Polityka to dziś sztuka oportunizmu. Zbijanie punktów lojalnościowych u wyborców. Słowami, hasłami, kalamburami. Unikalny krawat albo bez krawata, gadżet, grzybobranie, kampania przeciwko klapsom. Wieczne poszukiwanie niezagospodarowanego, łatwego do podboju poletka.
Janusz Palikot opanował sztukę do perfekcji. Wchodzi na kolejne puste terytoria. Wbija flagę i naprędce dorabia do niej ideologię. Nieważne, czy ta wojna jest o państwo przyjazne przedsiębiorcom, czy państwo nieprzyjazne Kościołowi, wojna z kaczyzmem czy tuskociotyzmem. Byle szybciej i najmniejszym kosztem zdobyć największą popularność.
Dziś terytorium niczyje to miejsce po opozycji. Próżnia po PiS i SLD. Partiach wyjałowionych z programów i idei. Janusz Palikot wchodzi jak w masło. Ale rzecz nie w oportunizmie. Ani nawet w programowej kakofonii. Przypadkowych hasłach spisanych ze statystyk klikalności przy wpisach Palikota. Znakiem czasu jest brak w programie najmniejszej refleksji nad gospodarką. Nad zaniechaniami rządu w naprawie finansów państwa, działaniami na rzecz przedsiębiorczości. Widać Palikot nie jest aż tak bezkompromisowy, jak go malują. Autentyczne problemy państwa i trudne reformy omija szerokim łukiem i topi w krotochwilach o księżach. Ot, jeszcze jeden cyniczny polityk szukający łatwego poklasku.