W debacie publicznej od czasu do czasu padają porównania Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego. W ostatnim okresie bezpośrednio lub pośrednio (poprzez odwołania do komunizmu czy PRL) używali ich m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Viktor Orbán i estoński minister finansów Martin Helme.

Porównań między Brukselą a Moskwą w przeszłości używali także francuska polityczka Marine Le Pen, eksszef MSZ Wielkiej Brytanii Jeremy Hunt i orędownik brexitu Nigel Farage. W kontekście upadku imperiów takiego porównania niedawno użył także miliarder George Soros. Wszystkich zaś przelicytował minister edukacji Przemysław Czarnek, według którego Unia dzisiaj to „cywilizacja śmierci”.
Tym, co łączy większość tych przekazów, jest specyficzne postrzeganie UE. Politycy ci często zarzucają Unii oligarchiczny charakter rządów, jednorodną lewicową lub lewicującą tożsamość, dekadencję i tendencję do narzucania woli państwom członkowskim wbrew ich tożsamości narodowej. Według tej perspektywy nacjonaliści to dla UE wrogowie, federalizm jest tajnym celem, a wymuszenie – sposobem działania. Nic bardziej mylnego. Jedyny element, z którym można się zgodzić, to kontynentalna skala oddziaływania. UE jest podmiotem relacji światowych na równych prawach z USA i Chinami. W czasie zimnej wojny ZSRR miał podobny status. Ale na tym podobieństwa się kończą.
Po pierwsze, UE to jedyna ponadnarodowa demokracja liberalna na świecie. W wyborach europejskich w 2019 r. zagłosowały 202 mln ludzi, a w prezydenckich w USA – 161 mln. ZSRR był jednopartyjnym systemem opartym na „sowietach”, czyli radach robotniczych, chłopskich i żołnierskich. Po drugie, dyktat UE to iluzja. Unia działa na zasadzie ścierania się interesów. Trwa to latami. Średni czas przyjęcia nowego prawa w UE wynosi 18 miesięcy. Raz wypracowany kompromis jest za to solidny jak skała i trudno go skruszyć.
W ramach Unii wszyscy są równi, ale nie wszystkie interesy są równie ważne. Wypracowanie jednego interesu europejskiego musi trwać. A gdy już uda się wypracować kompromis, za wspólnym stanowiskiem murem stoi 27 państw. Aby skutecznie podjąć negocjacje, trzeba nauczyć się grać symultanicznie na wielu fortepianach. Trudności z tym mają i Stany Zjednoczone, i Rosja, i Wielka Brytania, i Chiny. Co nie znaczy, że światowe potęgi odpuszczają. Uczą się żmudnej gry europejskiej. Szczególnie mocno doświadcza tego Wielka Brytania, kiedyś członek UE, który doskonale wie, jak działa Unia, a za partnera ma jedno stanowisko unijne, a nie 27 narodowych.
Po trzecie, państwa członkowskie są podmiotami Unii, a nie przedmiotem jej polityki. Interesy wszystkich państw są poprzez UE zwielokrotnione. To efekt skali. Mały Cypr steruje polityką całej Unii wobec silnego sąsiada, Turcji. Niewielka Irlandia kładzie podwaliny pod stanowisko całej Unii wobec potężnej Wielkiej Brytanii. Inaczej niż w ZSRR, gdzie interesy wszystkich były podporządkowane Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Po czwarte, Unia jest oparta na kompromisie. Państwa głosują „za” w 96 proc. przypadków. Nie dlatego, że ktoś je zmusza, ale dlatego, że wynegocjowały kompromis, który uwzględnia ich interesy. To zupełnie odmienna logika niż w ZSRR.
Po piąte, to, co na zewnątrz wygląda jak stan permanentnej kłótni prowadzącej do nieuchronnego upadku, jest najwyżej złudzeniem optycznym. To zwykłe ścieranie się poglądów, powolne dogadywanie się, ustalanie reguł, których potem się przestrzega. Nikt niczego nikomu nie narzuca ponad to, do czego się wcześniej zobowiązał, np. do przestrzegania prawa. Po szóste, gdy Wielka Brytania suwerennie zdecydowała o wyjściu ze Wspólnoty, nikt nie nasłał na nią armii. Podobnie, gdy Szwecja zdecydowała w referendum, że nie chce przyjąć wspólnej waluty. ZSRR wysyłał wojska na Węgry i do Czechosłowacji, a jeszcze Michaił Gorbaczow skierował żołnierzy do uspokojenia sytuacji na Litwie. Unia nie ma nawet własnej armii, za co często bywa zresztą krytykowana.
