W lipcu 1941 r. do pogromów doszło nie tylko w Jedwabnem, ale w ponad 30 innych miejscowościach Podlasia - mówi PAP prof. Andrzej Żbikowski z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Oczywista jest rola Niemców, którzy zachęcali polską ludność do pogromów i która w dużej części im ulegała - wskazuje.

PAP: Jak można opisać przedwojenną strukturę społeczną na terenach północno-wschodniej Polski, w okolicach Łomży, Jedwabnego, Radziłowa, Grajewa czy położonego bardziej na północy Szczuczyna.

Prof. Andrzej Żbikowski: Pamiętajmy, że to, co my dzisiaj nazywamy Polską północno-wschodnią przed wojną było Polską centralną. Tereny, o których mówimy w kontekście 1941 roku i pogromu w Jedwabnem, należały do 1936 roku do województwa warszawskiego. Dopiero po reformie administracyjnej znalazły się w województwie białostockim, czyli na Podlasiu.

Dawna centralna Polska była zamieszkana głównie przez ludność polską i mniejszość żydowską, najczęściej w miastach i miasteczkach. Nie było tam dużych ośrodków. Największym była Łomża, gdzie ok. 40 proc. mieszkańców było Żydami. Podobnie było w okolicznych miejscowościach jak Jedwabne, Radziłów, Szczuczyn, Grajewo, które liczyły najczęściej po kilka tysięcy mieszkańców. W połowie mieszkali tam Żydzi i Polacy.

Ludność żydowska miała pozarolniczy, miejski charakter, dawniej była przecież skupiona w tzw. miastach prywatnych, które należały do polskiej magnaterii. Z czasem stały się one sztetlami, czyli takimi targowymi miasteczkami, w których Żydzi zajmowali się rzemiosłem i handlem. Od czasów zaborów pośredniczyli między folwarkami szlacheckimi a chłopstwem. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku ta struktura nieco się zmieniła, Żydzi mogli częściej pracować w tzw. wolnych zawodach jako lekarze czy prawnicy. Ludność polska najczęściej mieszkała na obrzeżach tych miasteczek-sztetli. Trudniła się rolnictwem, natomiast po 1918 roku chętniej osiedlała się w ich centrum, budowała tam administrację państwową II Rzeczypospolitej. Kształtowała się tam też polska elita - poza duchownym katolickimi, byli to na przykład nauczyciele, notariusze czy aptekarze.

PAP: Jak wyglądały relacje między Polakami a Żydami?

Prof. Andrzej Żbikowski: Relacje polsko-żydowskie były powierzchowne, najczęściej handlowe lub szkolne. W okresie międzywojnia ukończenie sześciu klas szkoły podstawowej było obowiązkowe, więc dzieci z rodzin polskich i żydowskich spotykały się w szkołach. Siłą rzeczy znajomość języka, kultury czy w religii w obu społecznościach rosła.

Poza tym należy pamiętać, że Żydzi byli obywatelami polskimi ze wszystkimi prawami, brali zatem udział w życiu publicznym i głosowali w wyborach na poziomie państwowym i lokalnym. Mieli własne organizacje polityczne, również prasę, ale im dalej na wschód, tym Żydzi częściej stawali się sojusznikami władzy państwowej. To było dosyć naturalne dla mniejszości narodowych, które głosując na przykład na sanację szukały wsparcia i ochrony.

W gruncie rzeczy Polacy niewiele wiedzieli o życiu swoich żydowskich sąsiadów. Podobnie zresztą było z Żydami, którzy tworzyli odrębną, wyizolowaną i hermetyczną grupę społeczną na tych ziemiach. To bardzo ważne, by zrozumieć kontekst tragedii, która rozegrała się tam w okresie drugiej wojny światowej. Tam, gdzie ludzie się nie znają, łatwiej o wrogość.

