Lewica wchodzi do gabinetu Donalda Tuska, żeby pilnować najważniejszych rzeczy – praw kobiet i mniejszości czy rozdziału państwa od Kościoła – mówi Robert Biedroń, współprzewodniczący Nowej Lewicy, eurodeputowany IX kadencji, szef Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia w PE, były kandydat na Prezydenta RP.

Gdy rozmawialiśmy w marcu, mówił pan, że za sukces wyborczy będzie można uznać każdy wynik lepszy od tego, który Lewica uzyskała w 2019 r. Wówczas zdobyliście 12,5 proc. głosów, teraz 8,6 proc. Nie dość, że procentowo słabiej, to straciliście jeszcze pół miliona wyborców.
ikona lupy />
Robert Biedroń, współprzewodniczący Nowej Lewicy, eurodeputowany IX kadencji, szef Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia w PE, były kandydat na Prezydenta RP / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Ale po 18 latach wracamy do rządzenia. To wielki sukces. Zgadzam się, wynik mógłby być lepszy – ja sam musiałem pożegnać kilku bliskich współpracowników, którzy odeszli z parlamentu – ale fakt, że będziemy mogli wziąć współodpowiedzialność za Polskę, daje pewną rekompensatę.

Co się stało, że setki tysięcy wyborców od was odeszło? Popełniliście błędy w kampanii?

Wysoka frekwencja i duża mobilizacja są zabójcze dla mniejszych ugrupowań. Sondaże wskazywały, że trzeba podjąć próbę ratowania Trzeciej Drogi. I to widzimy we wstępnych analizach – część elektoratu Lewicy porzuciła nas, bo mieliśmy stabilne poparcie, poszła ratować Trzecią Drogę. Zapłaciliśmy za to cenę, ale nie pora nad tym płakać. Najważniejsze jest to, że Polska nie będzie rządzona już przez Kaczyńskiego i jego świtę.

Za to wy wejdziecie do rządu, przez który większość waszych obietnic nie zostanie spełniona.

To nieprawda. Niech pan zerknie do umowy koalicyjnej. Ona obejmuje bardzo wiele naszych postulatów.

Problem w tym, że zapisy są niekonkretne i mogą być różnie interpretowane. Wyznaczyliście pewne ogólne cele, ale nie zawarliście dróg dojścia do nich. Podczas kampanii Lewica była bardzo wyrazista, w tej umowie tej stanowczości nie widać.

Celem umowy było wskazanie kierunku, a nie wpisywanie gotowych ustaw. Nie możemy uciekać od okoliczności, w których ta umowa musiała powstać. Po raz pierwszy w III RP będzie rządziła tak różnorodna koalicja – lewicowcy, liberalni konserwatyści, ludowcy i neoliberałowie. Trzeba było zachować pewien poziom ogólności i zarysować horyzont. Konkrety będziemy zawierać w ustawach. Lewica wchodzi do rządu, żeby pilnować najważniejszych rzeczy – praw kobiet i mniejszości czy rozdziału państwa od Kościoła.

Donald Tusk jest pana wymarzonym premierem?

Będę go wspierał i budował lepszą Polskę. Oczywiste jest, że Lewica wolałaby mieć swojego premiera. Na czele rządu stanie jednak Donald Tusk i naprawdę nie ma sensu zastanawiać się, na ile procent spełnia wszystkie oczekiwania.

Muszę zresztą powiedzieć, że szef Platformy w wielu sprawach się zmienił. To nie jest już ten polityk, któremu nie udało się przeforsować związków partnerskich, lub ten, który opowiadał się za tzw. kompromisem aborcyjnym, czyli de facto piekłem kobiet. Podczas negocjacji koalicyjnych był dosyć pryncypialny w wielu kwestiach i stawał po jasnej stronie mocy, po której ja również stoję.

Obietnice to jedno, rządzenie to drugie. Lewica będzie najsłabszym koalicjantem w rządzie. Jak chcecie zapewnić sobie realny wpływ na władzę?

