Wprowadzenie głosowania przez internet to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne, organizacyjne i prawne. Jeśli coś się nie uda, będzie pożywką dla oskarżeń o fałszowanie wyborów.
Tak. Skoro wysyłam pieniądze przez internet i traktuję bankowość elektroniczną jak bezpieczne narzędzie, to oddałabym w ten sposób również swój głos. O ile wiedziałabym, że mamy w państwie wiarygodny, bezpieczny system.
Trudno. Taki system musiałby być wcześniej testowany przez dłuższy czas, aby znaleźć jego słabe punkty. Nie wiem, czy obecnie to by się w Polsce udało. W 2020 r. próbowano wdrożyć powszechne głosowanie korespondencyjne zaledwie w kilka tygodni, co oczywiście było niemożliwe.
Głównym argumentem powtarzanym przez polityków jest to, że możemy w ten sposób zwiększyć frekwencję wyborczą. Tyle że na to nie ma dowodów. Nie potwierdza tego praktyka żadnego kraju, który wdrożył takie rozwiązania. Zarówno wcześniejsze doświadczenia Szwajcarów, jak i obecne doświadczenia Estonii wskazują, że dochodzi do pewnego rodzaju transferu – ci, którzy głosowali wcześniej korespondencyjnie lub tradycyjnie, zaczęli wybierać o wiele wygodniejsze głosowanie internetowe. Później przekonywali się do niego także inni, ale nie miało to większego wpływu na frekwencję.
Podobnie jak inny pogląd – że wybory przez internet przekonają młodych do głosowania. Kilka lat temu zakończyłam projekt, w którym robiłam duże badanie sondażowe w Polsce na wszystkich grupach wyborców. Nie potwierdziło ono, że najmłodsze grupy są najbardziej zainteresowane głosowaniem przez internet.
Wydaje mi się, że ulegamy przeświadczeniu, że najmłodsi wyborcy są najlepiej wyedukowani i mają najwyższe kompetencje cyfrowe. Być może tak jest, ale udział w wyborach wymaga nie tylko umiejętności obsługi smartfona, lecz także świadomości obywatelskiej.
Zwykle dyskusje na ten temat nasilają się w kampanii wyborczej, a potem cichną. Tak było choćby w 2007 r., kiedy o głosowaniu przez internet zaczęła mówić Platforma Obywatelska. Wielu wyborców tej partii przebywało poza granicami państwa, a taka forma oddawania głosu działałaby na jej korzyść. To wtedy Jarosław Kaczyński wypowiedział pamiętne słowa: „Nie jestem entuzjastą tego, żeby sobie młody człowiek siedział przed komputerem, oglądał filmiki, pornografię, pociągał z butelki z piwem i zagłosował, gdy mu przyjdzie na to ochota”. Z jednej strony obrażały one internautów, ale z drugiej – zwracały uwagę na podniosłość aktu wyborczego w tym tradycyjnym wydaniu.
Z moich badań wynikało, że wyborcy w średnim wieku, w okolicach 35–55 roku życia. To zwykle osoby, które deklarują, że uczestniczyły już w wyborach i będą kontynuowały tę praktykę w wygodnej, elektronicznej formule.
Głosowanie przez internet mogłoby być też sporym ułatwieniem dla Polaków mieszkających za granicą. Z ankiet, które po wyborach parlamentarnych prowadziłam w środowiskach polonijnych, wynikało, że dwie trzecie badanych osób chciałoby głosować innymi metodami, czyli korespondencyjnie lub elektronicznie.
Jako przykład podaje się zazwyczaj dwa kraje. Pierwszym jest Szwajcaria, w której głosowanie przez internet wdrożono w pojedynczych kantonach. Nie ma tam jednak e-głosowania dla wszystkich uprawnionych. Drugim państwem jest Estonia, w której od 2005 r. można głosować w wyborach, korzystając z elektronicznego dowodu osobistego. Na początku tę opcję wybierało 5 proc. osób uczestniczących w wyborach, dziś połowa.
Warto dodać, że próby wdrożenia głosowania internetowego podejmowało wiele państw: Holandia, Austria, Bułgaria czy Litwa. Koncepcja ta zyskała ogromną popularność w czasie pandemii. Ale żeby wprowadzić takie rozwiązania, trzeba nie tylko przekonać polityków, lecz przede wszystkim obywateli. Społeczeństwo musi ufać, że system jest wiarygodny. Tak właśnie jest w Estonii.
