Według ustaleń rządu pierwsze zgłoszenie dotyczące uszkodzenia torów na linii kolejowej nr 7 Warszawa–Dorohusk pojawiło się w niedzielny poranek 17 listopada. Maszynista przejeżdżającego przez okolice miejscowości Życzyn składu zauważył nieprawidłowości. Na miejscu okazało się, że fragment torowiska w rejonie stacji Mika w powiecie garwolińskim został rozerwany przez ładunek wybuchowy, co doprowadziło do nagłego zatrzymania pociągu. Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w okolicach Gołębia pod Puławami, stwierdzono kolejne uszkodzenia torów.

To nie wszystko. W pobliżu miejsca eksplozji służby znalazły drugą bombę, która z nieustalonych jeszcze powodów nie zadziałała, oraz zamontowaną kamerę. Hipoteza śledczych jest jednoznacznie niepokojąca: urządzenie mogło służyć do zarejestrowania planowanej katastrofy kolejowej, a nagranie – do późniejszego wykorzystania w propagandzie.

Prokuratura Krajowa wszczęła śledztwo w sprawie „aktów dywersji o charakterze terrorystycznym, skierowanych przeciwko infrastrukturze kolejowej i popełnionych na rzecz obcego wywiadu”. W komunikacie z 19 listopada podkreślono, że dwaj podejrzani – Oleksandr K. i Yevheni I. – działali na rzecz wywiadu Federacji Rosyjskiej przeciwko Rzeczpospolitej Polskiej. Z ustaleń wynika, że obaj uciekli na Białoruś, co uniemożliwiło ich zatrzymanie. Trzeciej osobie, Volodymyrowi B., przedstawiono zarzuty i zastosowano tymczasowy areszt. W sumie w tej sprawie zarzuty usłyszały trzy osoby, przy czym śledczy nie mają wątpliwości co do rosyjskiego tła operacji.

Na forum Sejmu premier Donald Tusk poinformował, że – ustalone osoby to dwóch obywateli Ukrainy – i że od dłuższego czasu działali oni i współpracowali z Rosją. Informacja stała się celem manipulacji w mediach społecznościowych: w wielu nagraniach i komentarzach pozostawiono wyłącznie informację o ukraińskim obywatelstwie sprawców, wycinając wzmiankę o ich powiązaniach z rosyjskim wywiadem. Działanie nie jest niczym nowym i jest zgodne z dobrze znanym z podręczników wojny hybrydowej schematem: Rosja zleca, inni wykonują, a potem obwinia się ofiarę.

W odpowiedzi na działania dywersyjne rząd uruchomił operację „Horyzont”. Władysław Kosiniak-Kamysz, szef MON, oraz Marcin Kierwiński, minister spraw wewnętrznych i administracji, ogłosili, że do ochrony linii kolejowych i kluczowych węzłów komunikacyjnych skierowanych zostanie nawet 10 tys. żołnierzy. Ich zadaniem ma być wsparcie służb podległych MSWiA w zapobieganiu kolejnym aktom sabotażu, nadzór nad infrastrukturą oraz szybka reakcja na podejrzane zdarzenia.

W tle działań operacyjnych toczy się intensywna praca kontrwywiadu. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabezpiecza ślady, analizuje konstrukcję ładunków wybuchowych, sposób instalacji kamery i potencjalne powiązania sabotażystów z wcześniejszymi incydentami. Równolegle premier Tusk zapowiedział wypracowanie nowych form współpracy z ukraińskimi służbami specjalnymi, by skuteczniej przeciwdziałać rosyjskim operacjom na terytorium Polski.

Dezinformacja po sabotażu: obwinianie Ukraińców jako broń w wojnie hybrydowej

Niemal równolegle do działań służb na torach uruchomiony został inny front – informacyjny. W polskojęzycznym internecie zaczęły krążyć grafiki i filmy sugerujące, że za serię aktów dywersji – od podpaleń hal po wysadzenie torów kolejowych – w rzeczywistości odpowiadają Ukraińcy, a Rosja jest jedynie wygodnym „kozłem ofiarnym”.

