Niezakończony jeszcze maraton wyborczy lat 2014–2015 (wybory do parlamentu europejskiego, samorządowe, prezydenckie i parlamentarne) falsyfikuje hipotezę o zabetonowaniu polskiego systemu partyjnego. Niektóre stare partie przeżywają trudny czas, inne zagrożone są wypadnięciem z polityki parlamentarnej.
Pojawiają się partie czy quasi-partie nowe, na razie w formie zapowiedzi (NowoczesnaPL i mgławicowa formacja pana Kukiza), na rozbitej lewicy trwają prace nad stworzeniem wspólnej listy w wyborach do Sejmu.
Czy z tej mąki będzie chleb? Czy zapowiedziane formacje mają szanse na trwałe zakorzenić się w polskiej polityce, czy też będą to jętki jednodniówki, które nie sprostają kryterium prawdy w postaci 5-proc. progu wyborczego, a nawet jeśli do Sejmu wejdą, to czy przetrwają do następnych wyborów? Ostatnią kwestię odłóżmy na bok – za trzy lata zobaczymy. Kształt systemu polityczno-partyjnego na jedną, co najmniej, kadencję określą wyniki październikowych wyborów. Jakie szanse na mocne zaistnienie w polskiej polityce mają trzy wymienione polityczne formacje?
Najpierw krótka uwaga metodologiczna. Różnica między rynkiem papierów wartościowych, który wycenia walory, a demokratyczną polityką, która poprzez wybory wycenia podmioty polityczne, jest przepastna, ale do jednego i drugiego rynku można stosować podobne techniki analizy: techniczną i fundamentalną. W przypadku giełdy analiza techniczna zakłada, że wystarczy dokładnie przeanalizować cykle giełdowe i zmienne, które wpływały na wahnięcia kursów, by móc dość precyzyjnie określić ścieżkę cenową, po której dany walor będzie się poruszał. W przypadku podmiotów politycznych liczy się nie tylko analiza trendów w sondażach preferencji wyborczych, ale przede wszystkim porównywanie wyników i relacji między nimi w wyborach prezydenckich, do sejmików wojewódzkich i w wyborach sejmowych. Z kolei analiza fundamentalna skupia się na zasobach danego podmiotu, osiąganych przez niego wynikach, otoczeniu. Te dwa podejścia powinny się uzupełniać. Niestety w bieżących komentarzach dotyczących polityki przewagę mają analitycy techniczni wgapieni w słupki sondażowe. Ja większą wagę przywiązuję do analizy fundamentalnej.
Zacznijmy od potencjalnej listy „zjednoczonej lewicy”, której jeszcze nie ma. Analiza techniczna wskazywałaby na to, że nawet jeśli lewica się zjednoczy, to nie ma szans na przekroczenie progu wyborczego. W minionych wyborach listy lewicy uzyskiwały w wyborach do Sejmu ok. 2/3 tego, co uzyskał kandydat (lub kandydaci) w wyborach prezydenckich. Suma wyników Magdaleny Ogórek (SLD) i Janusza Palikota (TR) to 4,3 proc. W sondażach zaś TR się nie liczy, a SLD balansuje na granicy progu wyborczego. Nawet gdyby ta partia zgłosiła własną listę, to albo nie weszłaby do Sejmu, albo też, niewiele przekraczając próg, uzyskałaby 5–6 mandatów (przypadek ROP Jana Olszewskiego w 1997 r.).
Analiza fundamentalna wskazuje jednak na coś innego. W badaniach ankietowych do poglądów lewicowych przyznaje się sporo ponad 20 proc. Z kolei w 2011 r. partie o lewicowej samoidentyfikacji (SLD, Ruch Palikota, Polska Partia Pracy) uzyskały nieco ponad 19 proc. Ci ludzie nie zniknęli. Mają dość panów Leszka Millera i Janusza Palikota, ale nadal czują się lewicowcami. Szeroko pojęta lewica, która usunęłaby do dalszych szeregów dotychczasowych przywódców i wystawiła wspólną listę, ma szansę na dwucyfrowy wynik, choć raczej bliższy 10 niż 20 proc.
Oczywiście stworzenie jednego podmiotu wyborczego nie będzie zadaniem łatwym. Pierwszym progiem będzie stworzenie programu, który pozwoliłby na skupienie w jednym politycznym przedsięwzięciu co najmniej trzech istniejących w Polsce lewic: lewicy pamięci (skupionej na obronie biografii peerelowskich i postkomunistycznych), lewicy żołądka (kwestie socjalne) i lewicy stref erogennych (kwestie obyczajowe). Są to lewice różne i nie zawsze pałają do siebie sympatią.
Drugim progiem byłoby stworzenie wspólnych list, co wymagałoby pewnego samoograniczenia się ze strony SLD, które przy swej słabości jest po lewej stronie najsilniejszym podmiotem. To może być trudne. Wreszcie progiem trzecim będzie ustalenie przed wyborami, co kodeksowo jest konieczne, podziału między twórców koalicyjnego komitetu powyborczej subwencji dla partii politycznych. Biorąc wszystko pod rozwagę, uważam powstanie wspólnej listy lewicy za możliwe, ale niezbyt prawdopodobne.
