Polski Ład nie został zbyt ciepło przyjęty przez Polaków. Wbrew nadziejom PiS raczej nie będzie gamechangerem, który zapewni mu trzecią kadencję w cuglach. O ile rozwiązania socjalne zawarte w Polskim Ładzie nie wywołały dużych emocji, o tyle reforma podatkowa rozgrzała debatę publiczną. Propozycję nieco większej progresji wielu odczytało jako podniesienie podatków dla większości społeczeństwa. Wzrost kwoty wolnej do 30 tys. zł nie przebił się tak jak likwidacja odliczania składki zdrowotnej. Według badania United Surveys przeprowadzonego dla DGP i RMF FM niemal 55 proc. respondentów uważa, że na zmianach podatkowych straci. Tylko 36 proc. pytanych odpowiedziała, że na Polskim Ładzie raczej lub zdecydowanie zyska.

To zdumiewające wyniki, zważywszy, że program faktycznie zakłada niemały spadek obciążeń. Z analizy Centrum Analiz Ekonomicznych wynika, że na nowych rozwiązaniach skorzysta 10,9 mln gospodarstw domowych, czyli 79 proc. wszystkich. Stracą jedynie te zaliczające się do górnych 10 proc. pod względem dochodów. W sumie 400 tys. najbogatszym gospodarstwom domowym ubędzie ponad 250 zł miesięcznie.
Jeśli na Polskim Ładzie zyskają cztery gospodarstwa domowe na pięć, a mimo to ponad połowa osób jest przekonana, że ich portfele ucierpią, to możemy mówić o klęsce narracyjnej rządzących. Jej skalą wydaje się zdumiony nawet sam Jarosław Kaczyński, co wyraził podczas niedawnej konwencji PiS. Ale gdy się dobrze zastanowić, to nie powinno być zaskoczenia. Sprzeciw mniej zarabiających wobec podwyższania podatków lepiej uposażonym to zjawisko dobrze u nas zakorzenione. Zresztą – nie tylko u nas.
Na razie jest ściernisko
Jedną z przyczyn niezgody niezamożnych na wyższe opodatkowywanie bogatszych jest to, że ludzie zdecydowanie przeceniają szanse na awans społeczny i materialny. Zwiększanie obciążeń dla najlepiej zarabiających postrzegają jako cios w siebie samych – tyle że siebie z przyszłości, gdy są już zamożni. To efekt jednego z błędów poznawczych, który Daniel Kahneman nazwał błędem dostępności umysłowej. Opisał go na podstawie społecznej percepcji przyczyn zgonów. W mediach mówi się głównie o wypadkach, morderstwach i innych niespodziewanych tragediach, co powoduje mylne przekonanie, że to one w największym stopniu odpowiadają za śmiertelność. Tymczasem zgon w wyniku choroby jest 18 razy bardziej prawdopodobny od śmierci na skutek wypadku. „Jednak respondenci uznali je za równie prawdopodobne” – pisze Kahneman, cytując wyniki badania.
Media równie chętnie opisują spektakularne sukcesy jednostek. W przeciwieństwie do Steve’a Jobsa i Billa Gatesa milionami społecznych przegranych nikt specjalnie się nie zajmuje. W 2015 r. Michael W. Kraus i Jacinth J.X. Tan, psychologowie z Uniwersytetu Illinois, opublikowali badanie, w którym ankietowani Amerykanie prawie czterokrotnie przeszacowywali zwiększenie liczby przepracowanych godzin dla miejsca w strukturze społecznej, a dwukrotnie – wpływ edukacji na możliwości awansu. Ośmiokrotnie z kolei zawyżali odsetek studentów pochodzących z dolnych 20 proc. społeczeństwa.
Z kolei George Cunningham z Texas A&M University przyjrzał się temu, jak aspiracje mają się do rzeczywistości w sporcie zawodowym. Okazało się, że dwie trzecie czarnych sportowców w wieku 13–18 lat jest przekonanych, że w przyszłości będzie kontynuować obraną ścieżkę. Tymczasem zawodowymi graczami zostaje trzech na 10 chłopców uprawiających sport w szkole średniej i zaledwie jedna na 5 tys. dziewczynek. Ludzie są przekonani, że skoro brak jest formalnych barier na wejściu, to mają wszystko w swoich rękach. A skoro wkrótce sami się dorobią, to niechętnie patrzą na podwyżki podatków dla zarabiających najwięcej.
W średnich, czyli we mnie
Przekonanie większości Polaków, że stracą na Polskim Ładzie już teraz – choć wszystkie wyliczenia mówią co innego – łączy się też z pewną specyfiką naszego społeczeństwa: niemal wszyscy uznają się u nas za średniaków. Co zresztą też jest efektem błędu dostępności umysłowej – zwykle jesteśmy otoczeni ludźmi o podobnym statusie materialnym, więc wyciągamy z tego wniosek, że pod względem dochodów jesteśmy przeciętni. Słabo zarabiający przeceniają więc zasobność swojego portfela, a dobrze zarabiający – zaniżają. Widać to doskonale w badaniu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Klasa średnia w Polsce”. Aż 85 proc. przedstawicieli ekonomicznej klasy niższej (tj. określonej poziomem zarobków) zbyt wysoko oceniła swoją pozycję w strukturze społecznej. Odwrotnie – niemal 90 proc. ekonomicznej klasy wyższej. W ekonomicznej klasie średniej połowa pytanych oceniła swoją pozycję zbyt nisko, a prawie jedna trzecia zbyt wysoko.
