W przypadku Polskiego Ładu mówimy o zyskach rzędu 50-100 zł miesięcznie. Natomiast straty u tych osób, które będą musiały dopłacić, wynoszą od 1,2 tys. zł miesięcznie w górę. Tak więc dysproporcja zysków i strat jest bardzo duża - przekonuje Anna Kornecka, zdymisjonowana wiceminister rozwoju, która teraz wróciła jako pełnomocnik Jarosława Gowina ds. inwestycji i Zielonego Ładu.

Po pani dymisji Porozumienie jednoznacznie oświadczyło, że nie poprze zmian podatkowych bez uwzględnienia jego postulatów. Od tego – jak zadeklarował Jarosław Gowin – uzależniona jest dalsza obecność w Zjednoczonej Prawicy. Wcześniej to Pani ostro zaatakowała Polski Ład. To była jakaś taktyka na złego i dobrego glinę, ustalona z premierem Gowinem?

Odwołanie mnie z funkcji wiceministra i reakcja PiS świadczy o tym, że moje wypowiedzi były merytoryczne, a nie polityczne. Swoje argumenty oparłam o analizy wybitnych specjalistów, takich jak prof. Konrad Raczkowski, były wiceminister finansów za pierwszych rządów PiS czy prof. Adam Mariański. Obaj panowie to niekwestionowane autorytety w dziedzinie podatków. Wbrew temu, co się mówi, nie jest tak, że zaakceptowaliśmy bezkrytycznie Polski Ład. Na konferencji inaugurującej projekt, Jarosław Gowin od razu zapowiedział – że wsród świetnych podatkowych propozycji, jak np. 30 tys. zł kwoty wolnej od podatku, o które Porozumienie zabiegało, czy przesunięcie pierwszego progu podatkowego do 120 tys. zł - ważne miejsce zajmie tzw. ulga dla klasy średniej. Brakuje dziś też dyskusji, skąd pozyskać te dodatkowe środki, np. na system opieki zdrowotnej. Mamy kryzys, w trakcie i po pandemii powinniśmy dać przedsiębiorcom drugi oddech, szukać środków w uszczuplaniu wydatków publicznych, aniżeli w kieszeniach Polaków.

Zaraz po dymisji została pani pełnomocnikiem Jarosława Gowina. To zamierzona prowokacja w stosunku do PiS?

Nie, to tylko funkcja, która ma pozwolić mi dopilnować projektów, które prowadziłam w Ministerstwie Rozwoju. To przede wszystkim ustawa reformująca system planowania przestrzennego, ale też dalsza cyfryzacja procesu budowlanego, domy do 70 mkw. bez formalności, bon mieszkaniowy, kooperatywy mieszkaniowe czy wreszcie liberalizacja tzw. ustawy odległościowej. Tak więc najpewniej jak wszystko uporządkuję, moja dalsza obecność w resorcie rozwoju nie będzie konieczna.

I tak będzie pani na cenzurowanym w PiS.

Nie spodziewam się jednak blokowania tak ważnych i korzystnych dla Polaków projektów. Zwłaszcza, że wszystkie są częścią Polskiego Ładu. Byłoby kuriozalnie, gdyby PiS oprotestował Polski Ład.

Lepiej zarabiała pani jako wiceminister czy teraz jako pełnomocnik?

Na razie doszło tylko do powołania mnie na funkcję, nie wiąże się z tym żadne wynagrodzenie.

Czyli podjęła się pani dość wymagającego zadania, nie wiedząc nawet, czy i jak zostanie wynagrodzona?

Jak już mówiłam, to powołanie na funkcję, nie zatrudnienie.

Ale chyba będzie pani oczekiwać jakiejś gratyfikacji za wykonaną pracę?

Mam zadanie, wykonam je i wówczas podejmę decyzję co do mojej dalszej pracy. Na razie jest na to za wcześnie.

Serwis Salon24 podał, że pani mąż świadczył usługi radcy prawnego dla Polskiej Organizacji Turystycznej, nadzorowanej przez resort, w którym pani pracuje. To nie jest konflikt interesów?

