Meksykańska żona to cenny atut w walce o hiszpańskojęzycznych wyborców
Jeb Bush od początku kampanii prezydenckiej postawił na wyborców pochodzenia latynoskiego. Bez zdobycia poparcia tej części elektoratu trudno będzie wygrywać wyścigi do Białego Domu.
– Jako kandydat chcę umożliwić wysłuchanie mojego przesłania każdemu, także tym, którzy wyrażają swoją miłość do tego kraju w innym języku – powiedział po angielsku Jeb Bush podczas poniedziałkowego wiecu na kampusie Miami Dade College, gdzie oficjalnie ogłosił, że zamierza się ubiegać o prezydencką nominację Partii Republikańskiej. Po czym dodał po hiszpańsku: – Pomóżcie nam robić kampanię, w której będziecie mile widziani. Pracujcie z nami na rzecz wartości, które podzielamy, i na rzecz wspaniałej przyszłości naszej i dla naszych dzieci.
Wybór Florydy jako miejsca rozpoczęcia kampanii przez syna 41. i młodszego brata 43. prezydenta USA nie był przypadkowy. 62-letni Jeb był gubernatorem tego stanu w latach 1999–2007; jest to jeden z tzw. swinging states, czyli tych, w których realnie toczy się walka o prezydenturę; na dodatek obecnym senatorem stamtąd jest Marco Rubio, jeden z głównych konkurentów Busha do partyjnej nominacji.
Rubio, podobnie jak inny republikański pretendent Ted Cruz, jest pochodzenia kubańskiego, Bush zaś, choć wywodzi się z jednej z najbardziej wpływowych rodzin Ameryki, też ma silne związki z hiszpańskojęzyczną częścią kontynentu. Jego żona jest Meksykanką, stąd płynnie mówi po hiszpańsku, przeszedł dla niej na katolicyzm, a na dodatek przez trzy lata mieszkał w Wenezueli.
Do głosowania uprawnionych jest ponad 25 mln obywateli USA pochodzenia latynoskiego (w większości meksykańskiego). 17 proc. z nich mieszka w kluczowych w walce o Biały Dom stanach: Kolorado, Floryda, Nevada czy Iowa. Wprawdzie Latynosi zawsze skłaniali się ku Partii Demokratycznej, ale George’owi W. Bushowi w dużej mierze udało się zmniejszyć ich przewagę w tej grupie. Za to Barack Obama znowu uzyskał ok. 70 proc. latynoskich głosów. Jeśli republikanie chcą odzyskać Biały Dom, muszą przekonać do siebie osoby pochodzenia latynoskiego. Z każdymi kolejnymi wyborami ta kwestia będzie bardziej istotna, bo odsetek Latynosów w USA się zwiększa.
Eksperci zwracają jednak uwagę, że pochodzenie czy rodzinne związki nie gwarantują poparcia hiszpańskojęzycznych wyborców. – Małżeństwo Busha czy jego umiejętności językowe, choć symbolicznie ważne, nie będą miały znaczenia, jeśli jego program będzie sprzeczny z poglądami przeciętnego latynoskiego wyborcy – mówi stacji CNN Matt Barreto, współzałożyciel firmy badającej preferencje wyborcze Latino Decisions. Z tego powodu na głosy Latynosów raczej nie mógłby liczyć Ted Cruz, który jest przeciwnikiem legalizacji pobytu nielegalnych imigrantów. Bush akurat opowiada się za reformą imigracyjną, ale w kilku innych sprawach – jak płaca minimalna czy stawki podatkowe – jego poglądy raczej się rozmijają z tym, czego by chcieli hiszpańskojęzyczni obywatele. Ale na pewno w czasie kampanii wykona jeszcze niejeden gest w ich kierunku.