Jedna z popularnych grafik zestawiała w tabeli flagi Rosji i Ukrainy oraz opisy incydentów: podpalenia budynków, uszkodzenia torów kolejowych, sabotaż infrastruktury. W kolumnie „oskarżeni” pojawia się Rosja, w kolumnie „winni” – Ukraina. Przekaz jest prosty: Zachód i polskie władze rzekomo kłamią, przypisując winę Rosji, podczas gdy prawdziwym sprawcą ma być Kijów.

Podobny ton pojawił się w materiałach wideo publikowanych przez popularne kanały w mediach społecznościowych. Ich autorzy powtarzali tezę, że za pożar hali przy Marywilskiej 44 w Warszawie, a także za sabotowanie linii kolejowych, odpowiadają Ukraińcy. By uwiarygodnić przekaz powoływano się fragment sejmowego wystąpienia premiera, w którym mówi on o „dwóch obywatelach Ukrainy”, konsekwentnie pomijając dopowiedzenie o ich współpracy z rosyjskimi służbami.

Eksperci wskazują, że to klasyczny przykład operacji dezinformacyjnej: fakty są wybiórczo prezentowane i wyrywane z kontekstu, by zbudować alternatywną narrację. Z technicznego punktu widzenia mamy do czynienia z formą dywersji informacyjnej, której celem jest:

  • podsycanie antyukraińskich nastrojów w Polsce,
  • rozbijanie zaufania do państwa i instytucji,
  • relatywizowanie odpowiedzialności Rosji za działania hybrydowe.

Komentarze w sieci pokazują, że strategia przynosi skutki. Pod materiałami pojawiają się głosy, które przestają rozróżniać indywidualną odpowiedzialność sabotażystów od odpowiedzialności państwa ukraińskiego czy całej społeczności uchodźców. To dokładnie ten efekt, na który liczy rosyjska propaganda.

Rosyjska dywersja w całej Europie

Na tym tle polski przypadek nie jest wyjątkiem, lecz częścią znacznie szerszej operacji. Z raportu przygotowanego przez International Centre for Counter-Terrorism (ICCT) we współpracy z GLOBSEC wynika, że od stycznia 2022 r. do końca lipca 2025 r. w Europie doszło do co najmniej 110 aktów sabotażu, dywersji i zainspirowanej działalności przestępczej, które można powiązać z rosyjskimi służbami lub ich pośrednikami.

Według tych analiz najwięcej incydentów odnotowano w:

  • Polsce – 20 przypadków,
  • Francji – 15,
  • Estonii i Niemczech – po 11,
  • na Łotwie – 9.

Od 2022 r. widoczna jest wyraźna tendencja wzrostowa, z kulminacją w 2024 r. Choć w wielu państwach Zachodu pojedyncze akty sabotażu zdarzały się wcześniej, pełnoskalowa inwazja na Ukrainę uruchomiła nową falę działań dywersyjnych – bardziej skoordynowanych, częstszych i lepiej dopasowanych do lokalnych słabości.

Raport ICCT wskazuje, że najczęściej stosowane formy działania to:

  • podpalenia i eksplozje – 34 przypadki,
  • akty wandalizmu – 27,
  • ataki na infrastrukturę, czyli sabotaż sensu stricto – 21,
  • zakłócanie porządku publicznego – 20,
  • próby zabójstwa – 5.

Autorzy raportu podkreślają, że operacje te miały dwojaki cel: zakłócenie porządku publicznego i zasianie strachu oraz osłabienie europejskiego wsparcia wojskowego dla Ukrainy.

Zniszcz, zarób, zniknij: jak Rosja rekrutuje sabotażystów

Od 2018 r. z krajów europejskich wydalono ponad 600–700 rosyjskich dyplomatów, z których wielu było w rzeczywistości oficerami wywiadu działającymi pod przykryciem. Pozbawione tej infrastruktury rosyjskie służby zaczęły w większym stopniu polegać na siatkach pośredników, powiązaniach z przestępczością zorganizowaną oraz „jednorazowych” wykonawcach zadań sabotażowych.

Kluczową rolę odgrywają w tym media społecznościowe, przede wszystkim Telegram. To tam pojawiają się ogłoszenia o krótkoterminowej pracy: naklejenie określonych nalepek, wymalowanie graffiti, podpalenie samochodu, sfotografowanie określonego obiektu czy zainstalowanie kamery. Zapłata – od kilku euro do znacznie wyższych kwot, gdy w grę wchodzą ataki na infrastrukturę krytyczną.

