Parlament Europejski będzie naciskał poprzez rezolucję na zablokowanie pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Bruksela szykuje inne opcje. Jeszcze w październiku chce m.in. uruchomić mechanizm „pieniądze za praworządność”, który za kilka miesięcy może skutkować zakręceniem strumienia pieniędzy z innych unijnych programów.

Wystąpienie Mateusza Morawieckiego w europarlamencie zamiast złagodzić, raczej zaostrzyło nastroje po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego o prymacie polskiej ustawy zasadniczej. Efektem wczorajszej debaty będzie rezolucja, w której europarlament ma wezwać do wstrzymania Krajowego Planu Odbudowy, aż Polska zrealizuje wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE. Jeśli Komisja posłuchałaby europosłów, szanse na otrzymanie szybkiej zaliczki w wysokości 4,7 mld euro byłyby niewielkie. Bruksela szykuje inne opcje. Jeszcze w październiku chce m.in. uruchomić mechanizm „pieniądze za praworządność”, który za kilka miesięcy może skutkować zakręceniem strumienia pieniędzy z innych unijnych programów.

Debata na temat wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Parlamencie Europejskim nie przyniosła złagodzenia nastrojów, a stanowiska polskiego rządu i większości europosłów zamiast się zbliżyć, znalazły się na antypodach. Źródło w PE po wczorajszej debacie potwierdziło, że w tekście szykowanej rezolucji na temat Polski nadal znajduje się zapis wzywający do zablokowania Krajowego Planu Odbudowy, aż Polska zrealizuje wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE (chodzi m.in. o system dyscyplinowania sędziów czy zweryfikowanie sposobu powoływania członków Krajowej Rady Sądownictwa). Rezolucja będzie głosowana w izbie w czwartek. Nie jest wiążąca, ale będzie stanowiła dodatkową presję na Komisję Europejską, której europarlament zarzuca opieszałość. A także na przywódców europejskich, którzy w czwartek i piątek spotkają się na szczycie w Brukseli. Jak podała agencja AFP, Francja i Niemcy naciskały na gospodarza szczytu Charlesa Michela, by sytuacja w Polsce nie znalazła się w harmonogramie spotkania. Emmanuel Macron i Angela Merkel chcą uniknąć powtórki z czerwca, kiedy węgierskie prawo stygmatyzujące osoby LGBT wywołało na szczycie emocjonalną dyskusję wśród przywódców, spośród których większość wystąpiła przeciwko Viktorowi Orbánowi. Nie wpłynęło to jednak na sytuację na Węgrzech. Brak jakiegoś punktu w agendzie szczytu nie musi jednak oznaczać, że przywódcy mimo to go nie podniosą. Wcześniej zapowiedział to holenderski premier Mark Rutte, zobligowany rezolucją swojego parlamentu do głosowania przeciwko przyjęciu polskiego KPO.
Ale ostateczną decyzję dotyczącą tego, jak UE zareaguje na polski wyrok, podejmie KE. Ta poza wszczęciem procedury o naruszenie prawa UE (której jednym z etapów może być skarga do TSUE) i mechanizmem „pieniądze za praworządność” (jej pierwszy etap ma zostać uruchomiony jeszcze w październiku) bierze pod uwagę teraz także powrót do procedury przewidzianej art. 7 traktatu o UE. Z wypowiedzi komisarza ds. sprawiedliwości Didiera Reyndersa wynika, że w grę może wchodzić odkładane głosowanie w sprawie Polski. Jak zapowiedziała z kolei słoweńska prezydencja, Rada UE (w której pierwsze skrzypce grają kraje członkowskie) powróci do art. 7 w grudniu. Uruchomiona wobec Polski cztery lata temu procedura zatrzymała się na etapie wysłuchań. Reaktywowano ją już raz w tym roku – w czerwcu, by przeprowadzić czwarte wysłuchanie, które dotyczyło właśnie m.in. wniosku premiera do TK w sprawie prymatu prawa UE. Artykuł 7 przewiduje dotkliwe sankcje łącznie z możliwością odebrania prawa głosu krajowi członkowskiemu, ale do tego potrzebna jest jednomyślność. Możliwe jest jednak głosowanie pośrednie – nad stwierdzeniem wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez państwo członkowskie wartości wymienionych w art. 2. Takie rozstrzygnięcie zapada głosami czterech piątych państw członkowskich.
Co będzie z KPO? Rozmów na temat polskiego dokumentu nie przerwano, ale nieformalnym terminem na wynegocjowanie dokumentu pozostaje połowa listopada, potem Polsce może przepaść zaliczka w wysokości 4,7 mld euro z wnioskowanej przez polski rząd sumy 36 mld euro. Warunkiem uzyskania zgody – jak mówiła wczoraj przewodnicząca KE Ursula von der Leyen – pozostaje przywrócenie niezawisłości sędziów. A to ma oznaczać likwidację Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym. Jak już pisaliśmy, polski rząd oczekuje, że Bruksela najpierw uwolni KPO, a dopiero potem pojawi się projekt ustawy. Źródło w Brukseli podkreśla, że od początku taki był zakładany scenariusz. – Najpierw zapisujemy w KPO konkretne zobowiązania polskiego rządu, jeśli chodzi o Izbę Dyscyplinarną, potem jest zgoda na plan, a następnie rząd realizuje reformy zgodne z oczekiwaniami KE – mówi. Bruksela ma jednak stawiać zaporowe warunki z punktu widzenia polskiego rządu, chce m.in. przywrócenia do pracy sędziów, którym odebrano już immunitet. Morawiecki jednak powtórzył zobowiązanie, że ID zostanie zlikwidowana.
KE również może mieć trudności z wytłumaczeniem, dlaczego daje zielone światło na miliardy dla Polski, zwłaszcza po wczorajszej debacie w PE, która podgrzała nastroje. Jeden z komentatorów, profesor prawa na uczelni biznesowej HEC w Paryżu Alberto Alemanno nazywa je „buntem” polskiego premiera wobec UE. – To nie tylko nie ma precedensu, jeśli chodzi o ton i treść, lecz także w bardzo negatywny sposób wpłynie na polskie interesy narodowe – prognozuje. – Swoim przemówieniem w Parlamencie Europejskim polski premier zmusił inne państwa członkowskie do tego, by uzmysłowiły sobie, dlaczego Polska, pod przywództwem PiS, nie należy już do Unii – podkreślił Alemanno. A to właśnie państwa członkowskie w jego ocenie są największym hamulcem, jeśli chodzi o bardziej stanowcze działania wobec Polski. Na wystąpienie premiera także ostro zareagowała von der Leyen, uznawana za cichą stronniczkę Morawieckiego w Brukseli.
Szef polskiego rządu rozpoczął przemówienie od wrzucenia kamienia do holenderskiego ogródka, wskazując na nierozwiązany w UE problem rajów podatkowych. Oskarżył UE o szantaż finansowy, używanie języka gróźb, a także o faworyzowanie „starych” państw członkowskich kosztem „nowych”. Osią przemówienia premiera, gromko oklaskiwanego przez część europosłów, stał się zarzut o bezprawne rozszerzanie uprawnień europejskich organów, także TSUE. Tymczasem „panami traktatów” – jak mówił, nawiązując do wyroku niemieckiego TK – są państwa, które określiły zakres uprawnień instytucji UE. Zadeklarował jednak, że jest otwarty na dialog, zaproponował, by w TSUE została powołana izba składająca się z sędziów wskazywanych przez sądy konstytucyjne krajów członkowskich. Morawiecki cytował wyroki innych trybunałów i w tym kontekście przekonywał, że polskie orzeczenie nie jest nowością. Zanim jednak ten argument padł, odparła go von der Leyen. – Po raz pierwszy w historii sąd państwa członkowskiego stwierdza, że traktaty UE są niezgodne z konstytucją krajową – mówiła. Temperatura sporu w PE podskoczyła na sam koniec debaty. Kiedy w końcowych uwagach polski premier podniósł sprawę budowy przez Niemcy Nord Streamu 2, z sali posypały się komentarze w stronę von der Leyen, która zabierała głos po Morawieckim. – Dzięki Nord Stream 2 wasze argumenty nie stają się lepsze, uciekacie tylko od debaty – mówiła Niemka, wywołując z kolei oklaski w drugiej stronie sali. ©℗