Sektor Prawicowy z kibolsko-militarystycznej federacji najpierw przemienił się w partię i półlegalny batalion wojujący w Donbasie. Teraz zmienił się w firmę, która sprzedaje franczyzę.
Roman Stojka znany jest na Zakarpaciu z pomysłowości i zamiłowania do broni. To w końcu rodzinna tradycja. Jego ojciec pracował w delegaturze użhorodzkiej Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, a syn poszedł do milicji, lecz kilka lat temu stracił etat. Ponoć jego zachowanie nie licowało z godnością munduru. Roman nie ma poglądów politycznych. Nie śledzi partyjnych programów. Nie emocjonował go Majdan. Podobnie zresztą jak i wojna w Donbasie.
Ma za to fantazję. W 2013 r., jeszcze w czasach Wiktora Janukowycza, zbudował własnego pomysłu lotnię, którą przemycał do UE papierosy. Jak mówią w rozmowie z nami urzędnicy współpracujący z powołanym niedawno gubernatorem Zakarpacia Hennadijem Moskalem, podobne lotnie czy nawet drony nie musiały nawet lądować na terenie Unii. Po prostu zrzucały ładunek nad wcześniej ustalonym terenem i wracały na Ukrainę. GPS, samoloty bezzałogowe – nowe technologie w służbie kontrabandy.
Roman przez latającą maszynę miał problemy. Pewnego dnia tuż przed wylotem na przemytniczą misję na jednej z polan został pobity przez pograniczników. Próbował co prawda przekonywać, że z kontrabandą nie ma nic wspólnego, a lotnia jest jedną z jego pasji. A poza tym wybrał się na ryby, a nie polatać. Funkcjonariusze nie dali wiary jego argumentacji. Zdjęcia z obdukcji, na których widać obitego mężczyznę, do dziś można znaleźć w internecie. Tego lata o wielbicielu podniebnych przygód znów zrobiło się głośno. Mimo że nie brał udziału w rewolucji godności – jak Ukraińcy lubią nazywać wydarzenia przełomu lat 2013–2014 – nieoczekiwanie stanął na czele paramilitarnego skrzydła zakarpackiego Sektora Prawicowego (SP).
Polityczny mcdonald’s
Jego kariera w organizacji doskonale obrazuje przemianę grupy, która lansowała się na główną siłę antyjanukowyczowskiej rewolucji. Sektor Prawicowy z kibolsko-militarystycznej federacji najpierw przemienił się w legalną partię polityczną i półlegalny, ochotniczy batalion wojujący w Donbasie. W końcu, gdy naród zaczął zapominać o Majdanie, a wojna na Wschodzie zaczęła „zamulać” serwisy informacyjne, ugrupowanie zmieniło się w doskonale działającą korporację, która handluje franczyzą. Sprzedaje logo. Odcina kupony od rewolucyjnej legendy.
To swoisty fenomen. Lider PS Dmytro Jarosz w ostatnich wyborach prezydenckich uzyskał niecały procent głosów, a partii Sektor Prawicowy udało się wprowadzić do parlamentu dwóch deputowanych (wybranych w okręgach jednomandatowych Jarosza i Borysława Berezę). Mimo to ten patriotyczny mcdonald’s, jeśli tylko zechce, potrafi doprowadzić do poważnego kryzysu politycznego w państwie. Z kolei za granicą skutecznie buduje mit banderowskiej Ukrainy, który ochoczo wspiera kremlowska propaganda.
Zasadę działania franczyzy Sektora Prawicowego łatwo opisać za pomocą przykładu zakarpackiego. W lipcu lokalna grupa z logo SP na mundurach wypowiedziała wojnę deputowanemu Mychajłowi Łaniowi, którego miejscowi otwarcie nazywają jednym z liderów lokalnego półświatka o pseudonimie „Bluk”. Łanio potwierdził przy tym niegdyś, że „Bluk” i on to ta sama osoba. Jak relacjonował w rozmowie z nami Wasyl Hnatkiw, lider lokalnej jaczejki Batkiwszczyny Julii Tymoszenko, w rzeczywistości sektorowcy działali w interesie konkurenta Łania, oligarchy i innego deputowanego Wiktora Bałohy. – Łanio ma ręce unurzane we krwi jeszcze od lat 90. I to nie po łokcie, ale po ramiona – przekonuje Hnatkiw.