Po siódme, UE jest imperium cywilnym, a jej głównym sposobem oddziaływania jest największy na świecie wspólny rynek towarów i usług, a także promowanie rozwiązań legislacyjnych oraz rozwiązywanie problemów świata na drodze multilateralnej. W tych celach UE stosuje tzw. pogłębione umowy handlowe, które w zamian za dostęp do eurorynku wymagają zmian regulacyjnych u partnerów. Siła ZSRR opierała się na jego armii.
Po ósme, patriotyzm postrzegany jako duma z przynależności do narodu, jego tradycji, kultury, języka i religii, jako promocja własnych interesów i wspieranie swoich drużyn sportowych i muzycznych, nie jest dla UE wrogiem. Nieograniczony nacjonalizm stoi za to w sprzeczności z wartościami UE, jako że Unia powstała w odpowiedzi na katastrofę II wojny światowej. Tamta wojna była rezultatem wojujących nacjonalizmów, zwłaszcza niemieckiego i rosyjskiego, które w swojej masie doprowadziły do katastrofy. Współpraca zamiast podejrzliwości, zdrowa konkurencja i rywalizacja zamiast tajnych zbrojeń, rozmowa zamiast bijatyki – to nie są fanaberie Europejczyków, którzy uważają się za lepszych. To konieczność, by uniknąć powtórki z historii.
Po dziewiąte, dewiza UE „zjednoczeni w różnorodności” przedstawia jak w soczewce, skąd się bierze dążenie do jedności. Jedności (a nie unifikacji) opartej na różnorodności państw i narodów. Z jednej strony jest tendencja do tworzenia uniwersalnych reguł, by tworzyć i rozwijać wspólny rynek. Te same wymagania są konieczne dla dopuszczenia bananów czy zabawek na jeden rynek europejski. Z drugiej strony inaczej wygląda wegetacja roślin na Wyspach Kanaryjskich i w północnej Finlandii, wszystkie religie są traktowane z szacunkiem, nie ma zakazów ani nakazów w kwestiach kultury, polityki rodzinnej czy tradycji narodowej. W ZSRR różnorodność była tępiona, a religie prześladowane. Różnorodność UE świadczy o bogactwie, nie ograniczeniach.
Po dziesiąte, wolność jest DNA Unii i całkowitym zaprzeczeniem ZSRR. Nie ma tu cenzury prasy, istnieje wolność podróżowania i osiedlania się, prowadzenia działalności gospodarczej, swoboda religijna. W Unii nie ma gułagu ani obozu Guantánamo. Niewolnictwo jest zakazane, a przypadki dyskryminacji surowo karane. Prawa człowieka są chronione przez systemy narodowe, unijny i Rady Europy. Wszystkie kraje mają systemy opieki społecznej, powszechnej i bezpłatnej edukacji oraz ochrony zdrowia.
UE to wspólnota równych państw, które przestrzegają rządów prawa i zasad demokracji parlamentarnej. Sama podejmuje kroki rozwijające jej własną demokrację transnarodową i transpaństwową. ZSRR był zaś centralnie zarządzanym i ręcznie sterowanym państwem totalitarnym opartym na aparacie przemocy. Nawet jeśli niektóre państwa UE mają problemy z przestrzeganiem zasad rządów prawa, zwalczaniem korupcji czy kontrolą przepływu informacji, to cały czas pozostają podmiotem, a nie przedmiotem integracji. Unia angażuje się w rozwiązywanie ich problemów na drodze negocjacji politycznych lub rozwiązań prawnych, ale nigdy siłowych.
Osobną tezą jest twierdzenie, że Unia, niczym ZSRR, jest skazana na upadek. Czy jednak faktycznie znajdujemy się w fazie paraliżu decyzyjnego? Wydarzenia 2020 r., w tym podwojenie budżetu unijnego, decyzja o zaciągnięciu wspólnego długu, ustanowieniu nowych dochodów własnych UE, wspólna walka ze skutkami pandemii oraz koordynacja zakupu i dystrybucji szczepionki świadczą, że to nieprawda, mimo potężnych problemów, które nią targają od środka. Świadczy to o potędze powiedzenia, że „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Wygląda na to, że Unia wyjdzie z pandemii mocniejsza i bardziej zjednoczona, bo opiera się na sile argumentów, a nie, jak ZSRR, na argumencie siły.