Nowy typ terroryzmu, powiązany z Państwem Islamskim, może radykalnie obniżyć bezpieczeństwo w Tunezji.
Ten kraj przez lata był jednym z najpopularniejszych kierunków wyjazdowych Polaków. – W szczytowym okresie, który przypadł na 2010 r., do Tunezji razem z biurami podróży wyjechało 120 tys. naszych rodaków. Później, na skutek obaw przed niepokojami w regionie, liczba ta zmniejszyła się do 80 tys. – mówi Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki.
Tunezja, jako jedyny kraj w regionie, przeszła niemal bezboleśnie przez arabską rewolucję. Jesienią zeszłego roku odbyły się tam wybory parlamentarne i prezydenckie, które generalnie przebiegły spokojnie. Tunezja była wskazywana jako jedyne państwo w regionie, gdzie zapoczątkowane w grudniu 2010 r. protesty społeczne przyniosły pozytywne efekty. Inna sprawa, że choć jedne i drugie głosowanie wygrali przedstawiciele sił opowiadających się za świeckim charakterem państwa, drugie miejsce – i znaczący odsetek głosów – uzyskały partie islamistyczne.
Nie przypadkiem też jest, że Tunezyjczycy stanowią jedną z największych narodowościowo grup zagranicznych bojowników w szeregach Państwa Islamskiego. Szacuje się, że do Syrii i Iraku wyjechało ich około trzech tysięcy. Sytuację komplikuje fakt, że Państwo Islamskie wykorzystuje trwający od lat chaos w Libii i sprzymierzone z nim grupy zdobywają coraz większe wpływy. A stąd przenikanie terrorystów do Tunezji jest już bardzo proste.
– Ugrupowania terrorystyczne rozpełzły się po całej Afryce Północnej, po państwach Sahelu, wykorzystały broń z arsenałów Kaddafiego w Libii. Przybywają nowi z Bliskiego Wschodu, ponieważ powstały już terytorialne enklawy Państwa Islamskiego w Libii – mówił w wywiadzie dla radia RMF FM Jan Natkański, były ambasador w Libii i Egipcie. To właśnie w Libii miał miejsce pod koniec stycznia zamach na pięciogwiazdkowy hotel Corinthia w Trypolisie, zorganizowany przez jedną z trzech grup, które przysięgły wierność Państwu Islamskiemu.
Antyterrorystyczne prawo, nad którym debatowali wczoraj parlamentarzyści tunezyjscy, miało być odpowiedzią na rosnące wpływy ekstremistów. Pracowano nad ustawą pochodzącą jeszcze z 2003 r. i wprowadzoną przez obalonego prezydenta Ben Alego. Według różnych źródeł była ona wykorzystywana przez poprzedni reżym do prześladowania wrogów politycznych. Obecnie miała posłużyć do walki z islamistami. Wczorajszy atak miał być zatem symboliczny.
Jak wskazuje orientalista Piotr Balcerowicz, zamach paradoksalnie może zaszkodzić terrorystom. – Dla Tunezji to może być porównywalne z masakrą w egipskim Luksorze w 1997 r. Po nim z jednej strony służby spotęgowały działania, z drugiej – sami Egipcjanie mocno zaczęli się temu sprzeciwiać, bo przestali przyjeżdżać turyści, a to ich uderzyło po kieszeni. Na pewno będzie gwałtowne tąpnięcie w liczbie turystów, a to się przełoży na to, że lokalne społeczności wystąpią przeciw terrorystom – ocenia ekspert.