Bałoha kupił od Sektora markę, a później zasilił ją kadrą, która miała pod legendą walki z korupcją ustawić Łanię do pionu. Plan niemal wypalił. Bojownicy pod dowództwem Romana Stojki w połowie lipca zrobili zajazd na należącą do Łania mukaczewską saunę (która z naszych oględzin wygląda raczej na burdel) Antares. Przeciw sobie stanęli niezbyt doświadczeni, za to efektownie umundurowani – w amerykańskie bluzy ACU (Army Combat Uniform) i kominiarki – bojcy Stojki oraz kompania specjalna SBU, milicja i dobrze zbudowani ochroniarze Antaresu. Jak powiedziano nam w Mukaczewie, specjalsów z bezpieki i milicję można przy tym zaliczyć do zasobów Łania, który w regionie współpracuje z Wiktorem Medwedczukiem, dawnym macherem kuczmowskiej Ukrainy. Ten do lipca tego roku miał w kieszeni zakarpackich syłowyków.
Oficjalnie Sektor Prawicowy walczył o czystość państwa. I tę tezę z pewnością dałoby się w przypadku Antaresu udowodnić. Łanio vel „Bluk” oprócz uprawiania polityki oskarżany jest przecież o przemyt. Trudno podejrzewać go o płacenie podatków. Jest tylko jedno „ale”. Sektorowcy są blukowcami a rebours. Jak powiedział nam Jarosław Hałas, współpracownik gubernatora Zakarpacia, z całej 55-osobowej zakarpackiej organizacji SP zaledwie sześciu walczy lub walczyło w „zonie ATO”, czyli operacji antyterrorystycznej w Zagłębiu Donieckim. Siedmiu ma wyroki. Ośmiu chciało jechać na wojnę, ale nie przeszli komisji lekarskiej. Trzech nie kwalifikowało się ze względu na wiek (mają powyżej 50 lat).
Reszta to zwykła zbieranina, z której część – formalnie służąc w 1. Zakarpackim Batalionie Ukraińskiegio Korpusu Ochotniczego „Sektor Prawicowy” – jednocześnie... uchyla się od służby wojskowej. Wielu do zajazdu zajmowało się rekietem, czyli ściąganiem haraczy od przedsiębiorców. Próżno tu szukać ideowców. – Oni nie uzgadniali swojej krucjaty antykorupcyjnej z, nazwijmy to umownie, kijowską centralą Sektora. Po prostu załatwiają lokalne interesy – mówi nam Jarosław Hałas. – Najpewniej chodzi o zawyżenie podaży na przemycane papierosy przez którąś z rywalizujących grup i obniżenie tym samym ich ceny. Tutaj należy szukać przyczyn konfliktu – dodaje.
Efekty były łatwe do przewidzenia. Bitwa o Antares przypominała chaotyczną strzelaninę. Nie popisali się ani lansujący się na amerykańską Deltę sektorowcy, ani służby specjalne. Jak opowiadał nam mukaczewski dziennikarz Dmytro Tużanski (powiązany z Bałohą), ludzie Stojki zagonili specjalsów między dwie stacje benzynowe. Dzieliła je lokalna droga, która była jedyną opcją na ewakuację. Gdyby Sektor Prawicowy chciał urządzić im rzeź, wystarczyłby jeden pocisk wystrzelony z ręcznego granatnika w zbiorniki z benzyną. Ale nie chciał – bo obie grupy wolały się dogadać, tyle że sytuacja wymknęła się spod kontroli i doszło do tragicznej w skutkach strzelaniny.
To wszystko mogłoby pozostać lokalnym folklorem, gdyby nie to, że dzieje się u zbiegu granic czterech państw UE: Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii. Po strzelaninie w Antaresie Stojka znikł. Jak mówiono nam w Mukaczewie i Użhorodzie, jedna z wersji głosi, że uzbrojony próbował przebić się do polskich Bieszczadów.
Trudno powiedzieć, ile takich franczyzowych Sektorów Prawicowych działa na zachodniej Ukrainie, tuż przy granicy z Polską. Rosja lansuje ich na krwiożerczych nacjonalistów, brunatne zagrożenie, które krąży nad Europą. W rzeczywistości problem z Sektorem leży zupełnie gdzie indziej.
Jest nim właśnie system franczyzowy. Struktura sieci, w której centrala nie wie, co robi lokalny oddział. Członków SP trudno dokładnie policzyć. Jednoznacznie wskazać źródła finansowania i sposób przyjmowania pieniędzy. Brakuje wiedzy o relacjach między formalnym liderem Dmytrem Jaroszem a ludźmi pokroju Stojki. Ukraińskie MSW od półtora roku nie jest w stanie skutecznie wcielić uzbrojonych sektorowców do kontrolowanych przez państwo struktur. Formalnie mają być oddziałem specjalnym SBU. Ale na ile służby specjalne kontrolują grupę?
Zgubna franczyza
Nikt nie odważy się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Podobnie jak nikt nie jest w stanie na pewno odpowiedzieć, jaką rolę odegrały służby w jej powstaniu. Dmytro Jarosz zaczynał karierę państwową w czasach Janukowycza jako zarejestrowany pomocnik opozycyjnego posła Wałentyna Naływajczenki. Człowieka, który kierował Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy w czasach prezydentury Wiktora Juszczenki oraz później, przez kilka miesięcy po zwycięstwie ostatniego Majdanu. W czasie rewolucji Jarosz co najmniej raz spotkał się z Janukowyczem. Zwolennicy Sektora twierdzą, że po to, by wymusić na nim rezygnację. Przeciwnicy – żeby zgłosić się po pieniądze, które miał dostawać od poprzedniej władzy.
Początki Sektora Prawicowego sięgają grudnia 2013 r. Protesty dopiero się zaczynały, gdy grupka radykałów próbowała szturmować siedzibę prezydenta Janukowycza przy ulicy Bankowej. Media i politycy opozycji nazywali ich prowokatorami; dopiero później, pod wpływem rosnącej agresji ze strony władz, metody „walki bezpośredniej” zyskały powszechniejsze uznanie. Do udziału w starciach przyznał się wówczas nieznany wcześniej Sektor Prawicowy, luźna konfederacja narodowców z Tryzuba im. Stepana Bandery, neonazistów z Patrioty Ukrainy i kibiców Dynama Kijów. Sektorowcy stworzyli jedną sotnię w składzie Samoobrony Majdanu, jednak gros ich sił pozostawało poza jej hierarchią.
Samoobronę i Sektor różniło bardzo wiele. W Samoobronie nie wolno było pić, panowała większa dyscyplina i podporządkowanie politycznemu skrzydłu protestów, a taktyka była defensywna i polegała na ochronie zwykłych Ukraińców uczestniczących w protestach. Dbał o to komendant Andrij Parubij, dzisiaj wiceszef parlamentu. W Sektorze patrzą przez palce na alkohol, a główny nacisk kładzie się na siłowe rozstrzygnięcie konfliktu i autopromocję. W tym sensie priorytety sektorowców współgrają z priorytetami rosyjskiej propagandy. W obu przypadkach chodzi o to, by przedstawić marginalną organizację jako główną siłę protestów. Zwolennicy Sektora twierdzą, że to przypadek. Przeciwnicy w przypadki nie wierzą.
Samoobrona powstała spontanicznie, dla Sektora Euromajdan był spełnieniem marzeń. – Tryzub przez 20 lat zajmował się szkoleniami wojskowymi, organizowaliśmy obozy szkoleniowe na Ukrainie. Od zawsze się przygotowywaliśmy do rewolucji, a podczas Majdanu te przygotowania były po prostu intensywniejsze i pewnie przez to bardziej widoczne – mówił nam w czasie Majdanu Artiom Skoropadski, rzecznik SP z... rosyjskim paszportem, dawny dziennikarz „Kommiersanta” i kremlowskiej „Rossijskiej Gaziety”. Innymi słowy tryzubowcy robili to, co nacjonaliści na całym świecie, którzy lubią założyć strój moro i pobiegać po górach z atrapami kałasznikowów. Dokładnie to samo robi dziś prorosyjskie skrzydło polskich narodowców, którzy rzekomo chronią Bieszczady przed banderowcami.
