Polska to bardzo niesprawiedliwy kraj. Blisko 3 miliony ludzi żyją tu poniżej granicy minimum egzystencji, a tymczasem dochody prezesów spółek notowanych na giełdzie przekraczają 1,5 mln zł rocznie. Wąskie elity biznesu żyją w przepychu, a setki tysięcy ludzi nie dojadają i mają problemy ze zdrowiem z powodu biedy. Te gigantyczne podziały są sprzeczne z podstawowymi intuicjami dotyczącymi sprawiedliwości. Nie mają nawet nic wspólnego z dominującą ideologią, która głosi, że osobom przedsiębiorczym i kreatywnym należy się więcej niż wszystkim innym.
Trudno dociec, dlaczego prezes banku albo innej dużej firmy ma zarabiać 100 czy 200 razy więcej niż pielęgniarka albo nauczyciel. Czyżby pracował 100 razy ciężej? Czy jest 100 razy bardziej przedsiębiorczy? Jego praca jest 100 razy bardziej potrzebna? Jeszcze trudniej uzasadnić milionowe kontrakty reklamowe albo horrendalne honoraria dla celebrytów za otwieranie centrów handlowych lub butików z odzieżą. Kompletnie niezrozumiałe nawet z najbardziej wolnorynkowej perspektywy jest dziedziczenie milionowych majątków. Czyżby przejawem przedsiębiorczości było przejęcie majątku po rodzicach albo dziadkach?
Polacy w większości nie akceptują tak szokujących nierówności, ale od lat dyskurs głównego nurtu ma gotową odpowiedź na tego typu wątpliwości czy protesty. Otóż powinniśmy się bulwersować wysokimi pensjami w sektorze publicznym, oburzać się premiami dla zarządów spółek z udziałem Skarbu Państwa, protestować przeciwko dodatkom dla urzędników.
Pozostało
87%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama