- Nie mam wątpliwości, że zadośćuczynienie za zniszczenia wojenne byłoby rzeczą sprawiedliwą. Od rządu oczekuję jednak nie okrągłych zdań, tylko realistycznego planu, jak to zadośćuczynienie uzyskać. A tego nie widzimy - tłumaczy Adrian Zandberg, lider lewicowej partii Razem. - Do tego są też potrzebni sojusznicy, i w samych Niemczech, i poza Niemcami. Chodzi o europejską opinię publiczną. W ostatnich latach jest jeden przykład, że taka sprawa się udała, i to dotyczyło Namibii. Wtedy się powiodło, bo znacząca część niemieckiej opinii publicznej była przekonana o słuszności takiego ruchu. Nie widzę, by ten rząd robił cokolwiek, by wpływać na opinię publiczną po drugiej stronie Odry, bo nie można tak zakwalifikować pokrzykiwania na konferencji prasowej - mówi polityk lewicy i dodaje, że droga prawna jest zamknięta i pozostaje nam nacisk dyplomatyczny.
Temat reparacji znów wrócił do debaty publicznej, ponieważ w czwartek przedstawiciele obozu rządzącego zaprezentowali obszerny raport o zniszczeniach, a prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił, że Polska będzie się od Niemiec domagać 6,2 bln zł. Jak później precyzował rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Radosław Fogiel, nota dyplomatyczna w sprawie reparacji zostanie wysłana wtedy, gdy raport zostanie przetłumaczony na niemiecki. Daty nikt nie podał, a Kaczyński zapowiada, że zajmie to sporo czasu i że przeprowadzona zostanie kampania informacyjna w samych Niemczech.