Kandydaci obydwu partii zdążyli się już przenieść do New Hampshire, gdzie prawybory odbędą się 9 lutego. W Granitowym Stanie Trump ma dwucyfrową przewagę nad Cruzem. Według agregującej wyniki sondaży strony RealClearPolitics.com miliarder może liczyć na 33,4 proc. poparcia, a Cruz na 12,2 proc. Tyle że według sondaży z Iowa Trump miał 10 pkt przewagi nad Cruzem, a skończył na drugim miejscu ze stratą 3 pkt. Nie tylko w sztabie wyborczym miliardera zachodzą w głowę, co mogło być przyczyną tak sporego niedoszacowania rywala i czy może się to powtórzyć w innych stanach.
Biorąc jednak pod uwagę wyniki pierwszych prawyborów i sondaże, na tym etapie wyścig o republikańską nominację prezydencką odbywa się między dwoma kandydatami uważanymi za politycznych outsiderów o radykalnych poglądach. Przy czym amerykańscy publicyści już dawno zauważyli, że w miesiącach przed prawyborami zarówno Trump, jak i Cruz atakowali wszystkich innych kandydatów, ale nigdy siebie nawzajem. Gdy miliarder nazwał imigrantów z Meksyku gwałcicielami i handlarzami narkotyków, Cruz na antenie telewizji Fox skomentował to, mówiąc: „Lubię Donalda Trumpa. Uważam, że jest świetny, zuchwały i mówi prawdę”. Miliarder odpowiedział na Twitterze: „Dzięki, Ted”.
Outsiderzy unikali wymiany kuksańców, bo zabiegają o tego samego wyborcę: zmęczonego, sfrustrowanego i domagającego się zmiany. Dla obydwu celem ataków jest waszyngtońska elita. Trump głosi, że rząd federalny powinien być zarządzany jak firma. A kto lepiej będzie się do tego nadawał niż biznesmen, którego fortuna świadczy o sukcesach? Słów krytyki pod adresem głównego nurtu nie szczędzi też senator z Teksasu. Kiedy w 2014 r. wybuchła kontrowersja wokół nakazu zmiany nazwy drużyny futbolowej Washington Redskins („redskin” znaczy „czerwonoskóry”, ale wyraz ma pejoratywne konotacje), Cruz żartował: „Jak uczynić nazwę Washington Redskins mniej obraźliwą? Usunąć z niej słowo »Washington«”.
Republikańscy wyborcy są sfrustrowani, bo czują się oszukiwani przez wybieranych przez siebie polityków. Tak sugeruje Eugene Dionne, politolog z Georgetown University, związany z think-tankiem Brookings. W nowej książce „Why the Right Went Wrong” (Co poszło nie tak na prawicy) pokazuje, że każdy republikański kandydat od lat 60. obiecywał zmniejszenie rządu federalnego i powrót do tradycyjnych wartości, ale żadnemu się to nie udało. Efektem „wielkiej zdrady”, jak nazywa ten proces Dionne, było usztywnienie się postaw elektoratu i zaostrzenie oczekiwań. O ile w 1995 r. 19 proc. Republikanów określało się jako „bardzo konserwatywni”, o tyle w 2015 r. było to już 33 proc.
Cruz już dawno dostrzegł ten trend. Jego zdaniem za każdym razem, kiedy Grand Old Party, jak alternatywnie nazywa się Partię Republikańską, wystawia w wyborach prezydenckich umiarkowanego kandydata, przegrywa. Dlatego sam uprawia bezkompromisową politykę. To on w sierpniu 2013 r. przez 21 godzin bez przerwy przemawiał w Senacie przeciw Obamacare – programowi dopłat do ubezpieczeń zdrowotnych dla mało zarabiających. „The New Yorker” zatytułował poświęcony mu artykuł z sierpnia 2014 r. „Absolutysta”.
Podobną diagnozę stanu po prawej stronie sceny politycznej ma Trump. To dlatego nie bał się rozpocząć kampanii od przyjęcia mocno antyimigranckiej postawy, oprócz wspomnianego już komentarza o Meksykanach, domagając się zakazu wjazdu do USA dla muzułmanów. Niemniej z dwóch liderów republikańskiego wyścigu to miliardera można uważać za bardziej umiarkowanego. Trump deklarował np., że nie zamierza majstrować przy amerykańskim systemie zabezpieczeń społecznych.
Warto również zwrócić uwagę, że trzecie miejsce w Iowa ze stratą tylko 1 pkt do Trumpa zajął bardziej umiarkowany Marco Rubio. Sondaże w New Hampshire dają mu obecnie ok. 10 proc. poparcia. Po prawyborach w Granitowym Stanie, pod koniec miesiąca przyjdzie kolej na Newadę i Karolinę Południową. 1 marca zaś kandydatów czeka superwtorek, gdy głosowanie odbędzie się w 12 stanach jednocześnie. Wtedy będziemy mogli być pewni, kto objął prowadzenie w wyścigu.
Część demokratów też czeka na zmianę. Lewicową
Z pragnieniem zmiany i zaostrzeniem kursu wśród swojego elektoratu ma też do czynienia Partia Demokratyczna. Przed prawyborami w Iowa wydawało się, że start w wyborach ma zagwarantowana była sekretarz stanu i była pierwsza dama Hillary Clinton. Sondaże dawały jej kilkunastoprocentową przewagę nad Berniem Sandersem. Ostatecznie w Iowa lewicowy senator ze stanu Vermont zdobył 49,6 proc. głosów, a Clinton przypadło 49,9 proc. Ale zdaniem komentatorów to Sanders był prawdziwym zwycięzcą prawyborów, a doskonały wynik uzasadnia kierunek jego kampanii i nadaje jej polityczny pęd. W ubiegłym roku sondaże z New Hampshire dawały dwójce kandydatów podobne szanse, ale na początku stycznia tego roku zaczęły się rozjeżdżać. Obecnie Sanders ma w Granitowym Stanie 17,5 pkt przewagi nad Clinton, ale już w Karolinie Południowej sytuacja jest odwrotna. Nawet jeśli ostatecznie senator nie otrzyma nominacji, to jego mocne drugie miejsce będzie sygnałem, że wyborcy domagają się zmian i państwa opiekuńczego. Sanders to czuje, dlatego w jednej z debat telewizyjnych na pytanie, czy zamierza podnieść opodatkowanie klasy średniej, bez wahania odpowiedział „tak”. A warto przypomnieć, że mówimy o kraju, w którym niektórzy politycy podpisują przed objęciem mandatu w Kongresie zobowiązanie, że nie doprowadzą do podniesienia ani nałożenia nowych podatków. Jakub Kapiszewski
Kampania wyborcza w USA na bieżąco na Dziennik.pl