Zarzuty są bezzasadne, bo mówimy o umowie zawartej w czasie, kiedy i ja, i Jarosław Gowin byliśmy poza rządem. Traktuję to jako próbę znalezienia elementów ciążących na moim życiorysie, by zaszkodzić mojemu wizerunkowi.

Wracając do Polskiego Ładu. Rząd podaje, że na reformie skorzysta 18 mln Polaków, w tym wszyscy zarabiający do średniej krajowej, a dla 24 mln osób reforma będzie korzystna lub obojętna. Z kolei wskutek przesunięcia progu podatkowego więcej osób zapłaci podatek według stawki 17 proc., a według wyższej 32-proc. stawki nawet o połowę mniej osób niż dotychczas. Pani twierdzi, że to nieprawda. To jakie są pani wyliczenia?

Uznajemy, że dane podawane przez MF są prawdziwe, tyle że diabeł tkwi w szczegółach. W przypadku Polskiego Ładu mówimy o zyskach rzędu 50-100 zł miesięcznie. Natomiast straty u tych osób, które będą musiały dopłacić - a ich jest sporo, bo to nie są tylko przedsiębiorcy, ale pracownicy zarabiający po kilka i kilkanaście tysięcy złotych - wynoszą od 1,2 tys. zł miesięcznie w górę. Tak więc dysproporcja zysków i strat jest bardzo duża. Zwiększone koszty działalności przełożą się na podniesienie cen i ogólną drożyznę. I w konsekwencji ci, którzy zyskają na Polskim Ładzie te 50-100 zł miesięcznie, o tyle więcej będą musieli zapłacić za różne usługi. Jeśli mamy fryzjerkę, która zarabiając jedynie 3 tys. zł już będzie stratna na Polskim Ładzie, to ona nie zażąda już 50 zł za strzyżenie, lecz 70 zł. I taki mechanizm będzie powszechny. I wówczas emeryt, rencista czy osoba zarabiająca np. minimalną pensję będą musieli zapłacić 10-20 proc. więcej za te usługi. My możemy oczywiście nie robić nic, poczekać aż podatkowy Polski Ład wejdzie w życie, zobaczyć, jakie są efekty i wtedy powiedzieć “a nie mówiliśmy?”. Tyle że od rządzących oczekuje się jednak odpowiedzialności. Być może za krótko jestem w polityce, jestem widocznie bardziej bezkompromisowa, gdy widzę, że są forsowane jakieś rozwiązania, które zdaniem wielu ekspertów czy nawet związków zawodowych zmierzają w bardzo złym kierunku. Tak naprawdę nikt, poza PiS, tych rozwiązań dziś nie broni.

A nie jest tak, że w dyskusji największą wrzawę podnoszą ci, którzy stracą na Polskim Ładzie, czyli np. osoby na JDG, a którzy są jednak w mniejszości, natomiast mamy milczącą większość, dla której reforma będzie korzystna lub neutralna? Rząd mówi o chęci przycięcia przywilejów dla osób na działalności i wprowadzenia sprawiedliwego systemu opłacania składek. Często przy tym posługuje się przykładem zarobków na poziomie 15 tys. zł miesięcznie - osoba na umowie o pracę ma o połowę wyższy klin niż ta na podatku liniowym. Teraz ta różnica, wynosząca 19 pkt. proc., zmniejszy się o 6 pkt. proc.

To jest bardzo dobry przykład. Osoba zatrudniona na umowie o pracę rzeczywiście płaci wyższą składkę niż liniowcy i całe JDG, którzy płacą zryczałtowaną składkę. Warto jednak zauważyć, że osoba na umowie o pracę otrzymuje opiekę od państwa jeśli chodzi o kwestie chorobowe, wypadkowe, czy macierzyńskie zupełnie inną niż przedsiębiorca na podatku liniowym. Ja sama byłam liniowcem jako przedsiębiorca – gdy urodziłam dziecko, dostawałam zasiłek w wysokości 1,2 tys. zł, w stosunku do moich dużo wyższych zarobków. Wiele mówi się o elementarnej sprawiedliwości - ja to rozumiem jako karę za to, że zarobiliśmy więcej. Czyli im więcej zarabiamy, tym więcej płacimy, ale nie dostajemy nic w zamian. Dlatego tak ważny jest postulat 30 tys. kwoty wolnej też dla liniowców.

„Im więcej zarabiamy, tym więcej płacimy”. To nie jest sprawiedliwe podejście?

Załóżmy, że mamy przedsiębiorcę zarabiającego 30 tys. zł miesięcznie. On zapłaci ok. 3 tys. zł składki miesięcznie. Rocznie to będzie ok. 35 tys. zł.

I dlatego macie swój pomysł na składkę.

Przede wszystkim postulujemy rozłożenie w czasie tych zmian. Czyli jeśli nawet chcemy zwiększyć udział tej składki, to nie od razu do pełnych 9 proc., tylko zwiększać po 1-2 proc. z każdym rokiem, co pozwoli się przedsiębiorcom lepiej do tego przygotować. Proponujemy też górny pułap naliczania składki, bo płacenie składki np. na poziomie 30-40 tys. zł rocznie jest czymś nieakceptowalnym i społecznie niesprawiedliwym. Sprzeciwiamy się też składce liczonej proporcjonalnie od dochodu dla przedsiębiorców.

W rozmowach z PiS proponujecie też ryczałtową składkę, zamiast ustalenia jej na poziomie 1/3 stawki podatku zryczałtowanego, jak chce MF. Do tego chcecie wprowadzenia kwoty wolnej dla liniowców, podniesienia udziałów procentowych samorządów w PIT i CIT.

Zaproponowaliśmy ryczałtową składkę na poziomie 9 proc. od kwoty przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. Finanse w samorządach to kolejny ważny temat. MF mówi prawdę podając, że samorządy z roku na rok mają coraz większe wpływy z podatków PIT i CIT. Tyle że trzeba mieć na względzie, że samorządy coraz więcej inwestują. A niestety każda inwestycja po jej zrealizowaniu staje się wydatkiem bieżącym, bo trzeba ją utrzymać i zatrudnia się dodatkowy personel. Jeśli uznajemy, że dzisiejsza sytuacja finansowa samorządów jest stabilna, to dlaczego chcemy ją teraz, w trakcie pandemii, zdestabilizować? Musimy wypracować odpowiednią formę rekompensaty.

Tylko czy wy policzyliście, ile będą kosztować wasze propozycje? Samo podniesienie udziałów samorządów w PIT z 50 do 60 proc. to dla budżetu koszt rzędu 10-11 mld zł.

Za każdym razem to liczymy, inaczej byśmy tego nie postulowali. Większy udział samorządów w PIT i CIT to wyjście naprzeciw oczekiwaniom rekompensaty. Cała dyskusja ma służyć jednej, nadrzędnej wartości. Jeśli wprowadzamy głębokie zmiany podatkowe, musi to być poprzedzone szerokimi konsultacjami i wypracowaniem rozwiązań, co do których będzie ogólnospołeczna akceptacja. Nie można postępować tak, że 15 maja br. ogłasza się bez konsultacji tak rewolucyjne zmiany, publikuje się je dopiero na przełomie lipca i sierpnia i daje dwa tygodnie - jak to pierwotnie założono - na ustosunkowanie się do tego. Nic dziwnego, że rozpętała się burza. W tak trudnym czasie musimy skupić się na wykorzystaniu potencjału naszej gospodarki, która przegrupowuje się przy wychodzeniu z kryzysu. Polscy przedsiębiorcy są konkurencyjni dzięki niskim kosztom. Jeśli te koszty z dnia na dzień wzrosną im o 50 proc., to oni utracą tę atrakcyjność na rynkach europejskich i światowych, a my wszyscy - historyczną szansę ekspansji gospodarczej.

rozmawiał Tomasz Żółciak