Polska znajduje się dziś w przełomowym momencie. Finansujemy strategię bezpieczeństwa i rozbudowane programy społeczne na skalę niespotykaną w naszej historii – wydatki publiczne sięgają równowartości połowy rocznej produkcji krajowej. Tak ekspansywnej polityki fiskalnej nie prowadziliśmy nigdy wcześniej.
Budżet państwa był w okresie styczeń–październik 2025 r. na rekordowym minusie. Deficyt wyniósł 227,1 mld zł, tzn. o tyle mniejsze były wpływy od wydatków. Dla porównania rok temu w analogicznym okresie deficyt wyniósł 130 mld zł, a dwa lata temu 36 mld zł.
Z najnowszych prognoz Komisji Europejskiej wynika, że w latach 2025–2027 zobaczymy kontynuację wysokiego deficytu – odpowiednio ok. 6,8 proc. PKB w 2025 r. i 6,3 proc. w 2026 r., a potem nie lepsze 6,1 proc. To nie przypadek. KE wyraźnie wskazuje, że jednym z głównych czynników jest przyspieszone tempo dostaw sprzętu wojskowego – inwestycje obronne (w tym zakupy) rosną bardzo dynamicznie. Doprowadzi to do dojścia do poziomu prawie 70 proc. PKB w 2027 r., przypomnę, że byliśmy poniżej 50 proc. w 2023 r.
Inwestycje w obronność są oczywiście konieczne
To nasza strategia, ponieważ budujemy potencjał odstraszania, wzmacniamy pozycję w NATO, inwestujemy w trwałe zdolności – na wojsko idzie już ok. 4 proc. PKB – dokładne wartości poznajemy po zamkniętym roku, ponieważ komunikujemy jako państwo trochę bardziej optymistyczne wartości.
Rosną także nasze nakłady na zdrowie w związku ze starzeniem się społeczeństwa – według danych OECD osiągnęliśmy poziom 8,1 proc. PKB w 2024 r., licząc zarówno publiczne, jak i prywatne nakłady, doganiając coraz bardziej średnią dla państw rozwiniętych wynoszącą 9,3 proc..
Agencja S&P zaakceptowała ten miks wydatków – pozostawiła rating Polski na poziomie A- ze stabilną perspektywą na początku listopada. Dwie pozostałe agencje obniżyły perspektywę. Ale to nie jest bezwarunkowa akceptacja: analitycy ostrzegają, że konsolidacja fiskalna będzie trudna, jeśli wydatki utrzymają się na obecnym poziomie.
W inwestycjach w obronność nie chodzi o oszczędność ale o racjonalność
Jednym z kluczowych ryzyk, według S&P, jest polaryzacja polityczna. W ich ocenie podziały społeczne i obawa przed wyborczymi porażkami mogą hamować konsolidację fiskalną. Jednak S&P widzi też szansę: zakłada, że po cyklu wyborczym może otworzyć się wąskie „okno konsolidacji” – być może rok lub dwa, w których realne reformy budżetowe będą możliwe.
Czy ta strategia ma sens? W wymiarze strategicznym – tak. Inwestycje w obronność są dziś dla Polski absolutną koniecznością. Można tu odwołać się do argumentu historycznego, ale wciąż nośnego: Polska przed 1939 r. miała budżet niemal zrównoważony, a deficyt – gdyby go wtedy podniesiono – w niczym by jej nie zaszkodził, by uniknąć zagrożenia egzystencjalnego.
Jednak im dłużej patrzymy na szczegóły obecnych zakupów, tym więcej pojawia się wątpliwości. O ile pewne poświęcenie fiskalne można uzasadnić, jeśli tworzy ono trwałe zdolności – jak budowa centrum przemysłu obronnego, poprawa logistyki, wzrost realnej autonomii militarnej – o tyle na razie widzimy przede wszystkim gigantyczne transakcje sprzętowe. I tu pojawia się pytanie, które coraz częściej wybrzmiewa nie tylko w debacie ekspertów, ale także wśród sojuszników: czy kupujemy uzbrojenie odpowiadające wojnie, która była, czy tej, która dopiero może nadejść? Czy priorytetem XXI wieku powinny być kolejne śmigłowce, czołgi i samoloty, czy raczej masowe zdolności dronowe, cyberobrona i przeszkolenie znacznie większej części społeczeństwa – na wzór Finlandii czy Szwecji? Czy inwestujemy w przewagę, czy w poczucie bezpieczeństwa oparte na starych intuicjach?
Ale – i to jest kluczowe „ale” – nawet przy najlepszych założeniach to poświęcenie nie może być nieograniczone. Jeśli wydatki będą narastać bez realnego planu konsolidacji finansów publicznych, możemy uzyskać efekt odwrotny do zamierzonego: rosnący dług, wyższe koszty jego obsługi i coraz mniejsze pole manewru w przyszłości.
Czy inwestycje w obronność budują naszą odporność?
Wariant pesymistyczny nie musi wynikać z błędów rządu, nadmiernych ambicji ani nawet z presji politycznej. Wystarczy kolejny szok zewnętrzny: pandemia, cyberatak paraliżujący sektor publiczny, black-out energetyczny, poważny kryzys uchodźczy czy globalna recesja wywołana konfliktem na Indo-Pacyfiku. Historia ostatnich lat uczy, że to nie są sytuacje z kategorii political fiction, lecz realne testy odporności państwa.
Gdyby taki kryzys uderzył dziś, punkt startowy finansów publicznych byłby zupełnie inny niż w 2020 r. Jeśli nagle pojawiłaby się potrzeba interwencji o skali podobnej do covidowej – kosztującej ponad 5 proc. PKB – deficyt mógłby wyskoczyć w okolice 12 proc. PKB.
To nie jest wizja apokaliptyczna – to rachunek prawdopodobieństwa. Budując bezpieczeństwo militarne, nie możemy jednocześnie osłabiać bezpieczeństwa makroekonomicznego.
Dobry scenariusz jest wciąż w naszym zasięgu. Wymaga jednak żelaznej dyscypliny: realnego planu konsolidacji, inwestycji w krajowe zdolności przemysłowe, dbałości o równowagę między obronnością a usługami publicznymi oraz wykorzystania środków europejskich w sposób, który wzmacnia – a nie obciąża – finanse publiczne.
Trzeba nam odporności na dekady
Można to zrobić. Można zbudować system, w którym rosnące wydatki na obronność są nie tylko kosztem, lecz także inwestycją: w sektor technologiczny, w łańcuchy dostaw, w kompetencje, w bezpieczeństwo na dekady, bo wojna na Ukrainie może się nie skończyć za 10 lat – czy my nadal będziemy mieć deficyt 7 proc. przez tak długi okres?
Budujemy fortecę. To dobrze. Ale forteca musi stać na solidnym fundamencie fiskalnym. Inaczej nawet najlepsza strategia obronna okaże się tylko iluzją bezpieczeństwa. ©℗