym zaginięciu, były zbierane przez różne organizacje pozarządowe. My w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zaczęliśmy je weryfikować i w ten sposób część osób udało się odnaleźć.

Jak przebiega proces poszukiwań?

Każdy z tych wspomnianych 400 przypadków musieliśmy zweryfikować osobno. Sprawdzaliśmy informację po informacji, w tym dane osoby, która zgłosiła zaginięcie. Pytaliśmy ją, czy człowiek, którego uznano za zaginionego, w międzyczasie się odnalazł, a jeśli tak, to gdzie. W ten sposób dowiedzieliśmy się np., że 32 osoby zostały odnalezione martwe na terenie Polski, Białorusi i Litwy. Do 7 maja odnotowaliśmy też kilkadziesiąt przypadków aktywnych zaginięć. To znaczy, że ludzie, którzy poinformowali organizacje humanitarne o utracie kontaktu z bliskim, faktycznie nadal go poszukują. A zgłoszenia sięgają nawet 2021 r. W takiej sytuacji oferujemy pomoc w złożeniu zawiadomienia o zaginięciu na policję, bo to właśnie jej funkcjonariusze są odpowiedzialni za prowadzenie poszukiwań i działania związane z odnalezieniem niezidentyfikowanego ciała na terenie Polski.

ikona lupy />
Katarzyna Czarnota, socjolożka, ekspertka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka / Materiały prasowe / Fot. Materiały prasowe
Policjantom udaje się odnaleźć zaginionych?

Praktyka jest bardzo różna. Na terenie Podlasia komisariaty zdecydowanie częściej przyjmują takie zawiadomienia i podejmują czynności niż np. w Warszawie. Spora część naszych zgłoszeń nie została przyjęta. Policja twierdziła w takich przypadkach, że po ustaleniach ze Strażą Graniczną nie znalazła dowodów na to, że dana osoba w ogóle polską granicę przekroczyła. Ale jeśli nie mamy żadnego systemu weryfikacji i identyfikacji, kto przez nią przechodzi i kto został cofnięty na stronę białoruską, to nie uda się tego ustalić. Straż Graniczna nie jest jednostką, która może udzielić takiej odpowiedzi. Często podczas zawracania na linię granicy w dokumentacji funkcjonariusze wpisują jedynie narodowość migranta, bez odnotowania imienia, nazwiska, jakiegokolwiek detalu. Szukamy więc takiej osoby, nie znając tożsamości wielu zaginionych. To stosunkowo nowy problem. Znaczenie push backów jako czynnika, który może wpływać na wzrost liczby zaginięć, uwidoczniło się po 2015 r. Wymuszone zaginięcie jest określone w konwencji ONZ, którą Polska podpisała w 2013 r., a minister Adam Bodnar zapowiedział jej ratyfikację. Być może poprawi to sytuację.

Historie zakończone udaną akcją poszukiwawczą jednak się zdarzają. W jakich miejscach policja znajduje migrantów?

Ci, którzy żyją, najczęściej przebywają w ośrodkach dla cudzoziemców i w szpitalach. W takich przypadkach poszukiwania zajmują zwykle od czterech dni do dwóch tygodni. Jeśli po upływie takiego czasu osoby nie udaje się odnaleźć, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nie żyje. Na Podlasiu znajdują się groby ludzi, którzy stracili życie po wybuchu kryzysu humanitarnego. Pochowani są jako NN, ofiary bezimienne. Czasami otrzymujemy zgłoszenia o zaginięciu osoby, której płeć i wiek pasuje do ciała zmarłego. Chcielibyśmy, aby w takich sytuacjach rodzina zaginionego miała zagwarantowane prawo do identyfikacji. Chodzi o uruchomienie procedury polegającej m.in. na przesłaniu przez członka rodziny zaginionego próbki DNA i sprawdzeniu jej pod kątem pokrewieństwa z DNA zmarłego migranta. Nie zdarza się to często. Raz udało nam się przeprowadzić taką procedurę dzięki dużemu uporowi jednej z osób działających na pograniczu. W rezultacie anonimowa tabliczka na grobie została zamieniona na taką z imieniem i nazwiskiem.

Uczestniczą w tym polskie służby?

Polskie prawo przewiduje możliwość uruchomienia tego typu procedury i zawsze koordynuje ją policja. Podstawową barierą jest jednak warunek samodzielnego zgłoszenia się rodziny, która mieszka w innym kraju i nie może do Polski przyjechać.

Strefa buforowa na granicy ma wiele wad – także z perspektywy mediów – ale może w przypadku zaginięć jej utworzenie miało sens? Skoro przebywa w niej mniej ludzi, służbom może być łatwiej zapanować nad chaosem?

Po części muszę się zgodzić. Z tym że już samo pozostawienie kogoś w zimnie, bez dostępu do wody i szans na wezwanie pomocy medycznej może być przyczyną zaginięcia czy śmierci. Mieliśmy przecież do czynienia z takimi sytuacjami na pograniczu. Zdarzyło się nawet, że osobę zgłoszoną jako zaginioną dopiero po miesiącu służby odnajdywały martwą w pobliżu miejsca, które organizacje udzielające pomocy humanitarnej wskazywały im na samym początku. Od 2021 r., niezależnie od tego, która partia rządzi, politycy idą w zaparte i nie chcą przyznać, że państwo w tym zakresie nie działa. To się powinno zmienić. Zwłaszcza że doświadczenia z innych krajów pokazują, że jeśli jeden szlak zostanie otwarty, to po prostu będzie funkcjonował. A szara strefa związana z handlem ludźmi i wrzucaniem ich w ręce przemytników będzie się rozwijać. Mimo że droga przez granicę polsko-białoruską jest trudna, to patrząc na statystyki ofiar na Morzu Śródziemnym, wciąż pozostaje jedną z bezpieczniejszych.

W Straży Granicznej wiosną tego roku powstały zespoły poszukiwawczo -ratownicze. To znak, że coś się jednak zmienia?

Straż Graniczna, obojętnie czy jest to zespół poszukiwawczo-ratowniczy, czy nie, działa na mocy rozporządzenia granicznego, a więc de facto po udzieleniu pomocy medycznej w szpitalu i tak może doprowadzić do wymuszonego zaginięcia. Wielokrotnie zdarzało się, że po przeprowadzeniu akcji ratowniczej migranci byli przerzucani na Białoruś. Moim zdaniem takie działania tylko wprowadzają więcej chaosu. Powstanie zespołów było dobre z punktu widzenia komunikacji, bo pokazywało przywiązanie do humanitaryzmu. Jednak okazało się nieprzemyślane z perspektywy naszego prawa. Wyobraźmy sobie, że poszukujemy na terytorium Polski osoby, która zaginęła. Zostaje w końcu odnaleziona na Podlasiu przez dwóch funkcjonariuszy: policji i SG. Działając na mocy zarządzenia policjant powinien wykonać czynności, które prowadzą do ochrony osoby zaginionej. Ale już funkcjonariusz SG może ją odwieźć do linii granicy i nie dopuścić do zainicjowania procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową. Żyjemy jak w kalejdoskopie. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi i co się wydarzy.

Politycy obozu władzy i sporej części opozycji powiedzą, że ochrona granicy przed zagrożeniami jest ważniejsza niż procedury.

Takie podejście oznacza jednak systematyczną erozję praw człowieka. Kiedy mówimy o deklaracjach i standardach, których Polska zobowiązała się przestrzegać, to powinniśmy w pierwszej kolejności oddzielić słowo „bezpieczeństwo” od słowa „migracja”. Sekurytyzacja (czyli patrzenie na migrantów jako na zagrożenie dla bezpieczeństwa – red.) prowadzi do tego, że wszystkie argumenty wskazujące na konieczność ochrony migrantów są z góry przekreślane. Gdy rząd tłumaczy, że robi coś dla zwiększenia bezpieczeństwa, uznaje się to za wyższą konieczność, z którą nie można dyskutować. Hasła związane z sekurytyzacją migracji wykorzystuje się już od lat 70. XX w., kiedy wybuchł kryzys naftowy. Wtedy powstało też pojęcie nielegalnego imigranta. Nasz problem polega też na tym, że działania podejmowane na granicy nie składają się na żadną sensowną politykę bezpieczeństwa. Przecież potencjalnie mogą ją przekroczyć niebezpieczne osoby. Polskie służby ich nie wyłapią, bo nie wiedzą, kogo z tej granicy cofają. Powielanie za reżimem Alaksandra Łukaszenki narracji o wojnie hybrydowej również nie jest skuteczne. Myślę, że punktem wyjścia, który pozwoliłby na wdrożenie mechanizmów zgodnych z prawem międzynarodowym i polską konstytucją, powinno być oddanie głosu ekspertom. Retoryka polityczna nie pomaga, tym bardziej że Polska jest specyficznym krajem, w którym temat migracji nigdy nie był priorytetem. Nie rozmawiamy o tym od początku transformacji ustrojowej. Mamy do czynienia ze zjawiskiem, na którym decydenci często się nie znają. W efekcie serwują nam chwytliwe, populistyczne hasła o bezpieczeństwie.

Może nacisk na bezpieczeństwo jednak działa, skoro dotychczas nie doszło do destabilizacji sytuacji w kraju?

Ale mamy do czynienia z ofiarami śmiertelnymi i ofiarami zaginięć. Do dzisiaj na terenie Podlasia nie stworzono żadnego systemowego, sprawnie działającego mechanizmu udzielania pomocy medycznej. Zamiast tego powtarza się kalkę z prostej, populistycznej narracji o tym, że przebywają tam sami mężczyźni i wszyscy oni stanowią zagrożenie. To typowe dla polityki. Rzeczywistość, z którą politycy się raczej nie stykają, jest zupełnie inna. Wprowadzenie rozporządzenia granicznego, które umożliwia przeprowadzanie push backów, sprawia, że każda osoba, która jest za to odpowiedzialna, może się narazić na odpowiedzialność prawną.

Polskie służby mogą ponieść odpowiedzialność za wymuszone zaginięcia? Jakie wnioski płyną w tym zakresie z Włoch czy Grecji, które z tym problemem mierzą się dłużej od nas?

Trzeba pamiętać o tym, że migranci będący ofiarami wymuszonych zaginięć mają najmniejsze szanse na dostęp do ochrony prawnej. Takie postępowania trwają zresztą latami. W związku z tym nie ma zbyt wielu spraw, które już się zakończyły.

Inne państwa wypracowały modele radzenia sobie z kwestią zaginięć, które warto byłoby naśladować?

Na świecie, podobnie jak w Polsce, nie rozpoznano jeszcze negatywnych konsekwencji push backów. Na razie wskazują je wyłącznie eksperci, którzy mówią o nieskuteczności polityki nastawionej wyłącznie na uszczelnianie granic, czyli tzw. militaryzację, nie zaś na budowanie mechanizmów zapewniających weryfikację każdego migranta i decydowanie – na podstawie konkretnych procedur – kto spełnia warunki do udzielania ochrony międzynarodowej na terytorium danego kraju, a kto nie. Jedną z negatywnych konsekwencji strategii „zamknijmy granice, kupmy drony i zbudujmy mury” jest właśnie powstanie szarej strefy. Ludzie są zmuszani do tego, by korzystać z dróg bardziej niebezpiecznych albo powierzać swoje losy przemytnikom. Jednocześnie Straż Graniczna, która dostaje rozkaz odpychania tych osób, jest też wprowadzana w błąd. Funkcjonariuszom tłumaczy się, że wszystko jest zgodne z prawem, że nie poniosą żadnej odpowiedzialności. A przecież rozporządzenie graniczne to nic innego jak pozorna legalizacja bezprawia. W praktyce każdy push back może potencjalnie stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia. Niektóre osoby uciekają wręcz przed wymuszonymi zaginięciami, które są powszechne w Syrii, Iraku czy na Białorusi. Konwencja wyraźnie stwierdza, że państwa nie mogą cofać ludzi na terytorium, na którym istnieje ryzyko zaginięcia. ©Ⓟ