Pomoc skupia się na działaniach interwencyjnych. A to bez sensu. System pomaga utrzymać status quo. Nie zamarzną, nie zginą z głodu, ale nadal będą bezdomni.
Julia Wygnańska: Popatrz, ta sterta papieru to historia Józefa. 45-latka, który od 23 lat jest bezdomny. Mieszkał a to na działkach, a to w schronisku. Od kilku lat ma zasiłek z pomocy społecznej, ponieważ jest chory. Ma sąd na głowie, bo notorycznie jeździł na gapę koleją, traktując pociąg jako schronienie. Były dni, kiedy łapano go dwa razy dziennie. W efekcie jest właścicielem 3 tys. zł długu. Kolej go rozłożyła na raty, które ma spłacać po 20 zł do końca życia, mieszkając w domu pomocy społecznej i posiadając dochód na granicy minimum egzystencji. Uważają, że jego sytuacja może się poprawić.
A może?
Jest po ciężkim urazie głowy, ma swoje lata i nie może wrócić do miejsca, skąd wyjechał. Choć jest tam zameldowany. Na razie w jego imieniu działa organizacja, która się nim zajęła. Próbuje uzyskać umorzenie spraw, pisze pisma do różnych instytucji. Tym bardziej że Józef ma też na koncie mandaty od straży miejskiej za picie w miejscu publicznym. I jeszcze siedem wezwań z komunikacji miejskiej. Nie on jeden jest w takiej sytuacji. Piotr, bezdomny od trzech lat, został z kolei „słupem”, zapłacili mu prawdopodobnie za użyczenie swojej tożsamości, aby wyłudzić telefon. Nie płacił abonamentu. Dług z 300 zł urósł mu do 3,5 tys. zł. Firma telekomunikacyjna przekazała go do firmy windykacyjnej, ta doliczyła własne koszty, później sprawa została skierowana do sądu, następnie do komornika. W ciągu kilkunastu miesięcy kwota urosła dziesięciokrotnie.
Zasada jest jedna: jeśli ktoś jest dłużny, powinien płacić.
Zgoda, ale jest taki przepis, który mówi, że jeżeli koszty egzekucji przerastają dług albo dłużnik nie ma możliwości go spłacić, to sprawa jest umarzana. Tak się stało w przypadku kilkorga moich respondentów, którzy trafili do schronisk. I dobrze – lepiej poświęcić czas i pieniądze na mądre wsparcie niż bezskuteczną windykację. Tymczasem skutecznej pomocy dla nich, takiej, która by zapobiegała podobnym sytuacjom, brakuje.
Przecież jest. Samorząd ma obowiązek zapewnić nocleg, dać jedzenie, nakarmić...
Tak, ale to są wszystko działania doraźne, interwencyjne. A część osób nawet na to się nie łapie. Na przykład w schroniskach nie mogą przebywać osoby pod wpływem alkoholu. Wszystkie placówki mają alkomaty. Jest jedna noclegownia w Warszawie, która dopuszcza maksymalnie do pół promila we krwi. Wiele osób – a część doświadczających bezdomności jest uzależnionych – to wyklucza. Mogą albo spędzić noc w noclegowni, albo sobie postanowić, że nie będą pić, i dzięki silnej woli zwalczyć nałóg na jakiś czas. Idą na detoks, a potem mogą wrócić do schroniska. Tyle że tu muszą podpisać kontrakt, w którym zobowiązują się do wielu rzeczy, wykonywania obowiązków, ale także tego, że nie będą pić. Najczęściej w przypadku osoby chorej i uzależnionej to się nie udaje. Wtedy trafia z powrotem na ulicę.
Są podwójnie wykluczeni.
Pozostało
84%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama