Polska opowiada się za tym, by następny sekretarz generalny NATO pochodził z jednego z państw wschodniej flanki Sojuszu; najlepiej z kraju, który był niegdyś częścią ZSRR, co byłoby mocnym sygnałem dla Rosji - pisze w środę dziennik "Wall Street Journal". Warszawa sprzeciwia się jednocześnie wyborowi premier Danii Mette Frederiksen, która jest uważana za kandydatkę cieszącą się najszerszym poparciem wśród 31 członków NATO - dodaje gazeta.

Dyskusje nad następcą kierującego od 2014 r. Sojuszem Jensa Stoltenberga mają być jednym z głównych tematów corocznego szczytu Sojuszu, zaplanowanego na 11-12 lipca w Wilnie. Nowy sekretarz generalny musi zostać zaakceptowany przez wszystkich 31 sojuszników.

Frederiksen, która w zeszłym tygodniu rozmawiała w Białym Domu z prezydentem USA Joe Bidenem, jest powszechnie postrzegana jako preferowany kandydat większości członków NATO - pisze "WSJ".

Coraz więcej państw wschodniej flanki Sojuszu obawia się jednak, że kandydatura premier Danii, chociaż zasłużona, nie jest odpowiednia do sytuacji i podważa potrzeby Sojuszu w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a wybór sekretarza generalnego ze wschodu NATO zwróciłby uwagę na zagrożenie tego regionu - zaznacza gazeta, opierając się na rozmowach z europejskimi i amerykańskimi oficjelami.

"Inne kraje, w tym Francja i Litwa, nie są jeszcze zdecydowane, kogo poprzeć, ale europejscy urzędnicy przekazali, że Polska już postanowiła, że będzie protestować przeciwko kandydaturze Frederiksen" - pisze amerykański dziennik.

Polska, wraz z innymi krajami położonymi blisko Rosji, uważa, że wybór nowego szefa NATO z kraju, który był niegdyś częścią ZSRR byłby mocnym sygnałem dla Moskwy; w tym kontekście w kilku państwach mówi się o kandydaturze premier Estonii Kai Kallas - dodaje "WSJ". Jak uzupełnia, niektóre kraje zachodnie obawiają się z kolei, że wybór sekretarza generalnego z jednego ze wschodnich państw Sojuszu byłby zbyt prowokacyjny wobec Moskwy.

Rząd w Warszawie zwraca też uwagę, że Dania nie wywiązuje się ze zobowiązania do przeznaczania na obronność 2 proc. PKB, chociaż po inwazji Rosji na Ukrainę władze w Kopenhadze zdecydowały o podwyższeniu budżetu wojskowego i spełnieniu tego kryterium do 2030 r. - przypomina dziennik. Podkreśla, że Polska, obok państw bałtyckich, jest w mniejszości państw Sojuszu, które już teraz wydają na obronę co najmniej 2 proc. PKB.

Kolejną wzbudzającą kontrowersje sprawą jest to, że wybór Frederiksen oznaczałby oddanie przywództwa w Sojuszu na co najmniej cztery następne lata w ręce kolejnego polityka z państw skandynawskich - zaznacza "WSJ". Kadencja Stoltenberga, byłego premiera Norwegii, była już dwa razy przedłużana, jego poprzednikiem, kierującym NATO w latach 2009-14, był Anders Fogh Rasmussen, wcześniej premier Danii. Wybór obecnej premier tego państwa oznaczałby blisko dwie dekady nieprzerwanego szefowania Sojuszem przez reprezentantów krajów nordyckich.

Niektórzy europejscy przywódcy bagatelizują obecne debaty, przypominając, że kadencja Stoltenberga kończy się w październiku, więc na wypracowanie konsensusu w sprawie następcy będzie jeszcze czas. Rząd USA zazwyczaj oczekuje, że to Europa przejmie inicjatywę w tej sprawie, chociaż jest oczywiste, że Waszyngton będzie musiał ostatecznie zaakceptować nowego szefa Sojuszu - zauważa dziennik. USA najchętniej po raz kolejny przedłużyłyby urzędowanie Norwega, czemu niechętny jest sam Stoltenberg.

Wśród innych potencjalnych kandydatów na nowego sekretarza generalnego NATO wymienia się też ministra obrony Wielkiej Brytanii Bena Wallace'a i premiera Holandii Marka Ruttego - pisze "WSJ". Jednocześnie - jak zaznacza gazeta - niemal wszyscy sojusznicy są zgodni, że na tym stanowisku powinna zasiąść kobieta. (PAP)

adj/ tebe/