Przy głosowaniu ustawy covidowej Jarosław Kaczyński napotkał na największy do tej pory opór własnych działaczy. To kolejny etap erozji autorytetu prezesa, ale – jak zapewniają działacze – nie dekompozycji obozu PiS jako całości.

Aż 77 posłów klubu PiS nie zagłosowało lub było otwarcie przeciw projektowi, który sygnował sam Jarosław Kaczyński. Ustawa miała wprowadzić masowe testowanie pracowników i możliwość dochodzenia roszczeń w stosunku do osób, od których ktoś się zakaził COVID-19 w miejscu pracy.
W PiS trwa szacowanie skali zniszczeń i kalkulowanie ryzyka „wstrząsów wtórnych” w partii. - Spuszczono politycznie powietrze ze sprawy, wokół której było wiele emocji. Nie po to wnosi się projekt dalej idący niż poprzedni (tzw. projekt Hoca - red.), również kontestowany, by przeszedł w głosowaniach - przekonuje ważny polityk PiS. Pytanie, czy cena za ten manewr nie okazała się jednak za wysoka. Inny rozmówca z PiS tego nie wyklucza. - Sądzę, że skala sprzeciwu, demonstracyjna, jest jednak zaskakująca dla prezesa Kaczyńskiego. Pewnie dodało to wiatru w żagle tym, którzy i tak już go mieli - mówi. Ale jednocześnie nie spodziewa się, by cały statek miał się za chwilę przewrócić. - Zakładam, że nikomu włos za to z głowy nie spadnie, że to tylko sposób wyrażenia głosowaniami jakichś swoich żali - ocenia. Podobnie widzi to inny rozmówca z kręgów rządowych. - Nie jest tak, że autorytet Jarosława Kaczyńskiego legł w gruzach. Przy każdym innym temacie ta większość się znajdzie. Niektórzy wewnątrz podzielają tezę, że to był swoisty gambit prezesa - poświęcenie jednej figury na szachownicy, by potem zyskać na innych polach - zwraca uwagę.
Wielkiego tąpnięcia w obozie Zjednoczonej Prawicy nie spodziewają się także ziobryści, którzy otwarcie głosowali przeciw projektowi. - Z jednej strony mobilizacja jest przed każdym głosowaniem, więc widać skalę sprzeciwu wobec ustawy. Ale z drugiej strony nie jest to sprawa, przez którą powstanie jakiś duży kryzys polityczny. Niektórzy spodziewali się jeszcze gorszego wyniku głosowań - twierdzi rozmówca z Solidarnej Polski. Zapewnia też, że „sprawy pandemiczne” nie budzą jakichś szczególnych sporów na linii PiS-ziobryści.
W sposób jednoznaczny sytuację ocenia opozycja. - Rząd utracił większość. Odrzucono ustawę Kaczyńskiego, dlatego że była zła. Ale nie taką bzdurę przegłosowywano głosami PiS, by zademonstrować lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego. Ta lojalność właśnie pękła - mówił szef PO Donald Tusk. - Jak nie macie większości, to odejdźcie - zaapelował. Na replikę ze strony obozu rządzącego długo nie musiał czekać. „Panie Tusk, niech się pan nie obawia o naszą większość. Jeżeli chce być pan premierem, to jest do tego droga - konstruktywne wotum nieufności, art. 158 konstytucji. Niech pan się zgłosi na premiera i znajdzie większość. Jednak pan wie, że nawet opozycja nie chce pana powrotu” - napisał w mediach społecznościowych rzecznik rządu Piotr Müller.
Pełzająca erozja przywództwa w PiS
Ale nawet jeśli sytuacja w PiS nie jest aż tak dramatyczna, jak rysuje ją opozycja, to jednak trudno nie dostrzec, że dotychczasowa wszechwładza Jarosława Kaczyńskiego stopniowo eroduje. Pierwszym symptomem była tzw. piątka dla zwierząt (projekt zmian w przepisach dotyczący praw zwierząt), ogłoszona we wrześniu 2020 r. Wówczas efektem sporów wewnątrz Zjednoczonej Prawicy były odejścia pojedynczych posłów, którzy najpierw próbowali budować coś swojego (koła czy zespoły parlamentarne), jednak szybko wrócili na łono klubu (choćby poprzez republikanów, koalicjanta PiS), nierzadko otrzymując apanaże w postaci dobrze płatnych stanowisk w państwowych spółkach i instytucjach.
Ostatnie miesiące upłynęły pod znakiem kolejnych konfliktów w obozie rządzącym, które w coraz większym stopniu pokazują utratę sprawczości. Po wyrzuceniu Jarosława Gowina i jego ludzi z rządu Jarosław Kaczyński musi polegać na kilku szablach, które daje mu Paweł Kukiz, oraz uwzględniać większy ciężar koalicyjny Zbigniewa Ziobry i jego kilkunastu posłów. A to radykalnie obniżyło komfort rządzenia.
Na ratunek dymisje
Spór, który dziś najbardziej rezonuje w obozie władzy, dotyczy Polskiego Ładu. Od kilkunastu dni słychać w PiS ostrą krytykę nie samego rozwiązania, ale jego skutków - pojawiają się skargi kolejnych grup, które miały nie tracić, a okazuje się, że ich dochody są mniejsze. - Musimy się tłumaczyć, a przecież premier powinien zarządzać kryzysem i wskazać, kto jest winien - mówi polityk PiS. Wczoraj kropkę nad i postawił Jarosław Kaczyński, który powiedział, że „potrzebne są decyzje o charakterze politycznym, w tym personalne”. Co w praktyce oznacza, że los ministra finansów Tadeusza Kościńskiego wydaje się przesądzony. - Dymisje na szczeblu wiceministrów nikogo nie obchodzą, dlatego to musi być minister - mówi polityk PiS. Według naszych informacji o rozliczeniach personalnych tydzień temu rozmawiało kierownictwo partii.
- Wówczas zapadła decyzja, że trzeba pociągnąć kogoś do odpowiedzialności. Była prośba, by na razie o tym nikomu nie mówić, by w MF nie stracili motywacji do dalszych prac. Teraz pożary są wygaszone, a premier Kaczyński osobiście zakomunikował sprawę. Raczej spodziewam się realizacji scenariusza, w którym odwołani zostaną minister Kościński, jego zastępca Sarnowski oraz osoby ze szczebla dyrektorów departamentów - mówi nasz rozmówca z rządu. Nowego szefa resortu mamy poznać w ciągu kilkunastu dni. Kto go zastąpi? Maleją szanse, by był to ktoś wskazany przez premiera. Jego partyjni rywale chcą wykorzystać potknięcia na Polskim Ładzie i pozbawić go wpływu na resort.
Pegasus nie uspokaja nastrojów
Konflikty wewnątrz PiS może budzić także sprawa Pegasusa i powołania sejmowej komisji śledczej do zbadania przypadków nielegalnej inwigilacji. Decyzja ciągle się waży, niemniej nawet część działaczy PiS nie wyklucza, że zagłosuje za powołaniem komisji, bo sami nie mają pewności, czy nie padli ofiarą podsłuchów. - Jeśli nie otrzymam wyjaśnień - byłem podsłuchiwany, czy nie - to będę głosował za powołaniem komisji śledczej i myślę, że nie jestem w tym zamiarze odosobniony - zapowiedział na łamach „Rzeczpospolitej” Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa.
Z pewnością za chwilę wróci odwieczny konflikt na linii PiS-Solidarna Polska wokół dalszego kursu wobec Unii Europejskiej. 16 lutego zapadnie wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie mechanizmu warunkowości (zaskarżonego przez rządy Polski i Węgier), który zakłada możliwość uzależnienia wypłaty eurofunduszy od dochowania zasad praworządności. Oczekiwanie jest takie, że wyrok raczej nie będzie po myśli obozu rządzącego. - Po wyroku KE może wszcząć procedury i wokół tego będzie wielomiesięczny spektakl polityczny. Procedura to kilka kroków rozpisanych w odstępach tygodni, dlatego oceniam, że temat będzie intensywnie dyskutowany wiosną i latem - spodziewa się jeden z ziobrystów.
Równolegle pomiędzy koalicjantami tli się konflikt wokół dalszej reformy sądów. Ziobryści na razie pokazali projekt dotyczący sądów powszechnych (m.in. spłaszczenie struktury i wprowadzenie jednolitego statusu sędziowskiego), który został chłodno przyjęty przez otoczenie premiera Mateusza Morawieckiego, natomiast projekt reformujący Sąd Najwyższy wciąż jest dyskutowany, a jednym z ośrodków blokujących propozycje Ziobry jest Pałac Prezydencki. Spór ten generuje nie tylko napięcia w obozie rządzącym, lecz także koszty - i to niemałe, bo każdy dzień funkcjonowania Izby Dyscyplinarnej SN kosztuje nas 1 mln euro (taką karę nałożył TSUE).