W kształtowaniu mentalności antypodatkowej dużą rolę odgrywają media głównego nurtu, które odmalowują obraz rzeczywistości z perspektywy wyższej klasy średniej lub po prostu wyższej. Dobrym przykładem jest tekst z portalu Gazeta.pl zatytułowany „Podatek solidarnościowy uderzy w klasę średnią”, w którym autor dowodzi, że danina solidarnościowa, obciążająca 4-proc. podatkiem dochody powyżej miliona złotych rocznie, to cios w średniaków. Dlaczego? Dlatego, że „w ponad 70 proc. obejmie przedsiębiorców”. No tak, w Polsce najbogatsi w większości są na samozatrudnieniu, więc formalnie są przedsiębiorcami. Co nie zmienia faktu, że są najzamożniejsi. Podobnie bywają przedstawiane zmiany podatkowe Polskiego Ładu. W Faktach TVN określono je wręcz jako „wzrost podatków dla milionów obywateli”. W „Gazecie Wyborczej” Piotr Mączyński w tekście „Polski Ład, czyli nokautujący cios w klasę średnią?” przekonuje, że po zmianach najbardziej będzie się opłacało „nie robić nic”. W ten sposób niemal każdą progresywną reformę podatkową można przedstawić jako cios w interesy większości.
Niewidzialne państwo
W niezwykle interesującym artykule „Why We Hate Taxes, and Why Some People Want Us To” ekonomiści Syon Bhanot i Reed Orchinik podają jeszcze jeden powód ogólnej niechęci do podwyższania podatków: większość ludzi na co dzień nie dostrzega pozytywnych efektów działania państwa, nawet jeśli faktycznie z nich korzysta. Autorzy przywołują jedno z badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Cornella, w którym 57 proc. ankietowanych stwierdziło, że nigdy nie korzystało z programów rządowych. Po bardziej szczegółowych pytaniach okazało się jednak, że aż 94 proc. z nich to byli lub obecni beneficjenci któregoś z rządowych programów. Według Bhanota i Orchinika ten rozdźwięk między deklaracjami a faktami jest efektem m.in. specyficznego charakteru działalności państwa, które w dużej mierze polega na „zapobieganiu złym rzeczom”. „Weźmy jako przykład bezpieczeństwo żywności, walkę z terroryzmem, inwestowanie w systemy wykrywania klęsk żywiołowych czy zapobieganie kolizjom samolotów – to rzeczy, które zauważasz tylko wtedy, gdy coś idzie nie tak. Udane wysiłki rządu w tych dziedzinach są właściwie niewidoczne” – piszą autorzy.
Czy to wszystko oznacza, że wprowadzenie progresji podatkowej jest niemożliwe? Niekoniecznie. Rok temu trzej ekonomiści: Felix Bierbrauer, Pierre Boyer i Andreas Peichl na łamach Vox.eu skonstatowali, że progresywne reformy podatkowe cieszą się poparciem większości wtedy, gdy korzystają na nich głównie osoby o dochodach w okolicach mediany płac. Zarabiającym znacznie poniżej mediany powinno się zaoferować drastycznie niższe obciążenia, a wyraźny wzrost obciążeń powinien dotyczyć tylko najlepiej zarabiających.
Polski Ład nie spełnia tych założeń. Przewiduje on, że zarabiający medianę (ok. 4756 zł) zyskają 63 zł miesięcznie, a więc ich pensja netto wzrośnie tylko o 2 proc. Wyraźną – choć nieprzesadną – podwyżkę, ponad 150 zł miesięcznie, odczują jedynie zarabiający mniej niż 3,5 tys. zł (od przyszłego roku pensja minimalna wyniesie 3 tys.). Wśród samozatrudnionych nieco stracą ci z dochodem powyżej 5 tys. zł miesięcznie, bo nie będzie ich dotyczyć specjalna ulga dla klasy średniej. Nie będą to duże kwoty, a samozatrudnieni stanowią zdecydowaną mniejszość pracujących. Ale wystarczy, by podważać sens całej reformy.
Inaczej mówiąc, Polski Ład jest zbyt mało progresywny. Gdyby średniacy zyskiwali na nim znacznie więcej, nawet za cenę dużo wyższych obciążeń elity najbogatszych, przeciwnikom reformy trudniej byłoby forsować narrację wypaczającą jej sens. Niestety, rząd robił wszystko, by za bardzo w tych faktycznie najzamożniejszych nie uderzyć: zostawił im liniowy PIT i ryczałtowe składki na ubezpieczenie społeczne. Na realne dopieszczenie medianowych pracowników i samozatrudnionych zabrakło pomysłu. No i teraz zbiera tego owoce. ©℗