Samoobrona Majdanu miała Sektorowi za złe, że podłącza się pod każdy jej sukces. Zamiłowanie do lansu nigdy mu zresztą nie przeszło. Skoropadski przekonywał nas przed rokiem, że SP wysłał do walki z rosyjską agresją 30 tys. ludzi. Gdyby to była prawda, byłoby ich na froncie więcej niż regularnych wojskowych. Oczywiście to bzdura, bo choć Sektor miał swój istotny udział w obronie donieckiego lotniska, to jednak był w stanie wystawić w sumie kilkuset ludzi. Plus niewiele ponad tysiąc rezerwowych franczyzobiorców w regionach (na Zakarpaciu – przypomnijmy – według rządowych danych jest ich 55).
Przy okazji Sektor planował się ucywilizować. Częściowo mu to nawet wyszło. Najpierw, gdy rewolucja dogasała, usunięto z jego szeregów marginalny nawet na tle kolegów Biały Młot, gdy jego działacze rozstrzelali Bogu ducha winny posterunek kijowskiej drogówki. Później pozbyto się otwartych rasistów z Patrioty Ukrainy, którzy stali się ideologicznym jądrem niezależnego od SP batalionu (a obecnie pułku) Azow, obecnie podległego MSW. Choć w Azowie nie brakowało ludzi obojętnych politycznie (badacz ukraińskiej skrajnej prawicy Wiaczesław Lichaczow wspominał nam nawet o Izraelczyku oraz działaczu Antify, którzy trafili do niego tylko dlatego, że Azow oferował im broń), na czele sekcji politycznej stanął człowiek o nazistowskich poglądach.
„Ponieważ my, ukraińscy socjalnacjonaliści, uznajemy tak zwane »rasy ludzkie« za oddzielne gatunki biologiczne, a za człowieka rozumnego (homo sapiens) w sensie biologicznym uznajemy tylko Białego Człowieka Europejskiego, uważamy za konieczne wykluczyć wszelkie kontakty międzyrasowe (międzygatunkowe), prowadzące do zmieszania międzyrasowego (międzygatunkowego), a ostatecznie – do wymarcia Białego Człowieka” – cytowaliśmy w wydanej w kwietniu książce „Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę” Ołeha Odnorożenkę. Tacy ludzie dla Jarosza stali się niewygodnym balastem, którego natychmiast się pozbyto. Sektor Prawicowy pozycjonował się jako przedstawiciel nacjonalizmu obywatelskiego, ambiwalentnego wobec podziałów etnicznych czy językowych. Było w tym sporo racji, skoro medialnymi twarzami SP stali się ukraińskojęzyczny Rosjanin Skoropadski i rosyjskojęzyczny Ukrainiec z izraelskim paszportem Bereza.
Tyle że równolegle Sektor popsuł sobie wizerunek pójściem we franczyzę. Dochodową, ale PR-owo zgubną. Potwierdzają to badania socjologiczne, zgodnie z którymi sektorowcy cieszą się sporym szacunkiem, jeśli mowa o ich roli w obronie donieckiego lotniska (mityczne cyborgi), ale wciąż nie są w stanie przekroczyć 5-proc. progu wyborczego w wyborach do parlamentu. Radykalni faceci w moro są w porządku, gdy (i jeśli) bronią kraju, ale do rządzenia się raczej nie nadają – głosi dość powszechna opinia. Oskarżanie władz z prezydentem Petrem Poroszenką na czele o zdradę na każdym kroku wśród części Ukraińców może przynieść skutek wraz z pogarszającymi się nastrojami społecznymi, lecz równocześnie u innych zaczyna budzić rozdrażnienie. Widmo trzeciego Majdanu – o którym marzy Rosja i którym grożą sektorowcy – wciąż wisi nad Dnieprem, ale niewiele wskazuje na to, by miało się wkrótce ziścić. Nie zapowiada się również na to, by pomógł w tym Sektor.