Mamy klub mniej więcej tak liczny jak Polska 2050 i Polskie Stronnictwo Ludowe. Zapewniam, że nie będziemy w rządzie kwiatkiem do kożucha. Wyborcy by nam nie wybaczyli, gdybyśmy tylko stali z boku i przyglądali się, jak ten rząd działa. Lewica deleguje do rządu drużynę ludzi z nową energią, która wprowadzi postęp do polityki. Potrzebujemy również kogoś z podobną wrażliwością, co Jacek Kuroń. I jestem przekonany, że np. za sektor związany z polityką społeczną będzie odpowiadać właśnie taka osoba.

Obecność czterech koalicjantów w rządzie wymaga jednak pewnych ustępstw. Z których postulatów wyborczych jesteście gotowi zrezygnować?

Nie zamierzamy z niczego rezygnować. Przedstawiliśmy rozsądny program, który sprawdził się w wielu europejskich krajach. Według rankingów państwa, w których rządzi w Europie socjaldemokracja, są najszczęśliwsze na świecie. Rozumiem, że polityka to sztuka kompromisów, ale nie wyobrażam sobie, że będziemy w rządzie negocjować kwestie związane z prawami kobiet, ochroną mniejszości czy np. organizacji referendum w sprawie praw człowieka.

Czy w ciągu czterech najbliższych lat w Polsce zostanie zalegalizowana aborcja do 12. tygodnia ciąży?

To nasz obowiązek. Stanę na głowie, żeby tak się stało. Nie wyobrażam sobie, żeby pod koniec tej kadencji parlamentu – w 2027 r. – Polki nie miały takiego prawa, jak inne Europejki. Podobnie ze związkami partnerskimi. Polska jest dzisiaj skansenem Europy. Będę przekonywał koleżanki i kolegów z Polski 2050 i PSL, aby w tych kwestiach głosowali „za”. Głosowali za europejskimi standardami życia.

Co jeśli za rok lub dwa okaże się, że nie ma woli politycznej, aby realizować te zmiany? Wyjdziecie z rządu?

To pytanie jest zbyt futurologiczne, aby na nie odpowiedzieć. Nie wiem, jak będzie wyglądała Polska za dwa lata. Wierzę jednak w skuteczność tego rządu. Kiedy siadaliśmy z Czarzastym, Tuskiem, Hołownią i Kosiniakiem-Kamyszem do rozmów, to nie sądziłem, że tak szybko dojdziemy do porozumienia. Podzieliliśmy się obowiązkami i wszyscy jesteśmy w miarę zadowoleni. To dobry prognostyk na przyszłość.

Idźmy dalej. Wyprowadzicie religię ze szkół?

W umowie koalicyjnej jasno podkreśliliśmy konieczność rozdziału Kościoła od państwa. Religia poza szkołą powinna być tego elementem. Do znudzenia będę powtarzał, że zamiast armii katechetów powinniśmy mieć armię psychologów dziecięcych. I myślę, że ten punkt uda się zrealizować. Akurat w tej kwestii podczas negocjacji większych sporów nie było.

Zapowiadaliście również, że dopuścicie 16-latków do głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Młodzi pójdą wiosną do urn?

Nie pójdą. Jest za mało czasu, aby takie zmiany uchwalić. Uważam ten postulat za ważny, ale na pół roku przed głosowaniem nie zmienia się prawa wyborczego. Myślę, że koalicja rządowa przyjmie zmiany w tym zakresie, ale będą obowiązywać dopiero od kolejnych eurowyborów, w 2029 r.

Polityka zdrowotna. Lewica zapowiadała wprowadzenie zasady, że każdy lek na receptę będzie kosztował nie więcej niż 5 zł za opakowanie. To aktualne?

Zadaje mi pan pytania, na które nie mam jeszcze odpowiedzi. Nie mogę nawet powiedzieć, kto będzie przyszłym ministrem zdrowia, a to z nim trzeba byłoby najpierw na ten temat porozmawiać. Myślę, że nowy rząd powinien zagwarantować wsparcie dla wszystkich, których nie stać na leki. Ale takie decyzje będą zapadały w poszczególnych ministerstwach. Lewica na pewno będzie posiadała swojego wiceministra zdrowia, więc będziemy pilnowali, aby również i ten postulat był realizowany.

Zadaję panu takie pytania nie bez powodu. Partia Razem przyznała, że nie wejdzie do rządu, gdyż nie było zgody koalicjantów co do realizacji konkretnych obietnic, w tym m.in. przeznaczania 8 proc. PKB na ochronę zdrowia. Wy – jako Nowa Lewica – mimo wszystko do tego rządu wejdziecie, stąd pytania o aktualność waszych zapowiedzi.

Wyborcy dali nam mandat do rządzenia i wzięcie odpowiedzialności za Polskę. Polki i Polacy marzyli, żebyśmy pogonili PiS i zmieniali nasz kraj na lepsze. Nie ma co się obrażać, że budżet jest, jaki jest, i nie jest z gumy. Polityka to odpowiedzialność za państwo, a nie harcerstwo. Polityka, jak dorosłe życie, to sztuka kompromisów. Oczywiście, moglibyśmy stać z boku i domagać się 8 proc. na ochronę zdrowia, 4 proc. na obronność, a 40 proc. na edukację. Ale wiemy dobrze, że nie możemy porywać się z motyką na słońce. Chcemy zmieniać świat, a nie go tylko recenzować.

Ja w pewnym stopniu rozumiem moich kolegów i koleżanki z Razem. Może nie są jeszcze gotowi rządzić, może chcą zobaczyć, jak ten rząd będzie działał, a może potrzebują trochę czasu, aby do pewnych rzeczy dojrzeć. Są z nami w klubie parlamentarnym, będą wspierali nas w głosowaniach. Dajmy im czas.

Posłowie Razem sygnalizowali, że problemem może być zwiększenie wydatków na mieszkalnictwo do 1 proc. PKB rocznie. W kampanii podkreślaliście, że to dla Lewicy „najważniejszy postulat”. Wiem, że rozmawialiście o tym podczas negocjacji, ale w umowie koalicyjnej w tej kwestii zabrakło jasnych deklaracji. Czy nowy rząd doprowadzi do budowy 300 tys. mieszkań na tani wynajem?

Każdy z koalicjantów położył na stole różne koncepcje rozwoju mieszkalnictwa. Nie było zgody, a czas naglił, dlatego nie zawarliśmy szczegółów w umowie koalicyjnej. To, że nie ma tego w umowie koalicyjnej, która, jak mówiłem, jest drogowskazem działania, nie znaczy, że koncepcja Lewicy nie będzie realizowana. To jeden z tych tematów, w których będziemy musieli wypracować konsensus, gdy powstanie już rząd Donalda Tuska. Ale jestem przekonany, że porażka Bezpiecznego kredytu 2 proc. i wzrost cen na rynku udowodniły, że dalsze wspieranie deweloperów i bankierów nie rozwiąże kryzysu mieszkaniowego.

Przez ostatnie miesiące mocno zaangażował się pan w krajową politykę. Z ręką na sercu – nie kusiło pana, aby wrócić z Brukseli i wejść do rządu?

Kusiło, ale myślę, że reprezentacją Lewicy w rządzie powinny być nowe twarze. Ja jestem w polityce od wielu lat, myślę, że warto zrobić przestrzeń dla mniej popularnych osób, które wejdą do rządu z nową energią.

Mówi pan tak, jakby był już w wieku emerytalnym. Jakie są plany polityczne Roberta Biedronia? Tylko szczerze.

Unia Europejska stwarza wiele możliwości. Jestem szefem komisji, w której zajmujemy się transparentnością płac, przygotowujemy dobrą dyrektywę dotyczącą przeciwdziałania przemocy, dbamy o prawa kobiet. Robimy dużo dobrego. Czuję się tu jak ryba w wodzie.

Czyli walka o reelekcję w wyborach europejskich?

Chcę pozostać w strukturach unijnych. Ale Unia Europejska to nie tylko parlament. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk