Potrzeba więcej osób do pracy na granicy, co przyspieszyłoby proces identyfikacji ludzi – czas ma znaczenie w sensie humanitarnym – mówi dr Magdalena El Ghamari

fot. materiały prasowe
dr Magdalena El Ghamari, kierowniczka Pracowni Bezpieczeństwa Kulturowego Collegium Civitas, ekspertka ds. terroryzmu, prowadzenia działań w odmiennym środowisku kulturowym i religijnym
Stan wyjątkowy obowiązuje od 2 września. Teraz ma być przedłużony o kolejne 60 dni. To dobra decyzja?
Można podać kilka przykładów, dla których powinien dalej obowiązywać w kontekście bezpieczeństwa. Choćby po to, by nie przeszkadzać ludziom, którzy tam pracują, i by nie dopuszczać tych, którzy sieją zamęt. Z drugiej strony, przyjmując perspektywę obrońców praw człowieka, jest to dla nich wyraźny sygnał, by się nie wtrącali. Zważenie tych wartości jest trudne. Pokazuje to nie tylko obecna sytuacja, ale też historia innych światowych konfliktów. Nie można mieć obu zapewnionych w stu procentach. Dlatego kluczowa jest informacja. Brakuje danych, które byłyby regularnie odświeżane. Migawki robione przez przypadkowe osoby czy komunikaty MSWiA i SG nie spełniają tych kryteriów. Co ważne, został pominięty Frontex jako instytucja, której jednym z zadań jest zbieranie informacji. Tak, jak robi to w państwach bałtyckich. Na stronie Frontexu jest mapa migracyjna, która pokazuje przepływ ludzi.
Wyciągnęliśmy wnioski z tego, co się dzieje u naszych sąsiadów, m.in. na granicy litewsko-białoruskiej?
W pewnym sensie to zrobiliśmy, bo Straż Graniczna została doposażona w sprzęt, funkcjonariusze przeszli i w dalszym ciągu przechodzą szkolenia, by lepiej zdawać sobie sprawę ze specyfiki migracji, różnic kulturowych, religijnych. Mogę też porównać to, co dzieje się w krajach bałtyckich, i wydarzenia z 2015 r., kiedy przebywałam na południu Europy i miałam okazję być świadkiem wydarzeń zarówno na zewnętrznych granicach UE, jak i w krajach bałkańskich, w Serbii, Kosowie, Czarnogórze, Macedonii lub Albanii. Widziałam wówczas chaos oraz brak umiejętnego zarządzania kryzysem migracyjnym. W tym kontekście nie możemy porównywać granicy polsko-białoruskiej i sposobów, w jakie działają nasi funkcjonariusze, do tamtych miejsc.
Ale mamy też doniesienia o kobietach z dziećmi, które straż wywozi z powrotem do granicy.
Ja też emocjonalnie podchodzę do tych skrawków informacji, nagrań, które do nas docierają. Pochodzę z Libii, rejonu kryzysu, który od ponad dekady zmaga się z terroryzmem, wojną domową oraz migracją. Dlatego też uważam, że wymiar emocjonalny rozumienia konfliktu jest nam potrzebny, ale sprowadzenie dyskusji wyłącznie do poziomu emocji powoduje, że zapominamy o kluczowych faktach. Tak, życie człowieka jest najważniejsze. Tak, należy pomóc. Ale trzeba też zrozumieć podejście formacji, której zadaniem jest ochrona granic, ludzi, którzy wykonują polecenia swoich przełożonych. Na kogo bowiem spadnie odpowiedzialność za wpuszczenie osób z przeszłością kryminalną, przestępców lub tych, którzy niosą ze sobą zagrożenie o charakterze terrorystycznym? Kogo jako społeczeństwo obwinimy i jak wówczas będzie wyglądać debata społeczna?
Mówi pani: należy pomóc. Tylko czy ta pomoc jest udzielana?
Patrząc na kraj pochodzenia ludzi, którzy dziś tkwią przy naszej granicy, są to głównie Irakijczycy, Afgańczycy i Kongijczycy, dalej Rosjanie czy Syryjczycy. Problem w tym, że nie każda z tych osób spełnia kryterium definicji prawnej klasyfikowanej jako uchodźca, jeśli przybywa na naszą granicę na podstawie wydanej wizy turystycznej. Odmowy wjazdu cudzoziemcom na granicy zewnętrznej UE w I półroczu 2021 r. ‒ według obywatelstw i głównych przyczyn ‒ pokazują, że są to obywatele Ukrainy, Mołdawii, Gruzji i Białorusi. Cudzoziemcy, którzy złożyli wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej, które zostały przyjęte przez organy Straży Granicznej, pochodzą z Białorusi, Rosji, Afganistanu, Ukrainy czy Turcji. Inną przyczyną odmowy wjazdu jest brak odpowiedniej dokumentacji uzasadniającej cel pobytu albo fakt, że ktoś pochodzi z prowincji kraju, która nie jest objęta konfliktem. Tak jest np. w przypadku Konga lub Iraku. SIS, czyli System Informacyjny Schengen, pokazuje, że cudzoziemiec próbował już kilka razy przekroczyć granicę w różnych krajach i nie był przepuszczany. Próbował w Grecji, Bułgarii, we Włoszech. Nie może oczekiwać, że uda mu się w Polsce. Takim osobom nie należy się udzielenie statusu uchodźcy, tak stanowi prawo.
Znaczna część osób, które znalazły się na terytorium RP, może posiadać kryminalną przeszłość. Dwie trzecie z badanych osób zostały zakwalifikowane do głębokiej weryfikacji z uwagi na informacje świadczące o zagrożeniu dla bezpieczeństwa RP – przekonywał minister koordynator służb specjalnych.
I to jest ciekawe, w sensie skali zagrożenia, o której mówi ministerstwo. Bo to oznacza, że albo z tych ludzi celowo robi się kryminalistów, albo celowo są wybierani ludzie z historią kryminalną. Taki sygnał jest alarmujący i wysoce niebezpieczny. Nie tylko podbija emocje społeczne, spłycając problem do faktu zagrożenia np. terrorystycznego, ale i niweluje debatę o tym, jakie są powody takiego działania i motywy migrantów. To także może być sposób na uzasadnienie podejmowanych na szczytach władzy decyzji. Osobne pytania brzmią, jak długo nasze służby infiltrowały i zbierały dane? Czy są one wiarygodne? Skąd pochodzą pozyskane materiały? Tego najpewniej się nie dowiemy.
Usłyszeliśmy natomiast, że jeden z migrantów, który z Dubaju przez Moskwę przybył na Białoruś, a następnie przekroczył nielegalnie polską granicę, posiadał przy sobie zdjęcia przedstawiające dekapitację. Kolejny miał kontakt z osobą powiązaną z Państwem Islamskim.
Dlatego zastanawiam się, jaki jest cel podbijania poczucia zagrożenia. Myślę, że u wielu naszych obywateli, gdyby przejrzeć zawartość ich telefonów, odwiedzane portale, natknęlibyśmy się na problematyczne treści. Powtórzę: gra emocjami jest niebezpieczna. To ona sprowadziła na Polskę lęk przed relokowaniem uchodźców. W 2014 r. mówiliśmy, że to nie nasz problem. Teraz już jest, ale lęk pozostał. Lęk, który nie jest konstruktywny i nie pomoże nam w wiarygodnej ocenie sytuacji.
Pochodząc z regionu konfliktu, wiem, że ci, którzy trafiają do Europy, zapłacili za to naprawdę duże pieniądze. Wiele osób zostało bezczelnie wykorzystanych przez grupy przestępcze, a także służby poszczególnych państw. Są ludzie, którzy zbliżając się dziś do naszej wschodniej granicy, szukają… taksówki. Nie zdają sobie sprawy z tego, że czeka ich kontrola graniczna. Byli mamieni tym, że wykupili wizę turystyczną i mają zapewniony przejazd do UE. I to jest zaczątek naprawdę gigantycznego problemu. Widzimy dziś zwiększoną liczbę lotów z Bagdadu czy Turcji do Mińska, który z kolei zapowiada kolejne zniesienie wiz. Już nie ma ich dla RPA, Jordanii, Pakistanu (do którego w ostatnich tygodniach przeszło prawie 2 mln afgańskich uchodźców), a jeśli dołączą do tego kolejne kraje, to będziemy mieli Morze Śródziemne na wschodniej granicy. Temperatury spadają. Ludzie nie znają terenu, rodzina z dziećmi na rękach wchodzi na bagna. Dopiero jak lód stopnieje, okaże się, ile zwłok tam znajdziemy. W tym sensie, może to zabrzmi okrutnie, czasem mury czy zasieki ratują życie.
Chce pani powiedzieć, że zasieki na naszej granicy mają takie zadanie?
To jedna z funkcji. I bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, tak niestety jest. Dlatego rozmowa ukierunkowana tylko na wymiar symboliczny i humanitarny to wyrywkowy obraz sytuacji. Równolegle widzę, sterowaną ze Wschodu, próbę skłócenia nas i wytworzenia nowej fali niechęci do służb mundurowych. To prowadzi do destabilizacji całego państwa, czyli de facto jego osłabienia. Tymczasem na arabskojęzycznych portalach przybywa doniesień o tym, jak to Irakijczycy po białoruskiej stronie dostają medykamenty, m.in. na rozgrzanie się, po których niektórzy umierają.
Czy wiadomo, ile osób na granicy zginęło po naszej, a ile po białoruskiej stronie?
Mieliśmy przypadek mężczyzny, o którego śmierci białoruskie służby informowały jeszcze kiedy żył. Dopiero kilka godzin później go znaleziono. Nie mamy danych o ofiarach. Pewne jest to, że w Mińsku jest dziś ok. 15 tys. Irakijczyków, którzy dostali wizy. Do nich też już dociera, co się dzieje, co jednak nie zmienia ich decyzji, by iść dalej.
To co robić?
Potrzeba więcej ludzi do pracy na granicy, co przyspieszyłoby proces identyfikacji osób – czas ma znaczenie w sensie humanitarnym. I samych ośrodków, do których cudzoziemcy mogliby trafiać. Do tego warto rozważyć dopuszczenie w pobliże cudzoziemców prawnika oraz przedstawicieli organizacji broniących praw człowieka i mediów. Informacje pozyskane przez takie akredytowane zespoły przy funkcjonariuszach nie zakłócałyby ich pracy, wspólnie ustalono by metody działania i obserwacji z zachowaniem prawa i wzajemnego szacunku. Pomogłoby to zweryfikować, czy z naszej strony gra toczy się fair. Ponadto konieczne jest zaopatrzenie ludzi koczujących na granicy w podstawowe produkty spożywcze i higieniczne. A także zorganizowanie kampanii informacyjnej skierowanej do krajów, z których ludzie przybywają. W ich ojczystych językach. Muszą wiedzieć, co się dzieje. Bo na razie wiedzę czerpią od przemytników oraz innych niezweryfikowanych źródeł. ©℗
Rozmawiała: Paulina Nowosielska