opinie

PiS nie wie, jak okiełznać Solidarną Polskę

Prof. Rafał Chwedoruk, politolog, uniwersytet warszawski
Awantura wokół lex Kaczyński po raz kolejny pokazała paraliż decyzyjny Prawa i Sprawiedliwości. Mówię „po raz kolejny”, ponieważ paraliż ten trwa od początku kadencji, mimo - paradoksalnie - największego zwycięstwa wyborczego po 1989 r. Jego przyczyna jest prosta: w ramach Zjednoczonej Prawicy do Sejmu dostało się wielu posłów ugrupowań koalicyjnych, a przewaga w Sejmie nad opozycją w liczbie mandatów była minimalna. Co więcej, perspektywa zbliżających się wyborów parlamentarnych dodatkowo jeszcze partykularyzuje polityków drugiego i trzeciego szeregu. Dzieje się tak z kilku przyczyn: część jest zainteresowana utrzymaniem tzw. biorących miejsc na listach wyborczych, podejrzewając, że może ich dla nich nie wystarczyć i w ten sposób próbują oddziaływać na kierownictwo PiS. Inni orientują się już na przyszłość poza PiS. Jeszcze inni mobilizują niszowe grupy wyborców, od których w nadchodzących wyborach może zależeć ich los.
Jeśli coś zaskakuje w tej całej sytuacji, to fakt, że Prawo i Sprawiedliwość to najbardziej sprofesjonalizowana formacja na naszej scenie politycznej i o ile poradziła sobie z Jarosławem Gowinem i jego frakcją, o tyle nie ma za bardzo pomysłu, jak okiełznać Solidarną Polskę. Już wcześniej zaś fiasko piątki dla zwierząt pokazało, że nawet wewnątrz środowisk stricte pisowskich nie wszystko jest tak samo, jak było do tej pory.
Sprawa lex Kaczyński rzeczywistości politycznej nie zmieni. Przedterminowe wybory są raczej mało prawdopodobne, bo większość dysydentów na prawicy ma świadomość, że to mogłaby być ich ostatnia elekcja. Teoretycznie na stole wciąż leży scenariusz rządu technicznego pod egidą opozycji, zwłaszcza w razie pogorszenia się sytuacji gospodarczej. Jest on bardziej realny niż w ubiegłym roku, ale nawet wobec bezhołowia na obrzeżach klubu PiS istnieje zasadnicza przeszkoda dla takiej zmiany. Stanowią ją głębokie podziały wewnątrz opozycji. ©℗
Not. Jakub Kapiszewski

Posłowie kalkulują: iść z partią czy myśleć samodzielnie

Marta Żerkowska-Balas, socjolożka, uniwersytet SWPS
Sprawa lex Kaczyński pokazuje, że dzisiaj trudniej niż kiedyś w obozie rządzącym o jedność i dyscyplinę partyjną. Widoczny jest rozłam i początek samodzielnego myślenia pojedynczych posłów czy ich grup. To znaczy, że dla pozyskania kilku lub kilkunastu głosów w celu zapewnienia większości nie będą już w przyszłości wystarczały kuluarowe rozmowy. Trudno na razie powiedzieć, czy posłowie głosujący przeciw projektowi kierowali się własnymi zasadami, czy stały za tym inne kalkulacje - jakiś rachunek zysków i strat, czy aby na pewno opłaca się w tej sprawie podążać ramię w ramię za partią. Tak czy siak Prawo i Sprawiedliwość nie istnieje już jako monolit.
Problem jest jednak nieco głębszy, wszak ustawy, która przepadła w Sejmie, nie nazwano „lex (wstaw nazwisko jakiegoś posła)”, ale „lex Kaczyński”, czyli prawo prezesa. To pokazuje, że moc sprawcza szefa Prawa i Sprawiedliwości osłabła, bo to jego woli nie udało się zrealizować, a skądinąd wiemy, że dążył do uchwalenia tej ustawy. Porażka stanowi też ważny komunikat dla wyborców PiS: dotychczas postrzegali partię jako sprawnie realizującą obietnice i sprawność tę przypisywano Jarosławowi Kaczyńskiemu. Oczywiście ostateczny kształt tego komunikatu zależy w dużej mierze od narracji, jaką całej sprawie nadadzą media publiczne.
Osobną kwestią jest pytanie, jak sprawa ta przełoży się w przyszłości na sprawność rządzenia przez Prawo i Sprawiedliwość. Większość, jaką dysponuje partia, nie jest stabilna, ale w gruncie rzeczy wiele będzie zależało od tego, czego będą dotyczyć poszczególne akty prawne. Niektóre pewnie nie będą wzbudzały większych kontrowersji, ale mogą się też pojawić takie, które będą dzielić, przy czym linie tych podziałów mogą być różne.
Not. Jakub Kapiszewski