Jest różnica między zrzuceniem bomby jądrowej, artyleryjską salwą a wystrzałem z pistoletu. W tym tygodniu polskie media obiegły informacje o Wojsku Polskim, które często miały tytuły „Trzęsienie ziemi” i „Fala odejść”. By łatwiej było przebić się przez ten informacyjny ostrzał bez ran, przypomnę fakty.

Dymisja dwóch z trzech najważniejszych generałów w Wojsku Polskim

W poniedziałek dwóch z trzech najważniejszych generałów w Wojsku Polskim złożyło wnioski o zwolnienie ze służby. I już we wtorek – błyskawicznie – ich dymisje zostały przyjęte przez prezydenta. Szef sztabu miał tego pecha lub to szczęście, że przebywał w Pradze – tej czeskiej, nie warszawskiej – i nawet nie zdążył na uroczystość własnego odwołania, podczas której prezydent i tak by mu nie podziękował za służbę, tak jak nie podziękował dowódcy generalnemu, który akurat w Pałacu Prezydenckim się stawił. W środę mieliśmy w mediach informacje o tym, że z Dowództwa Generalnego odeszło kolejnych 11 oficerów. Tego samego dnia minister obrony, po zgromadzeniu kilkudziesięciu sztuk ciężkiego sprzętu, by mieć fajne tło do obrazka, ogłosił przed kamerami, że „w Wojsku Polskim dzieje się bardzo dobrze, czego dowodem jest to wszystko, co za mną można zobaczyć”.

Na finiszu kampanii wyborczej

By łatwiej zrozumieć teatr absurdu, służę didaskaliami. Jeśli chodzi o scenę pierwszą, to generałowie, którzy odeszli ze służby, byli już od dłuższego czasu skonfliktowani z ministrem, który dezawuował ich pracę i pomijał wszędzie tam, gdzie mógł. Rzucenie przez nich papierami na finiszu kampanii wyborczej stało się sygnałem politycznego sprzeciwu. – Oni nie mieli innego narzędzia – tłumaczy mi inny generał, który także odchodził z wojska w dosyć głośnych okolicznościach. Zapewne. Ale robiąc w ten sposób, zachowali się jak politycy w mundurach. To, że wojsko od miesięcy służy za narzędzie do robienia kampanii wyborczej, to insza inszość. Ale oni wcześniej tego nie krytykowali publicznie.

Jeśli chodzi o ich błyskawiczne odwołanie przez prezydenta Dudę, to brak retorycznej elegancji u zwierzchnika sił zbrojnych może śmieszyć lub smucić, ale jest mało istotny. Za to to, że następców wybrano w ciągu doby, zmusza do zapytania o ich kompetencje. W wojsku, jak w każdej korporacji, występuje zjawisko dorastania do stanowiska. Być może także w tym wypadku będziemy je obserwować. Pewności jednak nie mamy.

Wreszcie, jeśli chodzi o falę odejść, to akurat dowód słabości mediów. Fakty są takie, że w Dowództwie Generalnym służy kilkaset osób. Ale nawet w tak dziwnej instytucji jaką jest wojsko ludzie także odchodzą na emeryturę. A tak się składa, że aby przejść na nią pod koniec stycznia (bo od lutego będą mniej korzystne sposoby jej naliczenia), to dokumenty trzeba złożyć w październiku. Tylko tyle i aż tyle. Żadnego masowego sprzeciwu – jak to miało miejsce choćby w Izraelu podczas lipcowych protestów wobec zmian w sądownictwie – w armii nad Wisłą nie było i nie będzie. Polski żołnierz zna swoje miejsce w szeregu.

„W Wojsku Polskim dzieje się bardzo dobrze”

Z kolei, jeśli chodzi o to, że „w Wojsku Polskim dzieje się bardzo dobrze”, jak to przedstawia minister Błaszczak, to sam obrazek jest tego zaprzeczeniem. Gdyby działo się dobrze, to szef MON, stylizujący się na mundurowego, nie marnowałby czasu setek żołnierzy, by mieć „polityczne złoto” na koniec kampanii wyborczej. Wojskowi w tym czasie powinni ćwiczyć, a nie robić za ruchome tło.

Co nam zostanie po tym przedstawieniu? Bardzo ważnych generałów zastąpią inni bardzo ważni generałowie. Może trochę gorzej przygotowani, ale z szansą, że się wyrobią. Wypada mieć nadzieję, że przeciwnik ze wschodu cierpliwie poczeka. A jeśli chodzi o upolitycznienie wojska, jest to proces postępujący, choćby dlatego, że kariera wojskowych zależy od polityków. System działa tak, że o awansach generałów decydują minister obrony i prezydent. Ci oficerowie, którzy się z czymś nie zgadzają i to głośno komunikują, po prostu nie awansują. Tak było wcześniej, tak jest teraz. I tak będzie po wyborach. Niezależnie od tego, kto wygra. ©Ⓟ