To słuszna uwaga. Estonia jest niewielkim państwem i myślę, że to był jeden z powodów, dla których tak łatwo było im się zcyfryzować. Był to też wynik świadomej decyzji rządu, który przyjął strategię rozwoju nastawioną na tworzenie cyfrowych usług publicznych. Gdybyśmy chcieli przekładać estońskie rozwiązania na Polskę, warto byłoby zacząć od mniejszych projektów, jak choćby głosowanie elektroniczne na budżety obywatelskie miast.
W Szwajcarii proces wprowadzania wyborów przez internet rozpoczęto także od mniejszej skali – od poziomu kantonów. W Polsce musiałoby być podobnie. Na pewno bym nie szła w stronę wprowadzania od razu głosowania elektronicznego w skali całego kraju, bo to jest olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne, organizacyjne i prawne, które w tak dużym państwie mogłoby się na początku nie udać.
Będzie to pożywką dla oskarżeń o fałszowanie wyborów. Zresztą dochodzi do nich już teraz, a fiasko e-wyborów dostarczyłoby tylko więcej paliwa. Obecnie wraz z prof. Davidem Dueñas-Cid z Akademii Leona Koźmińskiego realizujemy projekt, którego celem jest badanie czynników wpływających na budowanie zaufania do głosowania przez internet. W przypadku Polski najważniejsze okazuje się zaufanie do państwa i całej sceny politycznej.
Dlatego wybory przez internet należy wdrażać ostrożnie. Projektowi na pewno pomogłaby ponadpartyjna zgoda i szeroka dyskusja z udziałem nie tylko polityków, ale też prawników, specjalistów od IT, politologów i socjologów oraz organizacji pozarządowych, które zajmują się na co dzień demokracją i wyborami. To pomagałoby budować zaufanie do nowego systemu.
To właśnie jest rozbijanie zaufania do państwa. Wystarczy jedna anomalia i zaczynają się mnożyć teorie spiskowe. Tak jak w wyborach samorządowych z 2014 r., kiedy wprowadzono nowy system informatyczny. Przez kilka dni nie mogliśmy otrzymać końcowych wyników, ale winna była technologia, a nie jacyś fałszerze.
Rzeczywiście jest wiele wątpliwości co do bezpieczeństwa głosowania przez internet. Poza ryzykiem naruszeń ze strony polityków jeszcze poważniejszym jest działalność aktorów zewnętrznych, którzy mogliby próbować włamać się do systemu, wykraść dane, zmanipulować je itd. Obawiam się, że nie ma systemu idealnego. Wprowadzając głosowanie przez internet, musimy się liczyć z zagrożeniami.
Jeśli chodzi o minimalizację ryzyka – estońskie rozwiązanie jest zbudowane w systemie tzw. podwójnej koperty. Proces jest analogiczny do systemu używanego w tradycyjnym głosowaniu korespondencyjnym. Głos wyborcy jest szyfrowany i zapisywany w „wewnętrznej kopercie”, czyli cyfrowym pliku. Następnie jest ona szyfrowana kluczem publicznym komisji wyborczej, co stanowi gwarancję, że tylko ona może odczytać głos. „Zewnętrzna koperta” zawiera dane identyfikacyjne wyborcy i zaszyfrowany plik z głosem, czyli „wewnętrzną kopertę”. Po otrzymaniu głosu komisja wyborcza najpierw sprawdza podpis cyfrowy obywatela. Jeśli jest poprawny, usuwa „zewnętrzną kopertę”, pozostawiając jedynie zaszyfrowany głos, który nie zawiera już danych identyfikacyjnych osoby.
Nie jestem informatykiem, ale wiem, że te rozwiązania w Estonii działają. W 2019 r. byłam tam obserwatorem w wyborach parlamentarnych i widziałam, jak rozpakowywane są głosy elektroniczne. Po zakończeniu głosowania komisja używa swojego klucza prywatnego do odszyfrowania wewnętrznych kopert i odczytania głosów. Operacja dokonywana jest w systemie bez podłączenia do publicznej sieci.