Jak wyjaśnili badacze z King’s College London, ten model działania ma dla Rosjan kilka kluczowych zalet:

  • skraca czas rekrutacji,
  • obniża koszty – namalowanie antysemickich symboli w europejskich miastach potrafiło kosztować zlecających zaledwie kilkadziesiąt dolarów za jedno „zlecenie”,
  • utrudnia powiązanie ataków z Moskwą – brak bezpośredniego kontaktu z oficerami wywiadu i płatności realizowane w kryptowalutach rozmywają ścieżkę dowodową,
  • pozwala rozszerzać skalę działań, co widać w statystykach ICCT: ponad 110 przypadków w ciągu nieco ponad trzech lat.

Z ustaleń ICCT wynika, że do dywersji najczęściej zatrudnia się mężczyzn około trzydziestki, często z doświadczeniem migracyjnym, problemami finansowymi lub kryminalną przeszłością. Wbrew stereotypom nie są to wykonawcy jednorazowych akcji – nieco ponad 60 procent zidentyfikowanych sprawców brało udział w więcej niż jednym przestępstwie. Zazwyczaj zaczynają od drobnych zleceń: naklejek, napisów na murach, prostych podpaleń. Pierwszy „sukces” osłabia opory przed kolejnymi zadaniami – coraz bardziej ryzykownymi i szkodliwymi.

Co istotne, tylko nieco ponad połowa „sabotażystów” ma świadomość, że ostatecznym zleceniodawcą ich działań są rosyjskie służby. Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego zwraca uwagę, że pośrednicy przedstawiają zlecenia jako niepolityczne, błahe, nierzadko wręcz „głupie żarty”. Dla wielu wykonawców najważniejsza jest szybka gotówka, a nie geopolityczne konsekwencje.

Dlaczego Ukraińcy dają się wciągnąć w rosyjską dywersję?

W czerwcu 2025 r. ukraiński wywiad ostrzegał publicznie, że Kreml planuje rekrutować obywateli Ukrainy do działań sabotażowych na terenie Europy – w tym Polski – oferując im wynagrodzenie za udział w nielegalnych operacjach. Oferty miały być kierowane przede wszystkim do osób z tymczasowo okupowanych terenów, które znalazły się w dramatycznie trudnej sytuacji ekonomicznej.

Motyw ekonomiczny pozostaje kluczowy. Z analiz ICCT wynika, że wynagrodzenie pojawiało się w praktycznie każdym zbadanym przypadku dywersji. Najczęściej rekrutowane są osoby pracujące poniżej kwalifikacji, bez stałej umowy, zmagające się z długami. Dla nich obietnica kilkuset euro – nawet za pozornie drobne zadanie – bywa kusząca, szczególnie gdy jest przedstawiana jako „mało ryzykowna” i pozbawiona kontekstu politycznego.

Eksperci podkreślają, że część Ukraińców działających na rzecz rosyjskich struktur nie ma pełnej świadomości, komu realnie służy. Ale rosyjskie służby wykorzystują ich narodowość jako dodatkowe narzędzie.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy pisało w specjalnym komunikacie, odnosząc się do aktów dywersji w Polsce:

„Zwracamy uwagę na cynizm, z jakim państwo agresor celowo rekrutuje i wykorzystuje osoby posiadające ukraińskie paszporty do ataków hybrydowych, sabotażu i przestępstw mających na celu destabilizację sytuacji. Rosja próbuje zrzucić winę za swoje zbrodnie na Ukraińców. Jesteśmy jednak przekonani, że partnerzy Ukrainy doskonale rozumieją, że źródłem takich sabotaży jest Federacja Rosyjska”.

Dr Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa dodaje:

„Werbowanie Ukraińców do działań sabotażowych wpisuje się w szerszy kontekst aktywności informacyjno-psychologicznych Moskwy skierowanych przeciwko Polsce. Poprzez taki zabieg Moskwa zyskuje możliwość wzmacniania innych swoich działań natury dezinformacyjnej z zakresu wzmacniania nastrojów antyukraińskich w Polsce”.

Innymi słowy, chodzi nie tylko o fizyczne szkody, lecz także o długofalowy efekt polityczny: erozję poparcia dla Ukrainy w społeczeństwach państw NATO.

