Przemówienia, które wygłosili – najpierw w środę premier Donald Tusk, później w sobotę – prezes PiS Jarosław Kaczyński, nakreśliły szkic tego, w jaki sposób obaj liderzy zamierzają mobilizować swych zwolenników, by za nieco ponad miesiąc poszli oddać głos w wyborach. Zapowiada się ostra, intensywna, pełna emocjonalnych przekazów i wzajemnych oskarżeń kampania – podobna do tej, którą obserwowaliśmy przed wyborami 15 października.

Powodów jest kilka, a główny ma związek z wynikami niedawnych wyborów samorządowych, które nie zadowoliły nikogo – ani Koalicji Obywatelskiej, która nie zdołała zdobyć upragnionego od niemal dekady podium (ostatnie wygrane dla PO wybory to te do PE w 2014 r.), ani dla PiS, które mimo procentowej przewagi na głównym konkurentem, straciło władzę w dwóch sejmikach województw, a dwa tygodnie później, w drugiej turze wyborów – dwa swe dotychczasowe miejskie bastiony – Zamość i Zakopane. Jasne jest zatem, że czerwcowe wybory do europarlamentu będą kolejnym sprawdzianem dla głównych graczy. KO znów spróbuje sięgnąć po podium, a PiS umocnić się na pozycji lidera i odrobić nieco strat. Widać to także po listach do europarlamentu, gdzie znaleźli się przede wszystkim dotychczasowi eurodeputowani, posłowie i samorządowcy, a więc doświadczony i sprawdzony aktyw partyjny.

Koalicja Obywatelska sięgnęła m.in. po pięciu z dziesiątki posłów, którzy mieli najlepsze wyniki w wyborach 15 października. To Borys Budka (minister aktywów państwowych, 101 tys. głosów), Bartłomiej Sienkiewicz (do niedawna minister kultury, 95 tys. głosów), Krzysztof Brejza (obecnie europoseł, który wszedł do PE w miejsce szefa MSZ Radosława Sikorskiego, 89 tys.), Dariusz Joński (szef komisji śledczej ds. wyborów kopertowych, 87 tys. głosów) i Bogdan Zdrojewski, obecny szef sejmowej komisji kultury i środków przekazu (startując z 4. miejsca listy we Wrocławiu zebrał 85 tys. głosów). Listy uzupełnia grono popularnych w swych regionach posłów, takich jak Bartosz Arłukowicz ze Szczecina, marszałek woj. warmińsko-mazurskiego (obecnie wiceminister rozwoju) Jacek Protas czy Marta Wcisło z Lubelszczyzny. W stolicy Tusk postawił na lidera stołecznych struktur PO i szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego.

Podobnie wygląda sytuacja w Prawie i Sprawiedliwości, choć tam na start nie zdecydował się nikt z „topowej dziesiątki” wyborów do Sejmu. Nie ma choćby posłanki Małgorzaty Wassermann (125 tys. głosów), b. ministra edukacji Przemysława Czarnka (121 tys. głosów), b. minister rodziny Marleny Maląg (109 tys.), czy b. premiera Mateusza Morawieckiego (117 tys.).

Trzon tegorocznej ekipy do PE mają stanowić (mają, bo PiS nie przedstawiło jeszcze list) obecni deputowani z b. premier Beatą Szydło i wiceszefem partii Joachimem Brudzińskim na czele. Dołączyć ma do nich grupa obecnych posłów, m.in. Małgorzata Gosiewska, Waldemar Buda (b. minister rozwoju i technologii) oraz były rzecznik rządu Piotr Muller. Ofertę startu do PE dostała ponadto „grupa poszkodowanych”, którzy chwilowo nie mają zajęcia w polityce, jak dwaj byli szefowie CBA: Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Obaj po skazaniu prawomocnym wyrokiem w związku z tzw. aferą gruntową stracili możliwość zasiadania w Sejmie. Choć na ich starcie cieniem kładzie się sprawa Pegasusa, którym podsłuchiwani mieli być także politycy PiS, w tym Marek Suski, to ich pozycja w partii i w elektoracie jest na tyle mocna, że mają dostać jedynki na listach do PE (Kamiński na Lubelszczyźnie, Wąsik na Podlasiu i w Warmińsko-mazurskiem). – Dla naszych wyborców są legendą – podkreśla polityk PiS.

