- Podoba mi się, że nakłady na armię mają wzrosnąć. W projekcie ustawy o obronie ojczyzny brakuje wsparcia polskiego przemysłu obronnego - mówi Paweł Bejda, poseł PSL, członek sejmowej komisji obrony

- Jak prezydent trochę bronił Wojska Polskiego przed ministrem Macierewiczem czy Sztabu Generalnego przed złymi nominacjami, tak trochę może przyczyni się do poprawy tego projektu - mówi Tomasz Siemoniak, poseł PO, były minister obrony

ROZMOWA Z PAWŁEM BEJDĄ
ikona lupy />
Łódź, 06.07.2021. Poseł PSL Paweł Bejda podczas konferencji prasowej przed stacją paliw Orlen w Łodzi, 6 bm. Politycy PSL chcieli zwrócić uwagę na drastyczny wzrost cen paliw. Podobne konferencje ludowcy zorganizowali także w innych miastach. (rz/doro) PAP/Roman Zawistowski / PAP Archiwum / Roman Zawistowski
Jak pan ocenia projekt ustawy o obronie ojczyzny zaprezentowany przez Prawo i Sprawiedliwość?
Przede wszystkim podoba mi się to, że nakłady na armię mają wzrosnąć. Pozytywnie oceniam też rozwiązania dotyczące szczegółów służby wojskowej m.in. pierwszeństwa w powołaniu do zawodowej służby wojskowej żołnierzy, którzy odbyli służbę dobrowolną, oraz to, że byli wojskowi mają mieć pierwszeństwo w zatrudnianiu w administracji publicznej. Dobrym rozwiązaniem jest też stworzenie systemu obrony prawnej dla żołnierzy zawodowych, którzy zostali poszkodowani czy są skarżeni za wydarzenia wynikłe podczas służby. Nie budzi też mojego sprzeciwu to, by armia liczyła 300 tys. żołnierzy…
Choć to w ustawie się nie znalazło, a padło jedynie w zapowiedziach na konferencji prasowej.
Dokładnie tak i dlatego złożyłem interpelację do ministra obrony narodowej. Prawo i Sprawiedliwość nadmuchało balonik, ale konkretów brak. Dziś w ustawie o przebudowie i modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP jest wyraźnie zapisane, że etatów żołnierzy może być do 200 tys., w tym zawodowych 150 tys. A teraz mamy projekt ustawy, która ma tamten dokument zastąpić, a nie znajdziemy w nim fragmentu o liczbie żołnierzy. Bez ustawowego progu liczebności armii można sobie wyobrazić sytuację, w której PiS zamiast zwiększać armię, będzie ją zmniejszał.
Na naszych łamach takie powiększenie Wojska Polskiego skrytykował były szef sztabu gen. Mieczysław Gocuł. Skąd brać tych ludzi?
Potrzebujemy silniejszej armii, ale jesteśmy realistami. Obecnie zawodowych żołnierzy mamy nieco ponad 110 tys., a te zapowiedzi PiS mówią o tym, by zawodowych było 250 tys. Problem w tym, że tam nie ma żadnych dat, kiedy my taką liczbę żołnierzy osiągniemy. To jest styl pisowskiej władzy - obiecują gruszki na wierzbie, a konkretów brak.
Nie uważa pan, że 300 tys. to liczba gigantyczna, biorąc pod uwagę, że już obecnie wojsko, które jest dwa razy mniejsze, jest słabo wyposażone. Nie lepiej skupić się na tym, by ci żołnierze, którzy są w służbie, byli lepiej wyposażeni?
Realne jest, by żołnierzy zawodowych było 200 tys. i by byli oni dobrze wyposażeni. 300 tys. to faktycznie pewna gigantomania. Ja kibicuję PiS w tej kwestii, ale jestem pragmatykiem i realistą. Obecnie budżet obronny to prawie 60 mld zł. Utrzymanie większej liczby żołnierzy to radykalne zwiększenie wydatków, a na dodatek PiS chce je wydawać spoza budżetu państwa. Jestem absolutnie przeciwny rozwiązaniu, które jest w tym projekcie ustawy, czyli wprowadzeniu możliwości leasingu sprzętu wojskowego przez Polski Fundusz Rozwoju czy Agencję Rozwoju Przemysłu. Orlen ma nam kupować uzbrojenie? Plany modernizacji armii są tajne. Skąd pracownicy tych instytucji czy spółek będą wiedzieli, co kupić żołnierzom? Gdzie w tym wszystkim jest pozyskiwanie technologii, np. poprzez offset? Nie do przyjęcia jest, by zakupy wyszły poza kompetencje wojska.
Kiedyś takie rozwiązania nazywało się kreatywną księgowością. Pewne wydatki wyprowadza się poza budżet, by dla opinii publicznej wyglądało to tak, że dług państwa nie rośnie.
Zostawmy finanse. Co jeszcze jest w tej ustawie istotne?
Reforma wprowadzana obecnie przez PiS zakłada rozformowanie dowództwa generalnego i odtworzenie dowództw poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. A ta ustawa tego nie dotyka. Brakuje mi też konkretnych rozwiązań dotyczących zakupów uzbrojenia - choćby tego, że my naprawdę wciąż potrzebujemy śmigłowców, że Marynarka Wojenna tonie i pilnie potrzebuje nowych okrętów, a podstawowym priorytetem są systemy przeciwrakietowe i przeciwlotnicze, czyli programy „Wisła” i „Narew”.
Ale rzadko ustawy zakładają pozyskanie konkretnych zdolności dla Wojska Polskiego. Za czasów rządu PO-PSL, w 2013 r. 14 programów modernizacyjnych zostało przyjętych uchwałą rządu.
Nie chodzi o konkretne zdolności, ale ustawowo uregulowane elementy programu rozwoju Sił Zbrojnych, dotyczące kierunków modernizacji technicznej, których brakuje w projekcie ustawy, a znajdują się one w obecnie obowiązującej ustawie z 25 maja 2001 r. o przebudowie i modernizacji technicznej oraz finansowaniu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej.
Brakuje mi też w tym projekcie ustawy wsparcia polskiego przemysłu obronnego. Dzisiaj wydajemy na tureckie bezzałogowce ponad miliard złotych, a przecież rząd PiS zapowiedział, że będzie wspierać polskie drony bojowe. Brakuje regulacji, które by mówiły o tym, jaka część wydatków na nowe uzbrojenie będzie wydawana w polskich zakładach, bo to może być realne wzmocnienie naszych zdolności przemysłowych. Podam przykład: podczas ostatnich targów zbrojeniowych w Kielcach Autosan wchodzący w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej ogłosił gotowość do produkcji własnego pojazdu opancerzonego, a kilka tygodni później resort obrony ogłasza, że kupujemy 300 pojazdów tego typu. Ale używanych i to z amerykańskiego demobilu. Ja rozumiem, że nie mamy takich technologii jak Amerykanie, jednak nie w tym wypadku. W tej ustawie powinien się znaleźć zapis o minimalnym progu wydatków w polskim przemyśle. Wówczas, obojętnie kto będzie rządził, będzie zmuszony do wspierania rozwoju polskich zakładów zbrojeniowych. ©℗
Rozmawiał Maciej Miłosz
ROZMOWA Z TOMASZEM SIEMONIAKIEM
ikona lupy />
Warszawa, 24.01.2020. Wiceprzewodniczący PO Tomasz Siemoniak (C) podczas konferencji prasowej, 24 bm. w Warszawie. Konferencja dot. kandydatury posła Siemoniaka na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. (mm/doro) PAP/Mateusz Marek / PAP Archiwum / Mateusz Marek
Jak pan ocenia projekt ustawy o obronie ojczyzny?
Jest to projekt podyktowany potrzebą propagandową. Najważniejsza jest tu chęć zakończenia misji w rządzie przez wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego - to ma być jego dziedzictwo, chce zostawić polską obronność z nową ustawą. Dlatego prace nad tym dokumentem były pośpieszne i ukierunkowane na efekt polityczny. Trudno powiedzieć, jaki ostateczny kształt będzie miała ta ustawa, znamy wersję przed uzgodnieniami międzyresortowymi. Innym ministerstwom dano dwa tygodnie na uwagi, co przy tak obszernej ustawie, która liczy prawie 800 artykułów, jest terminem karkołomnym i niedającym szansy na rzetelną pracę. Na pewno sprawy obronności wymagają uporządkowania. Ustawa z 1967 r. była nowelizowana już chyba kilkaset razy. Ale w projekcie, który ma ambicje uporządkowania całości obrony państwa, widać istotne braki.
Jakie to są braki?
