Naturę tego kryzysu najlepiej zobrazował nie żaden z liderów prawicowej opozycji, tylko Adrian Zandberg, przedstawiając z mównicy sejmowej całą spektakularną listę rządowych niedokonań, błędów i wpadek. Już w latach 90. amerykańscy stratedzy polityczni doszli do wniosku, że w politycznej walce najskuteczniejsze jest nie szukanie słabych punktów przeciwnika i bicie w nie, tylko zidentyfikowanie jego punktu najmocniejszego i zdemolowanie go. I tak postąpił Zandberg – uderzył w najsilniejszy punkt tożsamości Platformy, a przede wszystkim jej wyborców. Uderzył mianowicie w opinię, iż można o tej partii powiedzieć rozmaite złe rzeczy, że może jest za co krytykować ją, a zwłaszcza poszczególnych jej polityków, ale że zarazem nie można jej odmówić profesjonalności, fachowości i efektywności. I że tym właśnie przede wszystkim odróżnia się ona na korzyść od jej prawicowych konkurentów.

Platforma w gwiezdnym czasie

Wydaje się, że Zandberg uderzył w ten pogląd skutecznie.

A dlatego skutecznie, że to, co mówił, pokrywało się z intuicją wielkiej części – chyba większości – Polaków, w tym pewnej części tych, którzy w wyborach 2023 r. poparli obóz skupiony wokół Tuska. Zauważają oni, że po ośmiu latach spędzonych w opozycji politycy PO duchowo i intelektualnie nadal żyją w roku, powiedzmy, 2014 – czyli w swoim „gwiezdnym czasie”, w okresie, gdy rządzili i wydawało im się, że znaleźli czarodziejski klucz do polskiej duszy, który zagwarantuje im władzę na wieki. Rok później władzę utracili, ale uznali, że to tylko przypadek, że władza należy im się z mocy samych praw natury. Osiem lat opozycji nie wypleniło z nich tego przekonania.

A przez ten czas świat i Polska zmieniły się bardzo. Ale oni tego nie zauważyli. Ich pomysły na rzeczywistość dobrze oddaje pomysł ministra Nitrasa, który zapowiedział tryumfalnie modernizację słynnych orlików – powszechnie dostępnych stadionów, których budowa była sztandarowym projektem Platformy w okresie jej pierwszego rządu. Wtedy był to pomysł piarowo efektywny. Dziś Nitras wyraźnie uważa, że powtórzenie tego manewru przyniesie podobny skutek. Ale nie przynosi, bo ludzie przez ten czas się zmienili, chcą czegoś innego, czegoś więcej. Dziś zapowiedź modernizacji orlików wywołuje nie entuzjazm, tylko co najwyżej wzruszenie ramionami.

Syndrom orlika

Kluczowe jest w tym to, iż Nitrasowska modernizacja orlików i związane z tym nadzieje nie są ewenementem. Podobnie jest i w innych segmentach machiny państwowej. Brak pomysłów i wizji sterowania Rzeczpospolitą (kto jeszcze pamięta, że w okresie swojego pierwszego premierowania Donald Tusk wypowiedział skrzydlate słowa, iż jeśli ktoś ma wizje, to powinien udać się do lekarza?) zostaje zastąpione myśleniem magicznym. Róbmy tak, jak robiliśmy kiedyś, wtedy to działało, więc i teraz zadziała. Ale Anno Domini 2025 takie postępowanie owocuje co najwyżej irytacją wyborców.

Czy premier i inni liderzy rządzącej koalicji mogą zmienić ten stan? Mają ku temu narzędzia, ale obawiam się, że im się nie uda. Bo musieliby w tym celu przede wszystkim zmienić własną psychikę. A to jest zawsze zadaniem może nie niewykonalnym, ale szalenie trudnym. ©℗