Alarmy bombowe w niemieckich szkołach: dezinformacja jako dywersja

Rosyjska wojna hybrydowa nie ogranicza się do sabotażu infrastruktury. Jej istotnym elementem są fałszywe groźby zamachów, które paraliżują życie publiczne, obciążają policję i wzmacniają atmosferę lęku. Idealnym laboratorium tego zjawiska stają się dziś Niemcy.

Jak opisuje „Sueddeutsche Zeitung”, groźby dotyczące rzekomo planowanych zamachów bombowych w szkołach trafiają do placówek różnymi kanałami: telefonicznie, mailowo i przez media społecznościowe. Ich liczba rośnie lawinowo. W Turyngii policja odnotowała zaledwie trzy takie przypadki w 2022 r., podczas gdy w 2024 r. było ich już 67. W Nadrenii Północnej-Westfalii liczba zgłoszeń wzrosła z 162 w 2022 r. do 375 rok później.

Gazeta zwraca uwagę, że w niektóre dni groźby pojawiają się jednocześnie w kilku szkołach w jednym mieście, landzie lub nawet całym kraju – to nowe zjawisko masowego przesyłania identycznych komunikatów. Od początku roku szkolnego 2025/26 nie minął ani jeden tydzień, w którym przynajmniej jedna szkoła nie otrzymałaby konkretnej groźby ze wskazaniem rzekomego zamachowca.

Szczególnie spektakularny był przypadek z Berlina sprzed tygodnia. Popularny youtuber zamieścił w sieci nagranie, w którym odczytał wiadomość w języku rosyjskim z kanału na Telegramie. Zapowiadano w niej atak terrorystyczny na ponad 20 berlińskich szkół następnego dnia. Informacja rozeszła się błyskawicznie wśród rodziców. W ciągu kilkunastu godzin policja odebrała około 900–950 telefonów alarmowych, a w wielu placówkach wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.

Podobne fałszywe zagrożenia dotknęły inne miejsca publiczne. W Duisburgu na początku kwietnia zamknięcie szkół z powodu rzekomej groźby zamachu dotknęło łącznie około 18 tys. uczniów. W Monachium, po informacji o rzekomej bombie, ewakuowano część terenu, na którym odbywał się festiwal Oktoberfest.

Sprawców udaje się namierzyć tylko wtedy, gdy są to uczniowie lub pojedyncze osoby działające spontanicznie. Znacznie trudniej jest rozpracować anonimowe, masowe wysyłki maili i wiadomości, które jednocześnie trafiają do wielu miast i landów.

Richard Kuchta, ekspert ds. dezinformacji z Instytutu Dialogu Strategicznego w Berlinie, analizujący rosyjskojęzyczne groźby z Telegrama dotyczące berlińskich szkół, wskazuje, że sposób pojawienia się i rozprzestrzeniania tych komunikatów wpisuje się w znane schematy rosyjskiej dezinformacji. Jego zdaniem podobne przypadki od początku wojny w Ukrainie odnotowywano także na Słowacji, w Czechach, Estonii i na Łotwie.

Choć niemieccy śledczy w oficjalnych wypowiedziach unikają jednoznacznych ocen, ministerstwo spraw wewnętrznych Badenii-Wirtembergii przyznało w odpowiedzi na zapytanie parlamentarzystów, że – biorąc pod uwagę taktykę wojny hybrydowej Rosji – możliwe jest, iż tego typu ataki służą sianiu niepewności, strachu i przeciążaniu służb bezpieczeństwa.

To dokładnie ten efekt, który widać także w Polsce: po sabotażu na torach czy incydentach z dronami w przestrzeni informacyjnej natychmiast pojawiają się falowe kampanie dezinformacyjne – czy to o rzekomej bezsilności państwa, czy o pełnej odpowiedzialności Ukraińców.

Rosyjskie działania dywersyjne wobec NATO

Polski Instytut Spraw Międzynarodowych w lipcu 2024 r. opublikował szczegółową analizę rosyjskich działań dywersyjnych wobec państw NATO. Według autorów od początku tamtego roku Rosja nasila ofensywne operacje hybrydowe, które przestają ograniczać się do propagandy i cyberataków, a coraz częściej przybierają postać „akcji dywersyjno-sabotażowych, aktów przemocy i wandalizmu czy prowokacji na granicy z wykorzystaniem zinstrumentalizowanej migracji”.

Na początku lipca w części amerykańskich baz wojskowych w Europie podniesiono stopień alarmowy do poziomu CHARLIE – stosowanego w razie realnego ryzyka ataków na obiekty i personel. Bezpośrednim powodem była wzmożona aktywność rosyjskich struktur. Kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu, w Niemczech zatrzymano dwóch obywateli tego kraju rosyjskiego pochodzenia, którzy na zlecenie rosyjskiego wywiadu mieli przygotowywać ataki na obiekty wojskowe, fabryki uzbrojenia, zakłady przemysłowe i infrastrukturę transportową wykorzystywaną do dostaw sprzętu dla Ukrainy.

PISM wylicza, że dotychczas celem rosyjskiej inspiracji padały głównie tzw. miękkie cele cywilne: hale przemysłowe, magazyny, centra logistyczne, sklepy – m.in. w Polsce, krajach bałtyckich, Wielkiej Brytanii czy Francji. We Francji seria podpaleń sparaliżowała funkcjonowanie szybkich linii kolejowych w dniu otwarcia igrzysk olimpijskich, powodując chaos komunikacyjny i podważając zaufanie do zdolności państwa do zapewnienia bezpieczeństwa.

Ważnym polem zainteresowania rosyjskich służb są również obiekty wojskowe i należące do przemysłu zbrojeniowego. PISM przypomina, że choć Rosji nie udało się dotąd przeprowadzić spektakularnego sabotażu na miarę wysadzenia czeskich magazynów amunicji w 2014 r., to w fabrykach zbrojeniowych na Łotwie, w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Polsce odnotowano incydenty, które mogły mieć charakter celowego sabotażu.

Rosyjski wywiad na zlecenie Kremla zleca także bezpośrednie akty przemocy wobec konkretnych osób – polityków, działaczy, menedżerów firm zbrojeniowych. Dzięki informacjom wywiadowczym USA udało się udaremnić m.in. planowany zamach na Armina Pappergera, szefa koncernu Rheinmetall, produkującego amunicję dla Ukrainy. Wcześniej opłaceni przez rosyjskie służby sprawcy pobili na Litwie rosyjskiego opozycjonistę Leonida Wołkowa i zniszczyli samochód ministra spraw wewnętrznych Estonii Lauriego Laanemetsa.

Intencja jest jasna: zastraszyć decydentów politycznych i gospodarczych, pokazać im, że za wsparcie Ukrainy można zapłacić osobistą cenę.

Cyberataki, zakłócanie GPS i „naloty” dronów na Polskę i Rumunię

Dywersja w wydaniu Rosji to także skoordynowane operacje w cyberprzestrzeni i w eterze. Od początku inwazji rosyjskie grupy hakerskie APT prowadzą wobec państw NATO intensywne kampanie wymierzone w sieci administracji, szpitale, koleje, porty morskie czy lotniska. W latach 2022–2024 celem ataków były m.in. państwowe spółki kolejowe w Czechach, na Łotwie, Litwie, w Polsce, Rumunii i Estonii. W lipcu 2025 r. grupa NoName057(16) przeprowadziła serię ataków DDoS na polski przemysł zbrojeniowy i infrastrukturę lotniczą, jako odpowiedź na deklaracje Warszawy w sprawie zestrzeliwania rosyjskich rakiet nad Ukrainą.

Rosja bardzo agresywnie korzysta też z walki radioelektronicznej. Według analiz przedstawionych m.in. w raporcie dla ONZ, w pierwszych czterech miesiącach 2025 r. rosyjskie zakłócanie sygnału GPS nad przestrzenią powietrzną regionu bałtyckiego zakłóciło prawie 123 tys. lotów – zarówno cywilnych, jak i wojskowych. W samym kwietniu interferencje dotknęły 27,4 proc. wszystkich lotów w regionie.

Osobną kategorią są naruszenia przestrzeni powietrznej państw NATO przez drony i pociski związane z rosyjskimi atakami na Ukrainę. Od 2022 r. dochodziło do nich wielokrotnie m.in. w Rumunii, Polsce, Łotwie, Szwecji czy Estonii. W rumuńskim Plauru i innych przygranicznych miejscowościach kilkukrotnie znajdowano szczątki dronów kamikadze wykorzystywanych przez Rosję do ataków na ukraińskie porty naddunajskie.

