W czwartek rząd Armenii zaakceptował projekt ustawy, która ma ogłosić „początek procesu akcesji Republiki Armenii do Unii Europejskiej”. Premier Nikol Paszinjan na pytanie, kiedy można oczekiwać akcesji, zażartował, że „do końca roku”, ale w rzeczywistości perspektywa jest bardziej mglista. W poważniejszym tonie szef rządu zastrzegł, że przepisy „nie oznaczają przystąpienia do UE”, a szef MSZ Ararat Mirzojan dodał, że ustawa ma tylko podkreślić intensywne i dynamiczne relacje Erywania z Brukselą. Armenia już przed 12 laty starała się o status państwa stowarzyszonego z UE, ale pod presją Rosji zarzuciła ambicje. W tym samym czasie Moskwa zmusiła do podobnego kroku prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, co doprowadziło do wybuchu rewolucji i jego obalenia. Sytuacja Erywania jest równie trudna; Gruzja oddala się od Zachodu, Azerbejdżan regularnie grozi wznowieniem wojny, a na pomoc Rosji mimo łączącego oba kraje sojuszu wojskowego nie ma co liczyć. Przeciwnie, sama Moskwa jest źródłem zagrożenia dla Paszinjana.
Armenia chce ustalić z Unią Europejską kalendarz integracji
Na razie nie wiadomo, kiedy parlament zajmie się projektem ustawy. Paszinjan powiedział, że kolejnym krokiem będzie ustalenie z Brukselą kalendarza integracji, a ostatecznie i tak zdecyduje naród w referendum. Kreml zareagował niemal natychmiast. Jego rzecznik Dmitrij Pieskow zastrzegł, że członkostwo Armenii w UE jest „zwyczajnie niemożliwe”, ponieważ „Armenia jest członkiem Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, co przynosi znaczną dywidendę państwu i jego obywatelom”. Wiceszef Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew przypomniał, że Erywań należy też do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), czyli sojuszu z Rosją, wspominając przy tym pogróżki płynące z Azerbejdżanu. A prowojenny bloger Jurij Kotionok w rozmowie z gazetą „Siegodnia” narzekał, że „niegdyś przyjazna Armenia stacza się w przepaść na naszych oczach” i że może ona stracić kolejne terytoria na rzecz sąsiadów.
Zwrot Armenii w kierunku UE
Prozachodni zwrot Armenii wynika także z rozczarowania postawą Rosji w czasie azerbejdżańskiej inwazji na Górski Karabach, która w 2023 r. doprowadziła do likwidacji ormiańskiego parapaństwa przy bierności Kremla. Moskwa tłumaczyła, że Azerbejdżanie przeprowadzili operację na terenie uznanym przez świat za ich własny, a zatem nie wystąpiły okoliczności uzasadniające interwencję ODKB. Po likwidacji Górskiego Karabachu Baku prowadzi z Erywaniem rozmowy o trwałym pokoju i – jak sugeruje część dyplomatów – jego perspektywa stopniowo się przybliża. Równolegle Azerbejdżan prowadzi antyarmeńską kampanię propagandową. W opublikowanej we wtorek rozmowie z lokalnymi kanałami telewizyjnymi prezydent İlham Aliyev nazwał sąsiedzkie państwo „krajem faszystowskim”. – Faszyzm musi zostać zniszczony. Albo kierownictwo Armenii to zrobi, albo zrobimy to my. Innego wyjścia nie ma – podkreślił. Politolog Zaur Mammadov obiecywał zaś na antenie İctimai TV, że „wkrótce będziemy pić herbatę w zachodnim Azerbejdżanie”, jak w Baku nazywa się część Armenii.
Brzmi jak w Ukrainie
Ormianom taka retoryka przypomina rosyjskie uzasadnienie agresji na Ukrainę. Armenia się obawia, że zachęcony spodziewaną erozją porządku międzynarodowego pod rządami Donalda Trumpa w USA Azerbejdżan wznowi działania wojenne, tym razem na terenie Armenii właściwej. Podbój liczącego 44 km odcinka jej granicy z Iranem połączyłby Azerbejdżan z nachiczewańską eksklawą i ze sprzymierzoną z Baku Turcją. Miałby w tym interes także jej przywódca Recep Tayyip Erdoğan, ponieważ korytarz połączyłby zarazem Ankarę z na wpół mitycznym Turanem, turkijskimi państwami poradzieckimi. Spośród państw zachodnich Armenia może liczyć na wsparcie Francji, także w postaci dostaw broni. Nie tylko ze względu na silną tam ormiańską diasporę, lecz także oburzenie, jakie w Paryżu wywołało podgrzewanie przez Baku nastrojów na buntującej się przeciw władzy Francji Nowej Kaledonii.
Istnieje jeszcze jedna przeszkoda na drodze Armenii do UE. To prorosyjski zwrot Gruzji. Jej rozmowy akcesyjne zostały zablokowane jeszcze przed startem. Najpierw przez Komisję Europejską, oburzoną wzorowanymi na rosyjskich przepisami bijącymi w środowiska pozarządowe, a potem przez rząd w Tbilisi. Gruzja tymczasem była jedynym sąsiadem Armenii, który latami wykazywał ambicje przystąpienia do struktur transatlantyckich. Niebawem amerykański Kongres ma się zająć projektem ustawy „o nieuznawaniu gruzińskiego koszmaru”, nawiązującej do nazwy rządzącej w Tbilisi partii Gruzińskie Marzenie (KO). Fox News podaje, że projekt zakłada zakaz normalizacji relacji z Gruzją, dopóki jej rząd będzie powiązany ze stojącym za KO oligarchą Bidziną Iwaniszwilim. Dotychczasowa prezydent, dystansująca się od KO Salome Zurabiszwili, ma gościć na inauguracji Trumpa. Zurabiszwili odmówiła uznania wyboru swojego następcy przez zdominowane przez KO kolegium elektorskie. ©℗