Proeuropejską koalicję ciągną w dół konflikty i afery korupcyjne. Wraz z nią na dno idą marzenia części mieszkańców o integracji z Unią
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu Mołdawia cieszyła się statusem wschodniego prymusa eurointegracji. Kiszyniów nie tylko zawarł umowę stowarzyszeniową z UE, ale też jako pierwszy spośród państw Partnerstwa Wschodniego wynegocjował zniesienie wiz do strefy Schengen. Te czasy już minęły. Mołdawia dawno nie była tak blisko zmiany orientacji geopolitycznej jak obecnie.
W piątek dymisję złożył prozachodni premier Valeriu Strelet. To efekt przegranego dzień wcześniej głosowania nad wnioskiem o wotum nieufności, zgłoszonym przez prorosyjską lewicę i popartym przez jedno z ugrupowań rządzącej koalicji. Obowiązki premiera będzie na razie pełnił dotychczasowy wiceszef rządu, liberał Gheorghe Brega, jednak w świetle gwałtownego konfliktu w łonie koalicji wątpliwe, by jej przedstawicielowi udało się stworzyć rząd.
Strelet stracił stanowisko dokładnie trzy miesiące od chwili uzyskania nominacji. Ale kryzys polityczny między Prutem a Dniestrem trwa znacznie dłużej, co najmniej od momentu ujawnienia gigantycznej afery korupcyjnej, związanej z wyprowadzeniem pod koniec 2014 r. z mołdawskich banków równowartości 1 mld dol. To ogromna suma, zwłaszcza jeśli porównać ją z wysokością mołdawskiego PKB, które w 2014 r. wyniosło 8 mld dol.
Afera sprawiła, że rząd gwałtownie stracił poparcie, a na ulice Kiszyniowa wyszły dziesiątki tysięcy ludzi, skupionych w stworzonej ad hoc luźnej koalicji Godność i Prawda (DA), żądającej ustąpienia skorumpowanych urzędników. Choć większość protestujących to zwolennicy kursu na Europę, siły prorosyjskie nie ustają w wysiłkach przejęcia ludowego buntu. W Kiszyniowie stoją więc dwa miasteczka namiotowe – jedno stworzone przez DA, drugie przez lewicę.
Kryzys nabrał rumieńców, gdy 18 października służby zatrzymały pod zarzutem korupcji byłego premiera Vlada Filata, który miał przyjąć 250 mln dol. łapówki od oligarchy Ilana Shora, stojącego – jak twierdzą mołdawskie media – za aferą bankową. Wówczas do gry włączył się skonfliktowany z Filatem biznesmen Vlad Plahotniuc, dla którego upadek liberałów Filata i Streleta jest szansą na umocnienie własnych wpływów w państwie.
Gdy nominalni zwolennicy Zachodu biją się między sobą, w siłę rosną partie prorosyjskie. Nie tylko komuniści, którzy podczas własnych rządów sprzed 2009 r. odnosili się do Kremla dość ambiwalentnie (i vice versa), ale także cieszący się zdecydowanym poparciem Moskwy socjaliści Igora Dodana i Nasza Partia, na której czele stoi mer rosyjskojęzycznego miasta Bielce Renato Usatîi, przedstawiający się jako zwolennik neutralności Mołdawii. Ten ostatni przed tygodniem sam został przejściowo zatrzymany za publikację nagranych rozmów Filata i Shora.
Jeśli do połowy listopada prozachodnie partie się nie pogodzą i nie skompletują nowego rządu – a wygląda to na mało prawdopodobny scenariusz – Mołdawii grożą przedterminowe wybory. W tych zaś, jeśli wierzyć wrześniowemu sondażowi kompanii CBS-AXA, zdecydowane zwycięstwo odnieśliby zwolennicy zmiany kursu. Na Naszą Partię chce głosować 23 proc. Mołdawian, a na socjalistów – 21 proc. W przypadku dojścia do władzy takiej koalicji niewykluczone byłoby nawet wypowiedzenie podpisanej już umowy stowarzyszeniowej z UE.