PAP: Coraz powszechniej do głosu dochodziła też ideologia narodowa, którą na ziemi łomżyńskiej wspierał Kościół katolicki, co widać było w regionalnej prasie. Czy to miało wpływ na stosunek Polaków do Żydów?

Prof. Andrzej Żbikowski: Ideologia narodowa wśród Polaków żyjących na wschodnim Mazowszu i zachodnim Podlasiu zaczęła zdobywać popularność mniej więcej od lat 20. Najczęściej w warstwach bogatego chłopstwa i powstającego mieszczaństwa chrześcijańskiego. Polacy chętnie głosowali na Stronnictwo Narodowe, czyli partię polityczną endecji, co stało się szczególnie wyraźne w okresie Wielkiego Kryzysu. Ten klimat polityczny wzmacniała kuria łomżyńska na czele z biskupem Stanisławem Łukomskim, który był znany z antylewicowych poglądów. A pamiętajmy, że pozycja kleru na tych ziemiach była bardzo mocna.

To wszystko przekładało się też na zaognienie relacji z Żydami, o których katolicka prasa pisała jako o zagrożeniu, dopuście bożym. Narodowcy, zwłaszcza z Obozu Narodowo-Radykalnego, oskarżali żydowską mniejszość o sympatyzowanie z komunizmem, otwarcie głosili poglądy antysemickie i rasistowskie. To spowodowało, że podziały między Żydami a Polakami były bardzo wyraźne. Ludzie nie widzieli wartości w integracji, nie było procesów asymilacyjnych, wzajemna znajomość była bardzo powierzchowna, choć trzeba przyznać, że lepsza ze strony żydowskiej odnośnie polskiego języka, kultury czy prawa.

PAP: Z czego to wynikało?

Prof. Andrzej Żbikowski: Polacy i Żydzi czuli, że są na siebie skazani. Wzajemną niechęć wzmacniały też nierówności materialne. Wiadomo, że przy dobrej koniunkturze najszybciej wzbogacają się ludzie, którzy mają zawody pośredniczące tacy jak młynarze, hurtownicy, kupcy czy przedsiębiorcy zajmujący się np. skupem mleka. Z kolei przy złej koniunkturze zawody te pozwalają na wcześniejszą akumulację środków i łatwiejsze przeżycie gospodarczych trudności. W związku z tym ta strona, która jest biedniejsza, dla której życie staje się cięższe, łatwo mitologizuje drugą, bogatszą stronę. Tak powstał mit o Żydzie, który zawsze ma pieniądze, złoto czy np. pierzyny i poduszki, które w polskich domach prawie nie były znane. Wszystko to spowodowało, że stosunki ekonomiczne między Polakami a Żydami były bardzo napięte, chociaż nic nie wskazywało na to, że może się to skończyć aż taką falą bezwzględnej agresji.

PAP: Żydzi dostrzegali pogłębiający się podział na my i oni, jak zatem reagowali?

Prof. Andrzej Żbikowski: Musieli zwierać szeregi. Albo w ramach lewicowej i demokratycznej partii Bund albo w partiach syjonistycznych. Wielu też emigruje do Stanów Zjednoczonych lub Palestyny, przynajmniej do momentu, kiedy w drugiej połowie lat 30. przestano im to umożliwiać. Wszystkie drogi emigracji z Polski stały się zamknięte, bo nikt ich nie chce przyjmować. Inni Żydzi z kolei podkreślają swoją propaństwową, lojalną wobec Rzeczypospolitej postawę. Mimo to ich kariery były blokowane, bojkotowano żydowski handel, na polskich uczelniach spadła liczba żydowskich studentów w związku z zasadą "numerus clausus", czyli ograniczeniem do 10 procent liczby żydowskich studentów na danym uniwersytecie.

PAP: Wybucha druga wojna światowa, wschodnie tereny II Rzeczypospolitej zajmuje Armia Czerwona, Białostocczyzna, jak i ziemia łomżyńska trafiają pod okupację sowiecką. Co to zmienia w relacjach polsko-żydowskich?

Prof. Andrzej Żbikowski: Mitem jest twierdzenie, że Żydzi w jakiś szczególny sposób wchodzą w struktury władzy sowieckiej. Badając genezę pogromu w Jedwabnem sprawdzaliśmy to dokładnie i Żydzi są w tych władzach właściwie niewidoczni. Tylko jedna osoba narodowości żydowskiej, przysłana z terenów Białorusi, była tam kimś w rodzaju sekretarza do spraw rolnych. Najczęściej sowieckimi urzędnikami stają się ludzie, którzy przybyli na ziemię łomżyńską z głębi Rosji. Żydami nie byli ani lokalni szefowie NKWD, ani kierownictwo komunistycznej partii.

Z pewnością jednak Żydzi stają się na tych terenach bardziej widoczni, ponieważ wielu z nich uciekło z zachodniej Polski na wschód przed Niemcami. To byli ludzie młodzi, silni i inteligentni, którzy zdawali sobie sprawę, że pozostanie na terenach okupowanych przez Niemców jest o wiele groźniejsze niż ucieczka pod okupację sowiecką. Uciekają, ale nie mają na wschodzie żadnego zaplecza, muszą szukać pracy i siłą rzeczy trafiają do szkolnictwa i aparatu biurowego. Tym bardziej, że te miejsca pracy były, ponieważ Sowieci masowo wysiedlali polską inteligencję deportując tysiące rodzin w głąb Związku Sowieckiego. Żydzi przychodzili na ich miejsce, byli przyjmowani przez Sowietów, także dlatego, że Żydzi byli gotowi iść na kompromis z nową władzą.

PAP: Dość powszechne jest przekonanie, że Żydzi angażowali się po stronie Sowietów, ponieważ jeszcze przed wojną byli komunistami. Jak Pan je ocenia?

Prof. Andrzej Żbikowski: Wśród Żydów byli oczywiście tacy, którzy przed wojną byli komunistami, podobnie zresztą jak niektórzy Polacy, i jedni i drudzy wchodzili w sojusz z sowiecką władzą. Pomagali im. Ale w takich małych miasteczkach jak Jedwabne to były pojedyncze osoby. Byli jednak widoczni, bo albo witali tych Sowietów z kwiatami albo angażowali się do partyjnych aparatów. Ale to naprawdę były pojedyncze osoby. W Jedwabnem wiemy o czterech takich osobach narodowości żydowskiej, w Radziłowie - dwóch czy trzech. Polscy lewicowcy czy komuniści, którzy się angażowali po stronie Sowietów, to też były pojedyncze osoby.

Polacy mieli jednak przekonanie, że Żydzi lepiej sobie radzą pod władzą komunistyczną miedzy innymi dlatego, że Sowieci znacjonalizowali handel, w którym Żydzi mieli wielopokoleniową przewagę nad Polakami. I jak zaczęła się szara strefa, to oczywiście Żydzi potrafili szybciej docierać do potrzebnych im towarów. Polacy, którzy z powodu ideologii narodowej byli niechętni Żydom jeszcze przed wojną, znowu widzieli, że radzą sobie oni lepiej od nich. To było dla Polaków doświadczenie frustrujące.

PAP: Czy Sowieci, np. funkcjonariusze NKWD, różnicowali podporządkowane sobie narody? Czy lepiej traktowali Żydów niż Polaków?

Prof. Andrzej Żbikowski: Nie. Wiemy z dokumentów sowieckich, zwłaszcza z większych miast jak np. Lwów, że NKWD w śledztwach tak samo traktowała Polaków, jak i Żydów. Nie było żadnej różnicy. Stopień inwigilacji polskiego Sokoła był taki sam jak żydowskiego Bundu. Wszyscy byli obserwowani. Różnice dotyczyły powodów prowadzonych przez NKWD dochodzeń. Polacy byli najczęściej aresztowani za podziemną konspirację, natomiast Żydzi za nielegalny handel walutą i przemyt przez granicę sowiecko-niemiecką.

PAP: 22 czerwca 1941 roku Niemcy atakują Związek Sowiecki. Co to oznacza dla Polaków i Żydów na ziemi łomżyńskiej?

Prof. Andrzej Żbikowski: Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej oznacza, że przez okolice Jedwabnego przechodzi najpierw Wehrmacht. Za nimi idą niemieckie dywizje ochrony, które wyłapują niedobitki czerwonoarmistów, jakichś dezerterów, potencjalnych sabotażystów. A dopiero za tymi dywizjami idą nieliczne, ale bardzo sprawne siły policji i SS, osławione Einsatzgruppen. Mordują ludność żydowską, ale też zgodnie z dyrektywą Reinharda Heydricha mają zachęcać miejscową ludność do pogromów antyżydowskich.

Wszystkie te siły jednak przechodzą przez ziemię łomżyńską bardzo szybko, bo na tym polegał blitzkrieg - niemiecka doktryna wojny błyskawicznej. Tereny za frontem Niemcy musieli jednak zabezpieczyć. Najczęściej zajmowały się tym niewielkie grupy policji bezpieczeństwa - złożone z funkcjonariuszy Sipo i gestapo, które poruszały się tzw. taksówkami po jednej i drugiej stronie Biebrzy. W tym czasie polska ludność samoorganizuje się, powstają straże obywatelskie, które pilnują, żeby nie było jakichś rabunków. Niemcy za pomocą folksdojczów porozumiewają się z tymi strażami, polskimi aktywistami i wtedy też najprawdopodobniej mówią Polakom, by "zrobili porządek z Żydami". Taka sugestia pada na pewno.

PAP: Rozpoczynają się pogromy.

Prof. Andrzej Żbikowski: W Radziłowie Niemcy po początkowej zachęcie do pogromu opuszczają je i wyjeżdżają do kolejnego miasteczka. Polacy wpadają wtedy na pomysł, by Żydów spalić w stodole. Zanim to się jednak stanie dochodzi do pojedynczych morderstw i rabunków na Żydach. Ta fala pogromowa dopiero rośnie i obejmuje nie tylko Radziłów i Jedwabne, ale wiele innych miejscowości w okolicach Łomży. Schemat tych pogromów był mniej więcej ten sam. Żydów wypędzano z domów, kazano im na ulicach i rynku pielić trawę, upokarzano i bito pałkami lub ciężkimi kłonicami od wozów. Następnie zapędzano do stodoły, którą oblewano ropą i podpalano. Ludzie tam palili się żywcem.

PAP: Jaki był mechanizm dochodzenia do tego najbardziej morderczego momentu i skąd wiemy o tym, jak on wyglądał?

Prof. Andrzej Żbikowski: Dokładny obraz tego, co się działo w Jedwabnem, Radziłowie, Grajewie i innych miejscowościach, gdzie dochodziło do mniejszych lub większych pogromów dają nam powojenne materiały śledcze i sądowe. To tzw. sierpniówki, czyli procesy wytaczane na mocy dekretu z 1944 roku.

Oczywista jest rola Niemców, którzy zachęcali polską ludność do pogromów, i która w dużej części im ulegała. Nie wiemy z dokumentów, czy w Jedwabnem esesmani byli obecni przy masakrze, nie wiadomo, czy stali przy płonącej stodole, czy też wyjechali z miasteczka. Mimo niemieckiej inspiracji odpowiedzialność jednak spoczywa na tych, którzy tego mordu dokonali. A byli to Polacy. Niemcy owszem dali Polakom pewien wzór, pokazywali jak należy z Żydami postępować. To była pogarda, grabież, podpalenie synagogi, niszczenie świętych ksiąg.

Nikt z Polaków, którzy ulegli namowom Niemców i dokonywali pogromów, podczas powojennych procesów nie powiedział, że ze strony Niemców cokolwiek im groziło za to, że Żydów nie będą zabijać. Oczywiście Niemcy kazali im wyjść na ulice i pilnować pielących trawę Żydów, ale jeżeli ktoś ukrył się w domu i nie wychodził, to nic mu za to nie groziło. Wiele osób jednak z domów wychodzi, nie uczestniczy w pogromie, ale przygląda mu się z ciekawością lub odrazą - tego nie wiemy. Ważny był też motyw rabunkowy. W Jedwabnem, co udało się ustalić z dr. Krzysztofem Persakiem w pogromie uczestniczyły 102 osoby. To byli ludzie, którzy albo wyganiali Żydów z domów, pilnowali ich na rynku albo pędzili do stodoły.

PAP: Czy Polacy, którzy mordowali Żydów pochodzili z patologicznych rodzin i należeli do marginesu społecznego?

Prof. Andrzej Żbikowski: Nie. To byli normalni, młodzi lub w średnim wieku polscy mieszkańcy Jedwabnego. Niczym się nie wyróżniający gospodarze, oczywiście nie są to przedstawiciele miejscowej inteligencji, jak jakiś organista czy aptekarz, ale są to typowi gospodarscy synowie. Przy pogromie był swoisty podział pracy. Bo poza tymi, którzy bezpośrednio mordowali, był również tłum ciekawskich, którzy samą swoją liczbą i okrzykami budzili strach w Żydach. Byli też oczywiście Niemcy, w Jedwabnem również niemieccy żandarmi, którzy siedzieli w swoim posterunku i nie uczynili nic, by powstrzymać Polaków.

PAP: Podczas pogromu w Jedwabnem byli niemieccy żandarmi?

Prof. Andrzej Żbikowski: Tak, to też nas zaskoczyło. Mieli swój posterunek przy rynku i nie mieli nic wspólnego z tą niewielką grupą niemieckiej policji bezpieczeństwa, ową lotną brygadą, która zasugerowała mord. Żandarmi nie mieli takich zadań. W dniu pogromu uratowało się u nich zresztą trzech Żydów, którzy naprawiali dach. Ci niemieccy wojskowi powiedzieli wówczas, że "ich Żydzi" mają u nich pracować i nie wyjdą na ową zbiórkę, po której doszło do masakry. Oczywiście Niemcy zażądali tego wyłącznie dla własnego interesu, bo ci Żydzi najprawdopodobniej zginęli później w wyniku działań okupacyjnych.

PAP: Czy w pana ocenie możemy mówić o fali pogromowej w tamtym czasie?

Prof. Andrzej Żbikowski: Ostatecznie naliczyłem ponad 30 miejscowości w tzw. zachodniej Białorusi, gdzie doszło do pogromów antyżydowskich. Te fakty są bardzo dobrze udokumentowane powojennymi rozprawami, choć nie wszystkie pogromy są tak szczegółowo opisane jak ten z Radziłowa czy Jedwabnego. Mniej wiemy o pogromach w Szczuczynie czy Grajewie, zupełnie inny charakter ma mord w Wąsoszu, gdzie doszło do typowego nocnego mordu rabunkowego.

Należy podkreślić, że Polskie Państwo Podziemne, gdy tylko dotarły informacje o pogromach, natychmiast je potępiło. Polskie podziemie nawet skazało na śmierć Mariana Karolaka, który był prowodyrem zbrodni w Jedwabnem i burmistrzem tego miasteczka. Ale konkludując muszę powiedzieć, że pogromy antyżydowskie dokonywane przez Polaków latem 1941 roku fatalnie świadczyły o relacjach polsko-żydowskich i pokazały, że w czasach wojennego terroru kompletnie nie zdały egzaminu.

Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)