Chodziło o wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa i zapewnienia tajności głosowania. To zresztą jest niezwykle ważny argument, jeśli chodzi o głosowanie przez internet – państwa odpuszczają często wtedy, kiedy okazuje się, że nie mają gwarancji stuprocentowej ochrony.
Tylko że tam nikt nie podważa z tego powodu wyników wyborów, bo Estonia to kraj, w którym poziom zaufania obywateli do państwa jest wysoki. Zaufanie do takiego systemu to też kwestia pewnej umowy społecznej. Byłam kiedyś na konferencji specjalistycznej o e-votingu, na której zastanawiano się, czy głosowanie przy urnie jest systemem w 100 proc. bezpiecznym. Oczywiście, że nie jest. Jeśli mamy przezroczyste urny, można podejrzeć, jak głosuje sąsiad z wioski. Podobne wątpliwości odnoszą się do głosowania korespondencyjnego.
To może było prawdą 15 lat temu, ale dzisiaj już nie. Przecież każdy z nas idzie do lokalu ze smartfonem, czyta wiadomości na stronach internetowych. W dniu wyborów nie można publikować treści agitacyjnych, lecz jaki problem dotrzeć do tych, które zostały opublikowane kilka godzin wcześniej? Proszę też zwrócić uwagę, że mediów zagranicznych nie obowiązuje cisza wyborcza w Polsce, więc serwisy niemieckie, brytyjskie czy amerykańskie mogą na bieżąco zamieszczać np. informacje o sondażach.
Sama cisza wyborcza to zresztą rozwiązanie, które nie występuje w wielu regionach świata. Choćby w krajach anglosaskich – tam kampania toczy się do momentu zamknięcia lokali wyborczych. Myślę, że z jednej strony przyzwyczailiśmy się do tej ciszy, z drugiej – coraz częściej słychać głosy, że należałoby się z niej wycofać.
Na pewno jest ryzyko, że wyborca nie będzie się dłużej zastanawiał nad tym, jak zagłosować. Jednak w systemach internetowych, które już działają, głosowanie trwa kilka dni. W Estonii po zagłosowaniu przez internet można w ten sam sposób zmienić swój głos. Po oddaniu głosu internetowo można też pójść do lokalu i zmienić zdanie tradycyjną metodą – wtedy pod uwagę brany jest właśnie ten ostatni głos wrzucony do urny.
Oczywiście, że tak. Konieczny jest elektroniczny centralny rejestr wyborców połączony z urzędami gmin, żeby nie trzeba było odbierać osobiście zaświadczeń o prawie do głosowania. Gdyby to się udało, nie byłoby potrzeby sporządzania spisów wyborców i nie miałoby znaczenia, w której komisji głosuję, bo wszystko byłoby w systemie. Tylko komisje musiałyby mieć dostęp do komputera i stabilne łącze internetowe. A my wciąż mamy całkiem dużo białych plam, gdzie nie ma zasięgu internetu. To byłby problem do rozwiązania. Podobnie jak sprzęt dla komisji i jego obsługa techniczna. Członkowie komisji musieliby być odpowiednio przygotowani, ale potrzebne byłoby im jeszcze wsparcie techniczne. Kto miałby się tym zajmować?
Z jednej strony mówimy o tym, że dzięki głosowaniu internetowemu chcemy obniżać koszty, z drugiej strony uruchomienie takiego systemu byłoby gigantyczną inwestycją w tak dużym kraju jak nasz.
W 2011 r. Wincenty Elsner (poseł Twojego Ruchu i Sojuszu Lewicy Demokratycznej w latach 2011–2015 – red.) zaprosił mnie na konferencję o e-votingu. Zapamiętałam jej tytuł, bo był bardzo egzotyczny: „Głosowanie elektroniczne w Polsce – damy radę”. Od tamtego czasu nie daliśmy rady. Natomiast w moim przekonaniu to nadal jest projekt do wykonania. Trzeba jednak mieć świadomość wyzwań. A najpoważniejszym z nich jest budowanie zaufania społeczeństwa do szeroko rozumianej klasy politycznej i systemu państwa. ©Ⓟ
Gdybyśmy chcieli przekładać estońskie rozwiązania na Polskę, warto byłoby zacząć od mniejszych projektów, jak choćby głosowanie elektroniczne na budżety obywatelskie