Kolejnym nowym tworem jest NowoczesnaPL Ryszarda Petru. Analizy technicznej nie sposób do tego bytu zastosować, bo nie przypomina on niczego, co dotąd występowało w polskiej polityce. Tak jak odczytuję polityczne przesłanie tworzącej się formacji, chce ona skupić małych i średnich przedsiębiorców, którzy osiągnęli sukces rynkowy i lokują się w trzech górnych decylach dochodowych, są zadowoleni z tego, co jest, ale przestraszeni tym, że nadchodzące zmiany mogą doprowadzić do pogorszenia ich pozycji. Postacią emblematyczną dla tej grupy interesu nie jest Ryszard Petru, ale twórca Inpostu Rafał Brzoska, który występował na kongresie tworzącego się ugrupowania (sam przedsiębiorca nie średni, ale duży). Zasadnicze cele to obrona możliwości zatrudniania pracowników na umowach śmieciowych oraz optymalizacji podatkowej w jak największym zakresie. Jeśli dodać do siebie uczestników tej grupy społecznej oraz aspirujących, którzy nie będąc jej członkami, uznają za swoje jej wartości, dążenia i cele, to można się spodziewać wyniku w przedziale 5–7 proc. Sam Ryszard Petru mówi o kilkunastu posłach, co oznacza wynik ok. 6,5 proc. Jest to możliwe, jeśli zostanie przezwyciężona zasadnicza słabość tego projektu, to znaczy ujawniona w ciągu miesiąca po kongresie niezdolność do skupienia grupy paruset aktywistów, którzy w najbliższych czterech miesiącach tworzyliby struktury ugrupowania i prowadzili kampanię wyborczą, poświęcając na to ok. 15 godzin w tygodniu. Członkowie grupy interesu, do której odwołuje się pan Petru, tego nie zrobią: w dni robocze ciężko pracują, zabiegając o własne firmy, interesy i pieniądze, a w weekendy oddają się aktywnościom rodzinno-lifestylowym. Jedyną możliwość substytucji aktywności politycznej opartej na wolontariacie lub partyjnych pieniądzach ma w swoim ręku Konfederacja Lewiatan. Na kongresie NowoczesnejPL występowały dwie osoby powiązane z Lewiatanem, ale nie ze szczytów hierarchii. Zatem jeśli potężne korporacje tworzące Lewiatana zdecydują się wesprzeć logistycznie i organizacyjnie to przedsięwzięcie, to ma ono bardzo duże szanse na sukces. Jeśli kierownictwo Lewiatana uzna, że lepszą inwestycją jest wsparcie podupadającej Platformy Obywatelskiej, to projekt pana Petru skończy się żałośnie.

W ruchu Kukiza można wyróżnić dwie grupy: fanatycznych zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych i wycwanionych samorządowców

Pozostała nam ocena wielkiej enigmy polskiej polityki, czyli quasi-partii pana Pawła Kukiza. Niewątpliwie tworzy on ruch populistyczny i jeśli zastosować do prognoz wyniku wyborczego w elekcji do Sejmu prymitywne narzędzia analizy technicznej, to można przewidywać zdobycie przez jego listę ok. 15 proc., skoro Paweł Kukiz w wyborach prezydenckich uzyskał ok. 21 proc. Inny ruch populistyczny – Samoobrona Andrzeja Leppera – w wyborach 2005 r. zdobył 11 proc., a Lepper w wyborach prezydenckich – 15 proc. Oczywiście w przeciwieństwie do Kukiza Lepper miał program polityczny odwołujący się do realiów społeczno-gospodarczych. Jego program polityczny „Balcerowicz musi odejść” odwoływał się do interesów dwóch silnych grup: wysoce utowarowionych rolników, którzy w latach 90. wpadli w pułapkę kredytową, oraz tej części aktywistów PZPR i funkcjonariuszy SB, którzy się nie uwłaszczyli, czyli nie znaleźli miejsca na miarę swoich aspiracji w nowym ładzie neoliberalnym.
W przypadku pana Kukiza mamy do czynienia z wykresem poparcia w postaci zależnej od wieku krzywej wykładniczej. Ponadto analiza geografii wyborczej wskazuje na to, że poparcie dla tego kandydata w wyborach prezydenckich było niezależne od wszelkich poza wiekiem zmiennych. Kukiz jest zatem fenomenem polityczno-kulturowym, swego rodzaju trąbą, w którą zadęli wyborcy w wieku 18–40 lat, wobec których obietnica awansu w strukturze społecznej związana z transformacją i absorpcją funduszy europejskich nie została dotrzymana. Ale trąba nie musi zostać trębaczem. Grupa wyborców Kukiza jest wewnętrznie pęknięta. Ci ludzie poszli na wybory w II turze wyborów prezydenckich i w 40 proc. zagłosowali na Bronisława Komorowskiego, a w 60 proc. na Andrzeja Dudę. Jeśli chodzi o dotychczas ujawnione bezpośrednie zaplecze polityczne, to można w ruchu pana Kukiza wyróżnić dwie grupy: fanatycznych zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych oraz wycwanionych samorządowców z gmin i powiatów powiązanych z KGHM. Poparcie dla JOW jest szerokie, ale płytkie. Z kolei postulaty dolnośląskich samorządowców koncentrują się na zniesieniu podatku od kopalin. Te dwie tendencje nie tworzą przesłania o poważniejszej sile przyciągania i ruch pana Kukiza będzie musiał się obracać w kręgu wyznaczonym przez postulat anihilacji wszelkich elit politycznych, które od Okrągłego Stołu zatrudniają się eksterminacją Polski, co jest podejściem dość powszechnie uważanym za skrajne. Ponadto kłopotem dla ruchu pana Kukiza będzie zarządzone przez Bronisława Komorowskiego referendum, w którym Kukiz będzie ramię w ramię z PO walczył z upartyjnieniem polskiej polityki. Ten niechciany bezintencjonalny sojusz wprowadzi mętlik w głowach jego potencjalnych wyborców. Wyniki analizy technicznej i analizy fundamentalnej są zatem zbieżne. Będzie zaskoczeniem, jeśli ruch pana Kukiza zdobędzie więcej niż 15 proc. w wyborach sejmowych.