Podobnie, jak słychać w partii Jarosława Kaczyńskiego, jest w przypadku byłych prezesów Orlenu Daniela Obajtka i TVP Jacka Kurskiego. Obaj cieszą się popularnością wśród żelaznych wyborców PiS, więc stanowią wzmocnienie list.

Próżno (póki co, bo listy w całości ujawniła tylko KO) wśród kandydatów szukać za to ludzi nauki, ekspertów tak, jak to zdarzało się podczas wcześniejszych wyborów. Na listach PiS bywali wówczas historyk, prof. Wojciech Roszkowski czy socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski, a KO (wcześniej PO) zapraszała np. socjolożkę prof. Lenę Kolarską-Bobińską, czy Janinę Ochojską, twórczynię Polskiej Akcji Humanitarnej. To jeszcze jeden dowód na to, że listy budowane są przede wszystkim z myślą o najwierniejszych wyborcach PiS i KO.

Niedawne wybory samorządowe przyniosły dwóm głównym ugrupowaniom jeszcze jedno rozczarowanie – słabą frekwencję (przeszło 20 pkt. proc. niższą niż w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych). Dlatego ta kampania będzie o wiele bardziej emocjonująca i brutalna niż ta kwietniowa, i jak słychać w obu formacjach, angażująca liderów: Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.

Próbkę tego, jak może wyglądać rywalizacja głównych sił politycznych, mieliśmy już w tym tygodniu. Tusk, kreśląc w środę, program swej formacji na eurowybory, zbudowany wokół kwestii bezpieczeństwa i wsparcia dla Ukrainy, w ostrych słowach krytykował głównych oponentów politycznych, zarzucając im m.in. dążenie do polexitu. - Pojedyncze głosy decydują czasami o przyszłości geopolitycznej całych narodów. Te głosy do europarlamentu też będą o tym decydować, (…) Jeśli wyślemy tam lunatyków, idiotów, zdrajców, to będzie to jeden z najważniejszych, jeden z najgorszych błędów politycznych w historii współczesnej Polski – mówił Tusk w środę na Radzie Krajowej PO.

Prawo i Sprawiedliwość z kolei, co pokazała sobotnia konferencja programowa, po raz kolejny ma zamiar budować swą narrację kampanijną wokół sprzeciwu dla unijnych projektów, takich jak Zielony Ład, Pakt Migracyjny i euro oraz planów reformy instytucjonalnej UE. - Nowe traktaty europejskie (…). Jaki będzie skutek tego, że to zostanie przyjęte? Otóż skutek będzie taki, że utracimy suwerenność, będziemy w gruncie nie państwem polskim, a terenem zamieszkiwania Polaków rządzonym z zewnątrz – przestrzegał szef PiS.

Na jego wystąpienie od razu zareagował lider PO. - Kaczyński wczoraj o Europie: “Idziemy tam, by powiedzieć temu wszystkiemu NIE, ale nie mówimy NIE, bo jesteśmy dzisiaj na TAK”. Wszyscy się śmieją, a powinni się bać. “Dzisiaj na tak”, dzień po wyborach ruszą z proputinowskimi partiami rozwalać Unię. Bo zabrakło Twojego głosu – napisał Tusk na platformie „X”.

Dwaj główni oponenci polityczni mają jeszcze jeden cel w czerwcowych wyborach – zgromadzenie jak najliczniejszej delegacji w europarlamencie. Dla szefa rządu silna reprezentacja w Europejskiej Partii Ludowej ułatwi ewentualne negocjacje przy podziale stanowisk w Brukseli. PiS z kolei dąży do wzmocnienia swej prawicowej, eurosceptycznej frakcji EKR, która jest obecnie trzecią siłą w europarlamencie.

Czyj pomysł na listy i kampanię okaże się skuteczniejszy? Według wyliczeń Marcina Paladego, przy obecnym poparciu, PiS może stracić w najbliższych wyborach nawet dziewięć mandatów w PE, KO zaś zyskać pięć (choć trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że w wyborach w 2019 r. startowała w szerszej formule Koalicji Europejskiej i część miejsc biorących oddała PSL i Lewicy). Wiele jednak będzie zależało od frekwencji, a wybory do PE jak dotąd cieszyły się najmniejszym zainteresowaniem spośród wszystkich wyborów, które odbywają się cyklicznie w Polsce.