Kulminacją tego trendu były wydarzenia z września 2025 r. W nocy z 9 na 10 września co najmniej kilkanaście, a według części analiz nawet ponad 20 rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną. Polska i sojusznicze siły powietrzne poderwały samoloty bojowe, a część maszyn została zestrzelona. Z powodu „nieplanowanej aktywności wojskowej” czasowo zamknięto lotniska w Warszawie, Modlinie, Rzeszowie i Lublinie. W kilku miejscowościach uszkodzone zostały budynki cywilne.

Rumunia doświadcza podobnych incydentów niemal seryjnie. 25 listopada 2025 r. dwa rosyjskie drony wtargnęły w jej przestrzeń powietrzną, co skłoniło Bukareszt i NATO do poderwania niemieckich myśliwców Typhoon i rumuńskich F-16. Jeden z dronów rozbił się w miejscowości Puieşti, około 70 km od granicy – to już trzynaste naruszenie rumuńskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony i trzecie w ciągu jednego tygodnia. W kilku okręgach uruchomiono komunikaty wzywające mieszkańców do poszukiwania schronienia.

W tym samym czasie Mołdawia zgłasza sześć naruszeń swojej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony, w tym jeden przypadek lądowania maszyny na dachu prywatnego domu. Kiszyniów formalnie protestuje, a rosyjski ambasador próbuje sugerować, że mogą to być „operacje pod fałszywą flagą”.

Dla wojskowych i analityków to „regularne naloty dronów” – powtarzalne, coraz głębsze penetracje przestrzeni powietrznej państw NATO i sąsiadów Ukrainy, które zmuszają do kosztownych reakcji, testują czas reakcji i sprawność obrony przeciwlotniczej, a jednocześnie – przynajmniej na razie – zazwyczaj nie są uzbrojone.

Dezinformacja jako kluczowy element rosyjskiej dywersji

Polski przypadek sabotażu na torach i równoległa kampania oskarżająca Ukraińców o „działanie przeciw Polsce” pokazują, jak silnie splatają się ze sobą dwa wymiary rosyjskich operacji: fizyczny i informacyjny.

Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński nie ma wątpliwości, że to element szerszego planu:

— Zleceniodawcy, a wszystko na to wskazuje, że to rosyjskie służby specjalne, bardzo by chcieli wiedzieć, w którą stronę postępowanie zmierza, za które sznurki nasi funkcjonariusze ciągną, po których nitkach chcą dojść do kłębka — mówił, przestrzegając jednocześnie przed powielaniem niesprawdzonych informacji: — Rosyjskie służby bardzo chcą wiedzieć, gdzie nasi funkcjonariusze idą. (…) Te informacje, które z niewiadomych źródeł pochodzą, które potem są powielane, mogą być typową rosyjską dezinformacją.

Dobrzyński podkreśla, że celem tych działań jest nie tylko fizyczne uszkodzenie infrastruktury:

— Rosyjskie służby chcą spowodować rozchwianie naszego społeczeństwa, chcą nas wystraszyć. Ja zapewniam, że nasi funkcjonariusze trzymają rękę na pulsie i sprawę do końca wyjaśnią.

Jednocześnie ostrzega przed próbami mieszania wątków w debacie publicznej:

— Nawet wskazując na wątki ukraińskie. Rosyjskie służby chcą zdestabilizować Polskę, Unię Europejską, skłócić nas z Ukrainą, stworzyć złą aurę. Nie dajmy się wpisywać w te działania służb rosyjskich.

To ważny sygnał, bo dokładnie ten sam mechanizm widać w Niemczech przy fałszywych alarmach bombowych, w kampaniach dezinformacyjnych wokół kryzysu migracyjnego czy w narracjach kwestionujących sens sankcji i pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Dezinformacja nie jest dodatkiem do dywersji – jest jej integralną częścią. Sabotaż na torach, pożar hali czy „nalot” dronów mają wywołać nie tylko fizyczne szkody, ale także falę paniki, teorie spiskowe, polaryzację i oskarżenia pod adresem sojuszników.