Dokument nie mierzy się z kwestią, która ma znaczenie zasadnicze, czyli kierowaniem obroną państwa. To jest temat podnoszony często - system, który wynika z Konstytucji z 1997 r., wymaga zasadniczego dopracowania i doprecyzowania. Chodzi o rolę prezydenta jako kierującego obroną państwa w czasie wojny, bo wszystkie istotne kompetencje są ustawowo w rękach premiera i ministrów. Sprawą konstytucyjną jest kwestia naczelnego dowódcy na czas wojny, a tych tematów w tej ustawie nie ma. Dochodzą tu też kwestie systemu kierowania i dowodzenia. Prawo i Sprawiedliwość, chcąc zmienić naszą reformę z 2013 r., stanęło w pół drogi: teraz nie jest jasne, jaka jest relacja np. szefa sztabu i dowódcy generalnego. Projekt koncentruje się na sprawach kadrowych - większość rozwiązań w tym obszarze jest zasadna - dobre jest uelastycznienie zasad służby czy służba dobrowolna. Tutaj nie ma kontrowersji.
To gdzie są te kontrowersje?
Chociażby wokół obszaru administracji wojskowej - chodzi o likwidację Wojskowych Komend Uzupełnień i regionalizację odpowiedzialności za rekrutację. Niezrozumiałe jest przeniesienie zarządzania kryzysowego do Obrony Terytorialnej, gdy WOT wciąż nie podlega szefowi sztabu. To jest błąd. W sytuacji kryzysu ten, kto reprezentuje wojsko w sztabie kryzysowym, musi mieć wszystkie zasoby wojska, a nie być reprezentantem kawałka wojska, który jest poza jego głównym obszarem. Likwidacja Wojewódzkich Sztabów Wojskowych odbiera partnera wojewodom. Jako były wiceminister spraw wewnętrznych wiem, jak istotne jest to, by to było przy wojewodzie, dowódca brygady OT tego nie zastąpi. Myślę, że MSWiA w swoich uwagach do ustawy tę kwestię podniesie. Ale największe kontrowersje budzi finansowanie.
Dlaczego?
Czyni wyłom w praktyce budżetowej. Do tej pory było tak, że w budżecie państwa jest część „obrona narodowa”. W tym projekcie proponowany jest system hybrydowy - czyli jest normalny budżet obronny, a obok niego powstaje niejako drugi budżet, który nie jest kontrolowany przez parlament. To jakiś parafundusz kontrolowany przez instytucje odległe od obronności, jak BGK czy PFR. To jest nieprzejrzysta inżynieria finansowa poza kontrolą publiczną. W poprzedniej kadencji parlamentarnej w zgodzie wspólnie podnieśliśmy wydatki na obronność. Nie rozumiem, czemu teraz ten system wydatków chcemy zaciemnić. Zdziwiłbym się, gdyby premier i minister finansów się na to zgodzili - to trwałe dezorganizowanie finansów państwa. To jest zrozumiałe w przypadku sytuacji awaryjnej, jak COVID-19 czy wojna, ale teraz to jest zamach na system finansów. Poza tym to rozwiązanie daje rządzącym możliwość woluntarystycznego kupowania poza wszelkimi planami wojskowymi.
Co dalej z tym projektem?
Spodziewam się, że zgodnie z zapowiedziami do końca roku będzie próbowała go przyjąć Rada Ministrów. Ale już teraz ze słów prezesa Kaczyńskiego można wnosić, że to będzie się opóźniało. Zakładam więc, że w styczniu RM przyjmie ten projekt z wątpliwościami, ale ponieważ to jest dzieło prezesa, nikt nie będzie za bardzo protestował. W lutym projekt może trafić do Sejmu i tu mamy dwa scenariusze. Bardziej prawdopodobne jest to, że ustawa zostanie przepchnięta na jednym posiedzeniu, a kto będzie miał krytyczne uwagi zostanie nazwany zdrajcą ojczyzny na pasku Putina i Łukaszenki. Drugi scenariusz, lepszy, to powołanie podkomisji w ramach komisji obrony i dwóch - trzech miesięcy ciężkiej pracy posłów, legislatorów i ekspertów tak, by ta legislacja, która jest niesłychanie istotna, nie miała błędów.
W wariancie pierwszym Senat pewnie zgłosi kilkaset poprawek ratujących ustawę, w Sejmie najostrzejsze błędy zostaną poprawione. W drugim, Senat zapewne nie będzie miał większych uwag.
Czyli będzie jak zazwyczaj?
Legislacja będzie pochodną polityki - tego, czy rządzący będą chcieli minimum konsensusu, czy uznają że to będzie projekt PiS i prezesa, a resztą posłów nie będą się kompletnie przejmować. Szkoda, że prezydent w tej sprawie w ogóle nie zabrał głosu. Choć jego milczenie jest znaczące. Tak jak prezydent trochę bronił Wojska Polskiego przed ministrem Macierewiczem czy Sztabu Generalnego przed złymi nominacjami, tak trochę może przyczyni się do poprawy tego projektu. ©℗
Rozmawiał Maciej Miłosz