Białego Domu nie zdobywa się w Kalifornii, Nowym Jorku czy Teksasie, gdzie zawsze z góry wiadomo, kto wygra. Biały Dom zdobywa się w takich stanach, jak Floryda, Północna Karolina czy Ohio, gdzie poparcie dla kandydatów jest wyrównane. A zwłaszcza w Ohio. Od 1964 r. ten, kto tu wygrywa, zostaje prezydentem. Żaden inny stan nie może się pochwalić równie dobrą serią trafień. Oczywiście nie musi ona trwać wiecznie, ale kandydaci nie zaniedbują Ohio – Hillary Clinton i Tim Kaine od czasu zdobycia partyjnej nominacji byli w tym stanie 25 razy, a Donald Trump i Mike Pence – aż 45.
– W kilku kwestiach demograficznych, takich jak liczba osób mieszkających w miastach, liczba Afroamerykanów, osób powyżej 64. roku życia, osób z wyższym wykształceniem i bez niego, populacja Ohio jest bardzo podobna do całej populacji kraju – tłumaczy podczas spotkania z grupą zagranicznych dziennikarzy Paul Beck, profesor nauk politycznych z Ohio State University. – Właśnie z powodu dużego odsetka osób bez wyższego wykształcenia Ohio, a także Iowa zrobiły w ostatnich miesiącach największy zwrot w kierunku Trumpa. Biała klasa pracująca, która nie odczuwa efektów wzrostu gospodarczego i która zwykle głosuje na demokratów, teraz w większości popiera Trumpa skutecznie przekonującego, że politycy w Waszyngtonie myślą tylko o sobie – dodaje Beck.
Bartłomiej Niedziński, dziennikarz DGP. Korespondencja z Ohio
/
Dziennik Gazeta Prawna
W 2008 r. Barack Obama wygrał w Ohio różnicą prawie 4,6 pkt proc., w 2012 r. – różnicą niespełna trzech. W tegorocznych wyborach najpierw wyglądało, że Hillary Clinton zdoła utrzymać ten stan dla demokratów – zapewne z jeszcze mniejszą przewagą – ale w ostatnich tygodniach sytuacja się odwróciła i to Trump prowadził 3–4 pkt.
David Pepper, szef Partii Demokratycznej w Ohio, nie przejmuje się sondażami. – Mamy nadzieję, że Clinton nie tylko wygra, ale zmiażdży Trumpa, by republikanie wyciągnęli z tego wnioski. Ta kandydatura wyrządziła ogromne szkody nie tylko im, lecz – podsycając podziały i negatywne emocje – całemu krajowi. Lepiej byłoby, gdyby republikanie wystawili kogoś nadającego się na prezydenta – mówi.
Kiedy później spotkamy się z Brittany Warner, rzeczniczką Partii Republikańskiej w Ohio, nie sposób nie dostrzec, że jest ona mniej przekonana do kandydatury Trumpa niż Pepper do Clinton. Zaczyna od tego, że na szczeblu stanowym partia wspiera wszystkich swoich kandydatów – do Senatu, Izby Reprezentantów, do legislatury stanowej. Także tego otwierającego listę, czyli Trumpa. Przyznaje jednak, że z jego powodu są osoby, które mniej angażują się w kampanię, niż było to przed czterema i ośmioma laty. Na pytanie, dlaczego byłby on dobrym prezydentem, udziela dość wymijającej odpowiedzi. – Republikańscy
wyborcy zdecydowali w prawyborach o nominacji dla Donalda Trumpa, więc jesteśmy za nominowanym, musimy go wspierać, co nie znaczy, że wszystko akceptujemy.
Poparcie dla Trumpa jest odzwierciedleniem faktu, że takie tematy jak imigracja czy negatywne skutki wolnego
handlu są istotne dla wyborców – mówi. Choć Warner dostrzega jeden niewątpliwy plus tej kandydatury – przyciągnął on do partii w Ohio około miliona nowych zarejestrowanych wyborców.
Zwolennicy Trumpa, którzy w piątek przyjeżdżają do 12-tysięcznego Wilmington na jego ostatni wyborczy wiec w Ohio, obiekcji co do kandydata nie mają prawie żadnych. Niepochlebne wypowiedzi na temat kobiet? – A Bill Clinton był oskarżony o gwałt. Unikanie płacenia podatków? – Jest biznesmenem, musi dbać o swoje interesy, a
podatki są za wysokie, itd.
Przekrój społeczno-etniczny mało zróżnicowany. Zdecydowana większość to biali, zwykle małżeństwa albo całe rodziny, raczej z Wilmington i okolicznych miejscowości niż ze stanowych metropolii Columbus, Cleveland czy Cincinnati. Ubrani w koszulki z wyborczym sloganem Trumpa „Make America Great Again”, hasłami „Trump for President”, ale też „Hillary for Prison” i – co jest hitem sprzedażowym – „I’m proud to be deplorable”, „Deplorables for Trump”. Słowem „deplorable” (żałosny) Clinton nazwała niedawno zwolenników Trumpa, a ci z ochotą to podchwycili. Była sekretarz stanu zdecydowanie budzi tu niechęć.
– Przez lata byłem wyborcą demokratów, ale teraz zmieniłem zdanie, bo tak dalej być nie może. Kilka dni temu jeden z żołnierzy za złamanie tajemnicy w zupełnie drobnej sprawie został skazany na trzy lata więzienia. Clinton za znacznie poważniejszą rzecz (chodzi o aferę z używaniem prywatnego serwera do wysyłania poufnych państwowych e-maili – red.) nie poniosła żadnych konsekwencji i kandyduje na urząd prezydenta – mówi Kyle Cox.
Co ciekawe, koszulki i inne gadżety sprzedają niemal wyłącznie Afroamerykanie, choć według badań zupełnie znikomy procent tej grupy popiera kandydata republikanów. – Trump jest skutecznym biznesmenem, na dodatek obiecuje sprowadzenie z powrotem miejsc pracy do Ameryki, dlatego go popieram. Hillary Clinton nic na ten temat nie mówi – wyjaśnia swoje motywacje czarnoskóry Hollice McCallie.
Wieczorem w Cleveland, drugim co do wielkości mieście Ohio, proporcje etniczne są zupełnie inne. Pewnie połowa zgromadzonych w hali Wolstein Center to Afroamerykanie, choć trudno powiedzieć, czy i ich, i pozostałą część publiczności bardziej przyciągnęła Hillary Clinton, czy może występ gwiazdy hip-hopu Jaya Z oraz Beyonce, który wypełnił większość wieczoru. Co nie znaczy, że nie było w nim polityki. – Nie żywię do niego żadnych złych uczuć, ale jego wypowiedzi tworzą podziały. On nie może być moim prezydentem. On nie może być naszym prezydentem. Podziały nas osłabiają, razem jesteśmy silniejsi – mówił w przerwach między utworami Jay Z. – Mniej niż sto lat temu
kobiety nie miały prawa głosować. Zobaczcie, jaką daleką drogę pokonaliśmy – od braku głosu do momentu, w którym możemy znów tworzyć historię, wybierając pierwszą kobietę prezydenta. Chcę, żeby moja córka dorastała, widząc kobietę przewodzącą krajowi. To dlatego jestem z nią – dodawała Beyonce, nawiązując do wyborczego sloganu Clinton „I’m with her”.
Sama Clinton wyszła na scenę na koniec, na jakieś pięć minut. – Mamy wciąż nieskończoną sprawę do zrobienia, więcej barier do pokonania i z waszą pomocą przebijemy ten szklany sufit na dobre. Chcę być prezydentem, który pomoże każdemu zrealizować dany przez Boga potencjał. Ale nie mogę tego zrobić, jeśli we wtorek nie zdecydujemy, jakim krajem chcemy być, czy odrzucimy ciemną i dzielącą wizję naszej przyszłości i wybierzemy otwartą na wszystkich, jednoczącą Amerykę – zachęcała Clinton.
Zarówno Clinton, jak i Jay Z oraz wszyscy jego goście apelowali ze sceny o
głosowanie, i to najlepiej wcześniejsze. I faktycznie coraz większa liczba Amerykanów z takiej możliwości korzysta – w 2008 i 2012 r. zdecydowało się na to ok. 14 proc. wyborców. Trzeba wprawdzie pamiętać, że liczba punktów do wcześniejszego głosowania jest niewielka (np. w 400-tysięcznym Cleveland jeden), ale biorąc pod uwagę kolejkę w sobotnie popołudnie i rozmowy z członkami komisji wyborczej, można przypuszczać, że w tym roku ten odsetek będzie wyższy. Tam jeszcze raz się potwierdziło, że na Clinton częściej głosują mieszkańcy dużych miast, zwłaszcza centralnych dzielnic, na Trumpa – przedmieść i prowincji. Oczywiście nie było to żadne reprezentatywne badanie, ale spośród kilkunastu osób zapytanych po wyjściu z lokalu wyborczego, na kogo głosowały, tylko jedna poparła Trumpa (lub tylko jedna chciała się do tego przyznać). Co ciekawe, była to mieszkająca w USA od 13 lat imigrantka z Ekwadoru, której nie przeszkadzają antyimigranckie hasła republikańskiego kandydata. – Jestem ciężko pracującą kobietą, mam amerykańskie obywatelstwo. Jeśli ktoś jest tu, aby ciężko pracować, to powinien zostać, ale jeśli ktoś przyjeżdża, żeby robić złe rzeczy, to Trump ma rację, że trzeba go wyrzucić – wyjaśniała Alejandra Fairro. Co nie znaczy, że wszyscy bezkrytycznie popierają Clinton. – Jestem od zawsze wyborcą demokratów, ale widzę, że nie jest idealną kandydatką, ma duży bagaż obciążeń. Bardziej jednak nadaje się na prezydenta – mówi Michael Gabelman.
Politolodzy przestrzegają, by nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków z liczby osób, które głosują przedterminowo i z tego, kogo popierają. – Większość z nich jest zaangażowana politycznie, więc żadne skandale czy nowe informacje raczej nie zmieniają ich decyzji – mówi Daniel Tokaji z Ohio State University. – O ostatecznym wyniku przesądzają zwykle osoby niezdecydowane, które nie są zbyt zainteresowane polityką i które częściej podejmują decyzje na podstawie emocji – dodaje Paul Beck.
Na dzień przed głosowaniem średnie z poszczególnych sondaży w Ohio wskazywały na remis, w całym kraju na 2–3-punktową przewagę Clinton.
Clinton nazwała niedawno zwolenników Trumpa żałosnymi, a ci wykorzystali to w kampanii i włożyli koszulki z napisami „I’m proud to be deplorable”.