„Nie zapominajmy o odpowiedzialności Rosji”

W polskiej debacie po listopadowym sabotażu na kolei coraz częściej powraca pytanie: kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za te działania? Sabotaż na torach, pożar hali czy inne przestępstwa rzeczywiście bywają wykonywane przez obywateli Ukrainy. Ale to nie oznacza, że odpowiedzialne jest państwo ukraińskie czy cała społeczność uchodźców.

Jak podkreśla dr Michał Marek cytowany na łamach portalu Demagog.org.pl zajmującego się przypadkami dezinformacji i ujawnianiem fake newsów:

„Trudno tutaj winić samo państwo ukraińskie, iż cześć obywateli tego kraju decyduje się na współpracę z rosyjskimi służbami. Jest to zarówno problem Polski, jak i problem Ukrainy. Na Ukrainie również dochodzi do aktów dywersyjnych, które inicjowane są przez rosyjskie służby, lecz realizowane są przez obywateli tego kraju”.

To rozróżnienie jest kluczowe. Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa liczą się zarówno wykonawcy, jak i zleceniodawcy. Z punktu widzenia politycznego – w tym długofalowej strategii Rosji – jeszcze ważniejsze jest to, kto projektuje operację i czerpie z niej korzyści.

Kreml zyskuje podwójnie: po pierwsze, destabilizuje państwa NATO, bombardując ich infrastrukturę, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Po drugie – podsyca antyukraińskie nastroje i eroduje poparcie dla pomocy Kijowowi. W tym kontekście każdy nieprzemyślany komentarz, sensacyjny nagłówek czy udostępnienie zmanipulowanego nagrania w mediach społecznościowych staje się – często nieświadomą – pomocą dla rosyjskiej dywersji.

Co dalej? Jak wzmacniać odporność na rosyjską dywersję?

Z raportu PISM wynika, że Rosja będzie nasilać działania hybrydowe przede wszystkim wobec tych państw, które odgrywają kluczową rolę w dostarczaniu wsparcia dla Ukrainy. Polska, przez którą przechodzi około 80 proc. zachodniej pomocy wojskowej dla Kijowa, jest w tej grupie szczególnie wysoko.

Autorzy raportu podkreślają, że:

  • Sojusz musi liczyć się z dalszym wzrostem liczby aktów dywersji, sabotażu i cyberataków.
  • Brak stanowczej reakcji może zachęcać Moskwę do testowania kolejnych „czerwonych linii”.
  • Działania hybrydowe – jeśli przyniosą ofiary lub poważne straty gospodarcze – mogą skłonić część społeczeństw do kwestionowania sensu wsparcia dla Ukrainy.

NATO podkreśla, że skrajne przypadki działań hybrydowych mogą prowadzić do konsultacji na podstawie art. 4, a nawet – w wyjątkowych sytuacjach – do uruchomienia art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Ale w praktyce odpowiedzialność za przeciwdziałanie dywersji i za reagowanie na nią spoczywa przede wszystkim na państwach narodowych.

Dla Polski oznacza to kilka równoległych zadań:

  • wzmacnianie służb kontrwywiadowczych i wywiadowczych,
  • lepszą ochronę infrastruktury krytycznej – transportowej, energetycznej, teleinformatycznej,
  • rozwój obrony przed dronami i systemów wykrywania zagrożeń,
  • zacieśnianie współpracy z partnerami, w tym Ukrainą, w zakresie wymiany informacji wywiadowczych,
  • budowanie odporności społeczeństwa na dezinformację.

Operacja „Horyzont” i szybka reakcja władz po listopadowym sabotażu na torach pokazują, że państwo traktuje zagrożenie poważnie. Ale jednocześnie sprawa grafiki z flagami Rosji i Ukrainy, zmanipulowanych nagrań z wypowiedzią premiera czy fałszywych narracji o „pełnej odpowiedzialności Ukraińców” dowodzi, że front informacyjny jest równie newralgiczny jak tory kolejowe pod Garwolinem.

Rosyjska wojna hybrydowa w Europie nie rozgrywa się jedynie w ciemnych zaułkach, na torowiskach w szczerym polu, w pobliżu magazynów chemikaliów czy w przestrzeni powietrznej nad Polską i Rumunią. Toczy się także w naszych telefonach, na szkolnych komunikatorach, w komentarzach pod filmami i w memach udostępnianych bezrefleksyjnie na portalach społecznościowychq.