Partia Sprawiedliwości i Rozwoju była zdecydowanym faworytem wyborów. Media spekulowały, że jeśli osiągnie dobry wynik, to przeforsuje zmiany w konstytucji, aby wprowadzić w kraju system prezydencki i oddać niemal pełnię władzy swojemu liderowi, prezydentowi Recepowi Erdoganowi. Tymczasem po podliczeniu 97 procent głosów ugrupowanie uzyskała prawie 41 procent głosów i jest niemal pewne, że pierwszy raz od objęcia władzy w 2002 roku będzie musiało utworzyć koalicję.

Turecki premier Ahmet Davutoglu oświadczył, że jego partia jest oczywistym zwycięzcą wyborów. Ale liderzy głównego ugrupowania opozycji mówią, że słaby wynik rządu to porażka prezydenta Erdogana i sukces jego przeciwników. „W demokratyczny sposób zakończyliśmy rządy tyranii. To zwycięstwo demokracji i zwycięstwo Turcji” - podkreśla lider Republikańskiej Partii Ludowej Kemal Kilicdaroglu. To właśnie jego ugrupowanie, z wynikiem 25 procent jest głównym kandydatem do stworzenia koalicji z rządzącymi Turcją umiarkowanymi islamistami.

Zaskakująco dobry wynik odnotowali tureccy Kurdowie. Ich partia przekroczyła próg 10 procent i pierwszy raz w historii wejdzie do parlamentu. Kurdyjscy liderzy już odrzucili możliwość wejścia do koalicji. Jeśli wstępne wyniki potwierdzą się, może to oznaczać największy od 13 lat zwrot w tureckiej polityce. Partia prezydenta Erdogana kontrolowała kraj od 2002 roku, a sam Erdogan chciał przekształcić kraj w republikę islamską. Turcja jest jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych graczy na Bliskim Wschodzie. Kraj od kilku lat przeżywa rozkwit ekonomiczny i ma coraz silniejszą armię. Jest też członkiem NATO.